OLYMPUS DIGITAL CAMERA

Chata Miłośliwka

Tekst: Ola Koperda / Zdjęcia: Artur Mierzwa

 

Beskid Sądecki, Łącko i chata na skraju bukowego lasu. Chata nazywa się Miłośliwka. Trzeba do niej dojść, spacer w górę lasu trwa dobre 20 minut, lub wjechać samochodem terenowym. Nas odbierają gospodarze. Sara i Łukasz stworzyli to miejsce trzy lata temu. W Miłośliwce jest gwarno, w kuchni jeden wielki stół z miską pełną świeżo zerwanych czereśni, na piecu stoją garnki z obiadem. Wnętrze wypełnione jest odnowionymi meblami, gdzieniegdzie pojawiają się egzotyczne elementy – pamiątki z podróży gospodarzy. Rano czeka na nas owsianka, jajecznica z kurkami i domowe konfitury ze śliwek.

Jak tu trafiliście? 

Sara: Ani ja, ani Łukasz nie jesteśmy stąd. Gospodarstwo kupił Łukasz, jeszcze zanim się poznaliśmy. Pływał w tych okolicach na kajakach górskich i przyjeżdżał tu tak często, że zdecydował się na zakup domu. Kupił małą chatkę ze stodołą i oborą, trochę ją wyremontował. Gdy się poznaliśmy, myśleliśmy o tym, by ją sprzedać, marzyły nam się Bieszczady. Ale przyjechaliśmy tu kiedy wszystko kwitło, drzewa owocowały i stwierdziliśmy, że zostawimy sobie to miejsce, że będzie to nasz weekendowy dom. Remont był bardzo zajmujący i w sumie cały czas trwa! Z czasem stwierdziliśmy, że chcielibyśmy przyjmować tu gości. W międzyczasie urodził się Iwo, przestałam pracować, goście zaczęli przyjeżdżać.

Bywasz tu teraz często?

Sara: Tak, teraz na miejscu jestem ja albo para przyjaciół. Wymieniamy się. My z Łukaszem nadal trochę się tułamy, między miastem, a wsią, nie mamy stałego lokum, wiecznie jesteśmy na walizkach, ale zakładamy, że dom jest tam gdzie my. Jesteśmy trochę cygańską rodziną. Nasza agrotutystyka nieco różni się od innych. Goście mieszkają w naszym domu, razem z nami. Jedzą to, co jemy my. Zaraz za domem mamy swój las i łąkę. Cały czas coś tu dorabiamy, remontujemy, planujemy zrobić mały staw do kąpieli oraz wyremontować stodołę.

 

 

 

 

 

 

Czym zajmowałaś się wcześniej?

Sara: Skończyłam psychologię, pracowałam jako HR-ka. Teraz w Miłośliwce chciałabym cyklicznie organizować weekendowe warsztaty dla rodzin z dziećmi, jedne już za nami.

A jak wygląda wasza najbliższa okolica, jacy są sąsiedzi?

Sara: Większość pobliskich domostw zamieszkują starsi ludzie. Dużo domów jest opustoszałych. Pan, który sprzedał dom Łukaszowi, czasem przychodzi nas odwiedzić. Siada przed domem i zakręci mu się łezka w oku, ale cieszy się, że jego dom dalej stoi i nie niszczeje. Większość domostw jest tu samowystarczalna. Raz na tydzień po okolicy jeździ pan z chlebem. Jedna z naszych sąsiadek ma krzaki malin, robi dla nas soki. My mamy sad. Są śliwki, jabłka, czereśnie, z których robimy przetwory.

Dużo podróżujecie.

Sara: Tak, rzeczywiście nieczęsto zdarza się tak, że śpimy dłużej niż tydzień w tych samych łóżkach. Jesteśmy trochę tu, trochę w Krakowie, trochę u moich rodziców. Oprócz tego często wyjeżdżamy na dłuższe lub krótsze wakacje. Jeszcze zanim poznaliśmy się z Łukaszem, oboje podróżowaliśmy. Lubiliśmy aktywnie spędzać weekendy. Ja w piątki do pracy chodziłam już z walizką i wyjeżdżałam na weekend poza miasto. Chcemy podróżować dalej, dlatego gdy przyjdzie czas na przedszkole, chyba zdecydujemy się na edukację domową. Jak się dobrze poszuka, okazuje się, że da się połączyć podróże z edukacją. Nasz kolejny cel to pomieszkać przez dłuższy czas w Azji. Jednak może przyjdzie taki dzień, kiedy Iwo powie: stop, nigdzie już nie jadę. Wtedy pomyślimy co dalej.