Michał i Szymon: Lubimy niedoskonałe przestrzenie

Kamienica w okolicy Rynku Głównego w Krakowie. Odwiedzamy Michała Banakowicza i Szymona Gdowicza. To ich pierwsze mieszkanie, w którym mieszkają sami i które urządzili tak, jak chcieli. Wprowadzili się tu raptem 3 miesiące temu. Kuchenne szafki i sofa to rzeczy, których nie zmieniali. Wszystko inne to meble i przedmioty gromadzone od jakiegoś czasu. Obaj lubią otaczać się podobnymi rzeczami. Wnętrze wypełniają stare meble, kwietniki, mosiężne bibeloty, ceramiczne dekoracje, sztuka – część to obrazy namalowane przez Szymona, drobiazgi przywiezione z podróży.

Obaj jesteście ze Śląska, jak się poznaliście?

Michał: 5 lat temu podjąłem decyzję o wyjeździe do Krakowa. Był to, jak się okazało, bardzo dobry pomysł. Poznaliśmy się, bo chciałem zrobić swój pierwszy tatuaż, do czego zbierałem się 2 lata. W końcu natrafiłem na prace Szymona i wiedziałem, że chcę, by to on go wykonał. I tak się stało.

Wcześniej mieszkaliście razem, jednak mieliście współlokatorkę. To mieszkanie wynajęliście już sami.

Szymon: Wynajmowałem mieszkanie z koleżanką, poznałem Michała i po jakimś czasie wprowadził się do nas. Zaczęliśmy więc szukać czegoś tylko dla siebie. To mieszkanie wynajmowane – było pierwszym i ostatnim, które oglądaliśmy. Weszliśmy tu i niemal od razu podpisaliśmy umowę.

M: To mieszkanie było praktycznie puste, odmalowałem je w jeden dzień. Meble zbieraliśmy przez lata. W ciągu tygodnia stworzyliśmy sobie dom, jaki chcieliśmy mieć. Wyeksponowaliśmy wszystkie skarby. Jeśli chodzi o estetykę, to jesteśmy zgodni.

S: Lubimy niedoskonałe przestrzenie, stare wnętrza, które wymagają więcej wysiłku. Bliski jest mi japoński sposób myślenia o przedmiocie – jego zużycie stanowi wartość.

Na ścianach macie dużo pamiątek z podróży. Czy to głównie twoje rzeczy, Michał?

M: Od lat sporo podróżuję, stawiam na wyjazdy z namiotem. Tak zwiedziłem np. Filipiny i Kubę. Ten sposób podróżowania jest oczywiście tańszy, ale pozwala też poznać autentyczne życie i zwyczaje lokalnej ludności, poza tym przynosi mnóstwo przygód, które pewnie nie miałyby miejsca, gdybym spał w hotelu. Z tych wyjazdów przywiozłem m.in. cygara, maski, figurki oraz flagi. Najczęściej pamiątki wyszukuję w malutkich miasteczkach i wsiach.

Jak trafiły do was inne przedmioty?

S: Mamy to szczęście, że udaje nam się znajdować rzeczy wystawione przed kamienice do wywozu wielkogabarytowego, np. krzesła z lat 60., kwietniki, lampę. Czasem coś fajnego trafi się na śmietniku – tak było z kafelkami ze starego pieca. Często owocne są też poszukiwania na Olx, znaleźliśmy tam m.in. stare lustra.

M: Lubimy zmieniać, przekładać, przestawiać meble, cały czas coś dorabiamy.

S: Ciekawa historia wiąże się z ceramicznymi niedźwiadkami. Gdy dorastałem, w Katowicach mieliśmy sąsiadkę (panią Borysową), która zbierała ceramiczne figurki. Na początku lat 90. było to jedyne mieszkanie w bloku z telefonem stacjonarnym, więc wszyscy sąsiedzi przychodzili do niej „na telefon”. Niedźwiadki były zawsze wyeksponowane na komodzie. Kiedy sąsiadka zmarła, jej rodzina powiedziała, że możemy sobie zabrać to, co nam się podoba. Upodobałem sobie właśnie te misie, nikt nie mógł zrozumieć mojej decyzji! Długo leżały w pracowni u taty. Po latach zorientowałem się, że to stary Rosenthal, dość wysoko wyceniany.

Michał, pracujesz w gastronomii, ale teraz pomagasz Szymonowi przy otwarciu jego studia.

M: Lubimy ze sobą pracować. Szymon stwierdził, że nie da rady robić wszystkiego sam. Ja mam doświadczenie w pracy z klientem, w sprawach organizacyjno-finansowych. Właśnie jesteśmy na etapie wykańczania wnętrza, które wystrojem będzie nawiązywać do lat 60. i 70. Otwarcie planowane jest na maj.

Szymon, opowiedz coś więcej o tej przestrzeni.

S: Po latach pracy w Kulcie poczułem się bezpiecznie. Stwierdziłem, że czas otworzyć coś swojego. Do współpracy zaprosiłem jeszcze 3 tatuatorów. Chcę stworzyć domową, przyjazną atmosferę z intymną przestrzenią. Moment wykonywania tatuażu, szczególnie pierwszego, jest dla ludzi stresujący. Zależy mi na tym, by czuli się dobrze. Dlatego po przyjściu do studia ściągną buty i założą kapcie. Ten drobny gest pozwala przełamać pierwsze lody i sprawia, że ludzie czują się jak podczas odwiedzin u rodziny czy dobrych znajomych.

Jak to się stało, że zacząłeś tatuować?

S: Mój ojciec jest grafikiem, od małego przebywałem w jego pracowni i nie wyobrażałem sobie innej drogi niż ASP. Skończyłem malarstwo, po czym przeniosłem się do Poznania. Pracowałem w studiu fotograficznym, potem w konserwacji zabytków i w studiu projektowym. Mniej więcej 8 lat temu zacząłem udzielać lekcji rysunku i tak poznałem dziewczynę, która była tatuatorką. Pomyślałem, że może nauczy mnie podstaw tej sztuki. Szybko złapałem bakcyla. Zacząłem testować na sobie i znajomych. Po roku prób zdecydowałem, że chcę to robić zawodowo. Zgłosiłem się do Kult Tattoo i się udało. Zaryzykowałem i zamieniłem wygodną pracę na coś, czego nie znałem.

Jakie są twoje tatuaże?

S: Na samym początku zostałem zatrudniony jako tatuator realistyczny. Poszedłem w innym kierunku – bardziej dynamicznym, abstrakcyjnym, graficznym i mocno eksperymentalnym. Moje tatuaże są odważne i nietuzinkowe, dla ludzi o mocnych charakterach!

Jakiś czas temu stworzyłem projekt „Aleatorium”. To pomysł na połączenie świata tatuażu ze światem sztuki. Zazwyczaj tatuaż jest wykonywany bardzo precyzyjnie, kalkę na ciele odbija się co do milimetra. Pomyślałem: „A co, gdyby zdać się na przypadek i chaos?”. W ramach performance’u ciało zostało pomalowane w ekspresyjny sposób, tam, gdzie chlapnęła czy spłynęła farba, tam tatuowałem. Wnętrze studia było wyłożone folią. Eksperyment okazał się bardzo emocjonujący, a z całego procesu powstał film.