Monika i Błażej: Mieszkanie w końcu jest gotowe

Lucjan Korngold, polski architekt pochodzenia żydowskiego, tworzący głównie w Polsce i Brazylii, czerpiący z klasycyzmu i modernizmu, specjalizował się w projektowaniu wielorodzinnych budynków mieszkalnych. Jeden z nich postawiony został w 1938 roku dla ówczesnego prezesa zakładów Telefunkena Rene Kuhna-Bubny zajmujących się produkcją radioodbiorników.

Dziś w jednym z mieszkań na parterze owej kamienicy żyją Monika Sadowska i Błażej Prośniewski z córką Nel. Błażej niemal całą karierę zawodową spędził w radiu: Marzyłem o tym od małego, już mając kilka lat, nagrywałem swoje audycje. Obecnie pracuję w redakcji gospodarczej w jednej z ogólnopolskich stacji radiowych. Był też czas, gdy pracę w radiu próbowałem łączyć z pracą naukową, czego efektem jest m.in. książka Gust nasz pospolity, w której analizuję preferencje architektoniczne Polaków”. Monika od kilkunastu lat pracuje w biurze reklamy w jednej ze stacji telewizyjnych: To praca zarobkowa, oprócz niej zajmuję się nauką, piszę wiersze i śpiewam w zespole”. Poznali się pięć lat temu na studiach doktoranckich.

Ich mieszkanie ma 100 m2, składa się z salonu z kuchnią, biblioteki, sypialni oraz pokoju dziecięcego, a jego okna wychodzą na wschód i zachód. Zanim w nim zamieszkali, przeprowadzili generalny remont, pojawiły się kolory, graficzne malowidła na ścianach, mozaika z kafli i sztuka.

Jak trafiliście do tego mieszkania? 

Monika: Wcześniej mieszkaliśmy całkiem niedaleko, w kawalerce po moim dziadku. Kiedy wiedzieliśmy już, że chcemy spędzić resztę życia razem, stwierdziliśmy, że musimy zainwestować w mieszkanie. Całe szczęście udało się to zrobić na chwilę przed kryzysem i wzrostem cen nieruchomości.

Błażej: Mieszkanie należało do dość barwnej i ekscentrycznej postaci, spadkobiercy dawnych właścicieli tej kamienicy. I choć wydawało nam się, że już od początku nawiązała się między nami nić porozumienia, to były też chwile grozy. Niemal w ostatniej chwili, kiedy wydawało się, że wszystko jest już dopięte na ostatni guzik, właściciel nagle wycofał się z transakcji. Zaczęliśmy szukać czegoś innego, jednak po jakimś czasie odezwał się i zapytał, czy nadal jesteśmy zainteresowani. Za drugim razem – szczęśliwie – udało się podpisać umowę. 

M: Pomimo tego, że kiedy weszliśmy tu pierwszy raz, wnętrze było mocno zaniedbane, zobaczyliśmy w nim potencjał. Właściciel był artystyczną duszą, ściany pokrywały rysunki, pomieszczenia wypełniały stare meble, a na podłogach ułożone były mandale… z kapsli od piwa. Wiedzieliśmy, że to wyjątkowa przestrzeń, miejsce, w którym to, co minione miesza się z nowoczesnością. Luksusowe obiekty opowiadające historię statusu poprzednich właścicieli i przedmioty błahe, śmieci, których ówczesny właściciel używał podczas swojego procesu twórczego, miały tu taką samą rację bytu. Zachwyciło nas to i zainspirowało podczas remontu.

Czy zmienialiście układ pomieszczeń?

B: To niesamowite, ale tak się złożyło, że całkiem przypadkiem mieliśmy szansę zobaczyć, jak ten układ wyglądał pierwotnie. Trafiliśmy na książkę o Korngoldzie, gdzie znaleźliśmy rzut parteru budynku, z wyszczególnionym mieszkaniem, które kupiliśmy. Pierwotnie prowadziło do niego dwoje drzwi, jedne były wejściem do służbówki. Obecnie za sprawą poprzednich właścicieli są one zamurowane od środka, jednak wciąż można je podziwiać od strony klatki schodowej. My też wprowadziliśmy parę zmian względem tego, co zastaliśmy. Strefę kuchenną zrobiliśmy w miejscu dawnego małego pokoju, w którym pierwotnie swój kącik miała obsługa kuchenna, poszerzyliśmy też przejście pomiędzy salonem a biblioteką. Wejścia do sypialni oryginalnie były dwa – od strony dzisiejszej biblioteki i od strony przedpokoju, obecnie mamy tylko jedno z nich. Pokój naszej córki mieści się w pomieszczeniu po dawnej kuchni.

M: Wprowadziliśmy się tu rok po zakupie. Remont był dość długi, bo musieliśmy zacząć od podstaw, czyli wymiany elektryki. Ze starych artefaktów zachowaliśmy to, co się dało: stolarkę okienną, drzwiową i parkiet.

 

Czy korzystaliście z pomocy projektanta?

M: Tak, architektka pomogła nam przy rozplanowaniu pomieszczeń, elektryki i w kwestiach technicznych do czasu rozpoczęcia remontu oraz przy zaprojektowaniu mebli na wymiar. To było dla nas dużym wsparciem, bo nie mamy odpowiedniej wiedzy, a nie chcieliśmy popełnić podstawowych błędów.

B: Trafiliśmy też na wyjątkowego budowlańca – Mikołaja, który niemal wszystko zrobił tu sam. Był rzetelny, nieustraszony i realizował wszystkie nasze pomysły. Dość karkołomnym zadaniem było ułożenie mozaiki z kafli nad kuchennym blatem, czy wymalowanie kształtów na ścianach, ale nigdy nie słyszeliśmy, aby na nas narzekał!

 

Jaki był pomysł na wnętrze?

M: Błażej jest wielkim fanem modernizmu i zaraził mnie tym bakcylem. Jak zaczęliśmy szaleć, to trudno było nas powstrzymać. Choć kiedy kupowaliśmy to mieszkanie, mówił: Wszystko na biało, będzie minimalistycznie do granic możliwości”, na co powiedziałam, że musi sobie do takiego wnętrza znaleźć inną partnerkę! Zaczęliśmy rozmawiać o tym, co nam się podoba, szukać inspiracji. Chcieliśmy też uszanować historię tego miejsca. Zarówno tę z okresu koncepcji Korngolda powstałej dla prezesa zakładów produkujących radioodbiorniki (co z racji zawodu Błażeja pasowało nam jak ulał), jak i kolejne transformacje tego miejsca, a także wcześniejszą historię tych terenów. Dogrzebaliśmy się na przykład do informacji, że jeszcze pod koniec XIX wieku wzdłuż dzisiejszej ulicy biegł Kanał Królewski. Wiedzieliśmy, że będziemy chcieli zaprosić przyrodę i ten dziki brzeg do naszego wnętrza, co udało się zrealizować w bibliotece.

B: Na jednej ze ścian powiesiliśmy wydruk mapy z 1938 roku, którą znaleźliśmy w archiwum Biblioteki Narodowej. Pokazuje ona plan zagospodarowania ten dzielnicy, część ulic jednak nigdy nie powstała.

 

Opowiedzcie o paru rzeczach, które tu zrobiliście, meblach, które macie.

M: Wiedzieliśmy, że na ścianie w kuchni chcielibyśmy mieć mondrianowską” mozaikę, ale bez koloru. Wybraliśmy producenta, który ma białe kafle w różnych rozmiarach. Marzyły mi się też fronty z drewna czeczotowego o charakterystycznych słojach, które mniej więcej w okresie budowania naszej kamienicy często wykorzystywano na drzwiach szaf. Dla kontrastu blat wykonany jest z imitacji betonu. Czasami, zamiast kupować przedmioty, które chcielibyśmy mieć, musieliśmy wybrać tańsze rozwiązania. Nad stół zamiast kultowych lamp Louisa Poulsena, trafiły podobne, ale bardziej przystępne cenowo. Lampki stojące na komodzie Błażej zrobił własnoręcznie. 

B: Sami malowaliśmy też ścianę w stylu wabi-sabi w sypialni. Przez dwa tygodnie. Prawie się rozstaliśmy! Początkowo znaleźliśmy kogoś, kto wykonuje takie rzeczy, ale ta usługa okazała się wyjątkowo droga. Spróbowaliśmy sami. Nałożyliśmy sporo warstw farby. Malinowy kolor nawiązuje do tego, który pokrywał ścianę wcześniej. Mamy też parę mebli z drugiej ręki. Stoliki nocne to odrestaurowane szafki szpitalne. Przedwojenne biurko w bibliotece znaleźliśmy w internecie. Neon dostałem w prezencie od Moniki. Był kupiony w Muzeum Neonów. Litera pochodzi z napisu bar.

Sporym wyzwaniem był przedpokój. Mieliście na niego konkretną wizję.

B: To pomieszczenie było inspirowane biurem architekta Waltera Gropiusa w budynku Bauhausu w Dessau. Siedzisko zostało wykonane na wzór jego fotela, na ścianie wymalowany został żółty pas. Zaprojektowaliśmy też podobne oświetlenie. Trochę trwało, zanim udało się znaleźć wykonawcę, który doprowadzi do jego powstania, ale w końcu się udało. Lustro zostało po poprzednim właścicielu. W zamian za nie zażyczył sobie on jednak figurę marszałka Piłsudskiego na koniu. Monika przeszukała cały internet w poszukiwaniu brązowego posążka, który szczęśliwie udało nam się nabyć.

M: Dziś mieszkanie w końcu jest gotowe. Na ścianach co jakiś czas przybywa nowy obraz. Wiszą tu już dzieła m.in. Magdaleny Libero, Aleksandry Kowalczyk czy Pauliny Araszkiewicz.

 

Są tu przedmioty, które darzycie wyjątkowym sentymentem?

M: Dla mnie to puzderko z laki, w którym wcześniej przechowywana była moja szpitalna opaska z porodu, a teraz jest w nim opaska Nel.

B: Ja staram się nie przywiązywać do rzeczy. Nie mam też potrzeby ich gromadzenia. Zresztą o każdą nową durnostojkę prowadzimy z Mon długie negocjacje. Mam natomiast słabość do książek i to je pewnie mógłbym tu wymienić. Tak czy inaczej, ważniejsze niż same przedmioty, są dla mnie miejsca. Zawsze staram się szukać takich przestrzeni (albo – jeśli to możliwe – tworzyć je), w których po prostu będę czuł się dobrze. I mam wrażenie, że to, co udało nam się stworzyć tutaj, jest właśnie takim dobrym miejscem do życia.