Marta Krajenta: Doceniam wagę tego, czym się otaczam

Mieszkanie Marty Krajenty wypełnione sztuką i dizajnem mieści się w śródmieściu Warszawy w kamienicy wzniesionej u schyłku XIX wieku, projektu Gracjana Jaegera, absolwenta Warszawskiej Szkoły Sztuk Pięknych. Choć remont tego wnętrza miał miejsce kilkanaście lat temu, przestrzeń zachwyca charakterem. To 62 m2; strefa dzienna i nocna przedzielone dwuskrzydłowymi drzwiami i kominkiem otwartym na dwie strony. Na podłodze leży parkiet ułożony w oryginalny wzór, sufity zdobią sztukaterie, a w oknach i przy kaloryferach zastosowano mosiężne klamki i detale. Część mebli jak zabudowa kuchenna została wykonana na zamówienie, część jak krzesła Standard SP Jeana Prouvé zaprojektowane w 1934 roku czy lampa Callimaco Ettore Sottsassa z 1982 to klasyki dizajnu. Jest i coś z sieciówki, sofa, która ze względu na to, iż jest to królestwo kotki Coco, musi być co jakiś czas wymieniana. Sporo tu charakterystycznych elementów jak stalowa kolumna, żeliwna wanna czy lustrzana komoda. Wszystko to dopełnia sztuka dobrana z wyczuciem, jako że Marta prowadzi galerię Flow Art House zlokalizowaną w Fabryce Norblina.

Od kiedy tu mieszkasz?

Już od kilkunastu lat. Kupiłam to mieszkanie w 2008. To moje spełnione marzenie o tym, żeby mieć w Warszawie mały Paryż. Kiedy miałam 17–19 lat, często podróżowałam do Francji. Pracowałam wtedy jako modelka. Wolny czas spędzałam, spacerując po mieście. Zaglądałam ludziom w okna, było to dla mnie fascynujące. Czułam się, jakbym oglądała spektakl, podziwiałam amfiladowe mieszkania, pozapalane światła i świece eksponowane na szerokich parapetach, aranżacje kwiatowe, rzeźby i obrazy na ścianach. W Polsce nadal mieliśmy lekko pokomunistyczny klimat. Wtedy zrodziło się we mnie marzenie o życiu w otoczeniu piękna, szacunek dla artystycznych przedmiotów z duszą i ogromna miłość do kamienic. Szukałam takiej przestrzeni dla siebie w Warszawie. To mieszkanie urzekło mnie wysokimi sufitami i zachowanymi historycznymi artefaktami. Zauroczyły mnie duże okna, żeliwny balkon, widok na podwórze, co zapewnia ciszę. Zanim tu trafiłam, w ciągu trzech miesięcy obejrzałam kilkadziesiąt wnętrz, jednak gdy weszłam tu, od razu wiedziałam, że to moje miejsce.

Z początku przestrzeń wyglądała zupełnie inaczej. Była podzielona na trzy małe pomieszczenia. Tu, gdzie dziś jest zabudowa kuchenna, był mały pokój, a kuchnia była tam, gdzie teraz stoją szafy. Przez pierwsze dwa lata żyłam w tym, co zastałam, a po tym czasie mieszkanie przeszło spory remont. Meblem, który jako jedyny pozostał po wcześniejszych właścicielach, był stół w stylu art déco, który stoi tu do dziś. 

Remont był wiele lat temu, jednak mieszkanie wygląda jak projektowane całkiem niedawno.

Konsekwentnie dbam o moją przestrzeń. Starannie dobieram przedmioty, które mnie otaczają. Kiedy zdecydowałam się na remont, o pomoc poprosiłam znajomych Kasię i Kubę z Bad Design. Zaczęło się od tego, że potrzebowałam projektu szafy, bo przez lata pracy w modzie zebrałam bardzo dużo ciuchów i akcesoriów. Wiedziałam, że szafa musi być duża, co mogło sprawiać, że będzie dominowała w przestrzeni. Tak powstał koncept na szafę  wykonaną z forniru, składającą się z trzech osobnych części i postarzanych luster. Dodatkowo za szklanymi taflami umieściliśmy drapowaną tkaninę Missoni z lat 70., którą przywiozłam kiedyś z Paryża. Po projekcie szafy powstał projekt całego wnętrza. 

 

Na czym ci zależało, co miało się tu znaleźć?

Wiedziałam, że na ścianie przy oknie chcę mieć kuchnię. Uwielbiam gotować, na parapecie hoduję zioła. Wanna nie zmieściła się w łazience, więc stanęła w sypialni. Powiększyliśmy otwór drzwiowy między salonem a sypialnią. Wstawiliśmy kominek. W ten sposób powstała zmysłowa, intymna atmosfera, która łączy strefę dzienną i nocną. Bardzo lubię eklektyzm, mix kształtów i wzorów. Kocham sztukę i zawsze marzyłam o tym, żeby stworzyć własną kolekcję. Dojrzewałam do tego, ale też dojrzewał mój portfel. Chciałam więc zostawić jak najwięcej pustych, białych ścian, które stopniowo wypełniam pracami artystów. Wnętrze miało odzwierciedlić moją osobowość. Doceniam wagę tego, czym się otaczam. Dbałam o to, by obiekty, które tu trafią, ich kształty i kolory działały na mnie wyciszająco, dawały poczucie harmonii, korespondowały z moją wrażliwością.

 

Czy wszystko od czasu remontu pozostało bez zmian?

Większość mebli została wykonana na zamówienie i ich układ się nie zmienia. Przez lata dokupiłam trochę dodatków, lamp, dzieł sztuki. Mam tu pewną bazę, a resztę dopasowuję i zmieniam w zależności od potrzeb. Ostatnio dołączyłam do mojej kolekcji instalację wiszącą nad stołem, pracę Alisy Marchenko, z którą współpracuję we Flow Art House. Rzeźbę zamówiłam u artystki na swoje urodziny. Co jakiś czas zmieniam kolor ściany w łazience. W pierwszym etapie pandemii pomalowałam ją na różowo, by dodać wnętrzu nieco ciepła. 

 

Opowiedz o paru meblach i dodatkach. Jakie historie są z nimi związane?

Dużą wagę przykładam do naturalnych materiałów. W kuchni i łazience są kamienne blaty, a meble wykonano z malowanego ręcznie drewna, szkła i stali. Wzór parkietu jest zainspirowany podłogą z Hotelu de Ville w Paryżu, która w 2015 roku służyła jako wybieg dla modelek z pokazu Driesa Van Notena. Wraz z architektami odwzorowaliśmy ten wzór. Lampy są dla mnie tak samo ważne, jak obiekty sztuki. Główne oświetlenie daje stojąca lampa Callimaco w kształcie trąbki. To typowy postmodernistyczny projekt. Pozorna niespójność jej elementów stworzyła dzieło sztuki. Potrafi doświetlić całe pomieszczenie, pomimo tego, że grzecznie stoi w rogu. Lampy do czytania są od marki Gubi, reprezentują elegancję lat 40. Natomiast lampa Vertigo od Petite Friture przyleciała do mnie z Francji; gdy ją zamawiałam, nie była jeszcze u nas tak popularna, jak teraz. Jest jak świetlista rzeźba o średnicy 200 cm. Gra cieniami i pod wpływem powietrza porusza się swobodnie jak mobil. Zawisła u mnie nad wyspą kuchenną pewnego sylwestra. Razem przywitałyśmy Nowy Rok. Przedmioty obdarzam sentymentem. Tworzę z nich mini kolekcje. Nadaję im wartość ponadmaterialną. Podobnie jest ze zbiorem ceramicznych obiektów od Marty Koguc, Eweliny Skowrońskiej i Beaty Szczepaniak. Łączy je biel i organiczne kształty. Prace tych artystek prezentuję również do sprzedaży w mojej galerii.

 

 

Jak wybierasz sztukę do swojego domu?

Kluczem jest dla mnie piękno, harmonia i otwieranie się na nowe rejony estetyczne. To wpływa na mój dobrostan. Sam wybór obiektów łączy się z procesem intelektualno-emocjonalnym. Jest to doświadczenie, które pozwala mi poznawać siebie, rozwijać się. Ważne są dla mnie: świadomość artysty, idea, warsztat, kunszt wykonania. Ale myślę też o tym, czy dobrze mi będzie z danym obiektem i czy temu obiektowi będzie dobrze u mnie. Istotne jest, by zestaw prac stworzył spójną narrację – kolekcję, a tym samym współtworzył miejsce – dom, do którego z przyjemnością wracam. 

Obrazy w mieszkaniu to głównie prace kobiet, artystek, których dzieła prezentuję również w galerii. Nad łóżkiem zawiesiłam jeden z obrazów Grażyny Smalej z serii oceanicznej. Urzeka mnie on malarsko. Widać tu kilkudziesięcioletni kunszt artystki, która maluje akweny wodne i aktywnie działa na rzecz nieregulowania rzek w Polsce, w kolektywie Siostry Rzeki. Woda to dla mnie siła, symbol energii kobiecej. Ten wydźwięk obrazu był mi bardzo potrzebny zeszłej zimy, kiedy obraz tu trafił. Dodał mi mocy. Jedną z pierwszych prac, które kupiłam do swojej kolekcji, była praca Katarzyny Januszko. Artystka tworzy swoje prace w technice monodruku, mieszając elementy metalowe z farbą i pigmentem, służą one jako matryce, do których dociskane są grube arkusze nasączonej celulozy. Ta praca urzekła mnie swoją tajemniczą, dziką energią. Odnajduję na niej księżyce w różnych fazach, a czuję się w pewien szczególny sposób z księżycem połączona. W sypialni wisi też obraz Marty Czarneckiej-Tokarz. To praca, która dla mnie jest bardzo ważna, ponieważ wybrałam ją w momencie, w którym w świadomy sposób zadbałam o wewnętrzne przytulenie samej siebie. Widzimy tu dwie kobiece postaci w silnym uścisku, podczas gdy cały świat szaleje. Korytarz prowadzący do łazienki wykorzystałam do prezentacji kolekcji fotografii i grafik. Bardzo często zmieniam to, co wisi na ścianach. Część dzieł jest schowana. Nowe kompozycje tworzę najczęściej wraz ze zmianą pór roku czy etapu w moim życiu. To właśnie uwielbiam: przyzwolenie na to, żeby bawić się kolekcją w zależności od nastroju, ale też sprawdzać, jak prace ze sobą dialogują, jak nadają sobie wzajemny kontekst. 

To mieszkanie czasami traktuję jako showroom. Gdy poznaję kogoś, kto przychodzi do galerii i zaimplementuję w tej osobie potrzebę kolekcjonowania sztuki, to zdarza mi się zapraszać ją do mieszkania na kawę, by pokazać, jaką te unikatowe obiekty wprowadzają energię. Mogę poza tą przestrzenią galeryjną, gdzie jest pewna surowość, pokazywać sztukę w innym, bardziej osobistym kontekście. Tu zbudowałam magnetyczną atmosferę i mam nadzieję, że ta energia przedmiotów jest wyczuwalna, kiedy się tu wchodzi. Dla mnie ważne jest to, żeby obiekty razem tworzyły historię wizualną, żeby sobie wzajemnie nie przeszkadzały. Zdarza mi się odwiedzać domy kolekcjonerów, gdzie jest zbiór naprawdę wybitnych dzieł, ale wyeksponowane razem potrafią męczyć i nie dają przyjemności z obcowania z nimi. Ja lubię myśleć z szacunkiem o ogólnym wrażeniu i stylu całej kolekcji.

 

Od 2021 roku prowadzisz galerię Flow Art House. Czym zajmowałaś się wcześniej i co wpłynęło na decyzję o zmianie?

Od lat działam na rynku dóbr luksusowych. Zajmowałam się marketingiem i tworzeniem unikatowych projektów PR. Zanim otworzyłam galerię, zajmowałam się wprowadzeniem marki Nobu na rynek Polski, a wcześniej przez kilka lat odpowiadałam za wizerunek marketingowo-sprzedażowy apartamentowca Cosmopolitan przy Twardej 4 w Warszawie. Współpracowałam z architektami, projektantami wnętrz, organizowałam wystawy, w tym Meli Muter i Wojciecha Fangora, a także liczne prezentacje sztuki w apartamentach pokazowych. Przez długi czas, zanim zdecydowałam się otworzyć galerię, stopniowo to, co było dla mnie ważne prywatnie, przenosiłam na grunt zawodowy, wykorzystywałam sztukę, muzykę, literaturę do tworzenia wizerunku marek premium. Kiedy przyszła pandemia i projekty komercyjne stanęły w miejscu, pojechałam do mojego miasta rodzinnego, by odwiedzić rodziców. Wróciłam do mojego pokoju z czasów dorastania i zadałam sobie pytanie, co bym robiła, gdybym się nie bała? Co bym robiła, gdyby nie było żadnej oferty na rynku, a tak właściwie było. Wiedziałam, że muszę coś dla siebie wymyślić. Czułam, że ja tam w Płocku zostawiłam to marzenie, żeby pójść drogą sztuki.

Wtedy słyszałam, że to jest ogromnie ryzykowne, że ze sztuki nie wyżyję. Stwierdziłam, że samą siebie sprawdzę i że musi się udać, bo to mój naturalny talent. Wróciłam tu, do mieszkania i zaczęłam pracować nad stworzeniem marki. Wymyśliłam nazwę, strategię, cały koncept. Zastanawiałam się, jak to miejsce ma się wyróżniać na rynku, jaką sztukę chcę pokazywać, których artystów reprezentować. Szukałam też lokalu. Po kilku miesiącach udało mi się zdobyć miejsce w Fabryce Norblina, przez kilka kolejnych czekałam, bo wnętrze było w trakcie odrestaurowania. Przychodziłam tam w kasku i planowałam, jak tę przestrzeń urządzić. Dla siebie i dla artystów. We wrześniu 2021 miałam miesiąc, żeby wykończyć lokal. Przy tym projekcie ponownie pomogła mi Kasia z Bad Design. Poprosiłam ją, żeby zaprojektowała komodę, która będzie głównym punktem w biurze galerii, gdzie na blacie prezentowane będą rzeźby, obiekty ceramiczne, a w szufladach eksponowane prace na papierze. Biuro ma 23 m2 i sąsiaduje z dużym foyer, gdzie prezentowane są wystawy.

 

Jaka jest ta koncepcja na Flow Art House?

Przede wszystkim w galerii prezentuję takich artystów, których sama kolekcjonuję, po których sztukę sama sięgam. Często jestem pierwszym swoim klientem. Zrzeszam zarówno uznanych artystów, jak i młode talenty, by promować minimalistyczną, współczesną sztukę wśród klientów, ceniących ten klucz doboru, poziom estetyczny, pieczołowitość wykonania, nowoczesność wyrazu. Myślę, że jeżeli chodzi o sztukę, to ważne jest, żeby kształcić oko, pielęgnować zmysły, podróżować, oglądać, czytać, przypatrywać się kształtom i zestawieniom kolorów. Kiedy wchodzę do czyjejś pracowni, to bardzo szybko czuję, czy dana sztuka ze mną rezonuje. Wybieram te obiekty, które po prostu odpowiadają mi estetycznie. Szukam ponadczasowych wartości. U artystów cenię świadomość twórczą w połączeniu z oryginalnym warsztatem, miłość do sztuki, zapał do tworzenia. Dobieram obiekty też tak, by były w różnych przedziałach cenowych. Można kupić obraz, rzeźby z brązu lub kamienia za kilkanaście czy kilkadziesiąt tysięcy, ale można również nabyć oryginalne prace na papierze za 2000 złotych, czy unikaty ceramiczne za 500. 

 

Dobierasz artystów, tworzysz też wystawy, czym jeszcze musisz się zajmować, by galeria działała?

W galerii robię wszystko. Jestem kuratorką, wyszukuję artystów, odwiedzam pracownie, przeglądam obiekty dostępne na rynku, zamawiam specjalne serie, które są dostępne tylko we Flow Art House, tworzę kalendarz wystaw, współpracuję z klientami, tworzę kolekcje prywatne i firmowe. Jestem w galerii na co dzień. Przygotowuję koncepcje art brandingowe dla firm i marek. Ale też po prostu robię wszystkie potrzebne rzeczy jak sprzątanie, komponowanie obiektów w przestrzeni galerii, katalogowanie. Poza wystawami organizuję także specjalne oprowadzania, spotkania tematyczne z artystami. Od jesieni ruszam z projektem paneli dyskusyjnych na temat rynku dóbr luksusowych, kolekcjonowania sztuki, tworzenia unikatowych doświadczeń w oparciu o wartości miękkie. Cykl ten nazwałam Flow Talks. Będzie skierowany do klientów galerii, chcę ich w ten sposób uhonorować, stworzyć rodzaj klubu crème de la crème, spośród osób dmuchających w moje skrzydła. Jestem w tej chwili na zupełnym początku. Pracuję dużo, ale jestem szczęśliwa i spełniona, bo robię to, co lubię, co jest dla mnie naturalne. Wykorzystuję mój szósty zmysł. Kiedy pracowałam dla dużych marek, korporacji, to starałam się to sobie tak organizować, by móc w ramach tych zleceń mieć i projekty oparte o moją pasję. Wtedy czułam, że chce mi się do tej pracy iść i widziałam w tym sens. Rozwijałam się, poszerzałam sieć kontaktów, byłam w cudownych miejscach, budowałam swoją wrażliwość. Ale pracowałam na czyjeś marzenia. Dziś pracuję na spełnienie własnych. A marzę o tym, by łączyć świat biznesu ze sztuką. 

 

Jaka wystawa jest we Flow Art House obecnie?

Obecnie zapraszam na zbiorową wystawę malarstwa i fotografii, którą zatytułowałam „Ukryte działania”. Na wystawie prezentuję abstrakcyjne obrazy oraz oniryczne fotografie artystyczne, za którymi stoi konkretna praktyka, obrana przez artystki i artystów, będąca wynikiem poszukiwań rozwiązań formalnych odpowiednich dla konceptu, który pragną zinterpretować. Łączy je świadomość twórcza, minimalizm w obranych środkach, uproszczona kompozycja, a także światło, wewnętrzny ruch i rytm. Oddziałują subtelnością barw oraz wyszukanymi akcentami kolorów. Wprowadzają w trans. Można oglądać prace malarskie Jósefiny Alanko, Aleksandry Batury, Dashy Buben, Katarzyny Feiglewicz-Peszat, Katarzyny Jarząb, Tomasza Prymona, Jakuba Słomkowskiego oraz fotografie Olgi Urbanek, dostępne w limitowanej, kolekcjonerskiej edycji. Natomiast 8 i 9 lipca zapraszam na Pustynię Błędowską, gdzie będę kuratorką wystawy w ramach projektu „Prawo pustyni”. Zaprezentujemy malarstwo Alicji Klimek, rzeźby wykonane z trawy przez Alisę Marchenko, obiekty haptyczne Marty Koguc oraz fotografie Weroniki Kosińskiej. A to wszystko w objęciach dzikiej natury, piasku, powietrza, ognia i przy akompaniamencie muzyki Bovskiej i Anny Karwan.