Monika Korol: To wnętrze trzeba było zdefiniować na nowo

Wysokie kamieniczne mieszkanie przy ulicy Mokotowskiej w Warszawie. Trochę nowego, trochę starego. Sztukaterie, drewniana okładzina na ścianach, minimalistyczna kuchnia, bogato zdobiony kominek i balkon pełen kwiatów. Odwiedzamy Monikę Korol, która do stolicy trafiła z miłości do tańca oraz na studia sportowe, choć planowała ASP w rodzinnym Toruniu, a dziś zajmuje się organizacją eventów, od czasu do czasu urządzając wnętrza. 

Od kiedy tu mieszkasz?

Cały proces remontu i urządzania zaczął się już niemal osiem lat temu. Mieszkania szukaliśmy z partnerem. Najpierw czegoś w nowym budownictwie, szczęśliwie nic nowego nie wpadło nam w oko. To mieszkanie było jednym z pierwszych, które oglądaliśmy. Wymagało generalnego remontu, który trwał niemal dwa lata, ze względu na konieczność zdobywania różnego rodzaju pozwoleń, jako że kamienica jest wpisana do rejestru zabytków. Kiedy tu trafiliśmy, nie było tu niestety nic, co można by było zachować. Przez 20 lat to mieszkanie było wynajmowane na biuro. Trzeba było na nowo zdefiniować to wnętrze. 

Czy ktoś wam w tym pomagał?

Poprosiliśmy o pomoc biuro architektoniczne. Została wykonana nowa elektryka, hydraulika. Zmieniliśmy też układ funkcjonalny. W miejscu starej kuchni jest teraz nasza sypialnia i łazienka. Zlikwidowaliśmy podwójny korytarz, małą i ciemną służbówkę, a liczne pokoje zastąpiliśmy dużą strefą dzienną: kuchnią, jadalnią i salonem. Wszystko to wymagało zgody konserwatora, zezwoleń budowlanych i trwało w nieskończoność. Jeśli chodzi o estetykę wnętrza, miałam ją doskonale zdefiniowaną, rozpisaną na slajdach pod każde pomieszczenie. Dobór materiałów, mebli wolnostojących, lamp, kontaktów, włączników, uchwytów, dodatków to była fantastyczna przygoda, ale i ciężka, czasochłonna praca. Niestety nie mam takich pamiątek rodzinnych jak meble, porcelana czy sztuka, więc wszystko kompletowałam od nowa. Chciałam, by wyczuwalny był tu klimat starej kamienicy, ale by było eklektycznie. Dziś jestem bogatsza w pewne doświadczenia, niektóre rzeczy zrobiłabym pewnie trochę inaczej. Marzyłam jednak o otwartej kuchni z wyspą i części jadalnianej. I ta przestrzeń cały czas jest naszą ulubioną. Tu toczy się nasze życie rodzinne. Oboje pracujemy częściowo z domu, najczęściej właśnie przy dużym, drewnianym, nowoczesnym w formie stole. Został wykonany na zamówienie tak jak kamienny stolik kawowy. Zdecydowanie wolę meble wykonane przez rzemieślnika niż te kupione w sklepie. Sprawia to, że wnętrze wypełniają niepowtarzalne elementy.

 

Co jeszcze tu trafiło?

Duńskie krzesła to vintage z lat 50., model Poly Z projektu Abrahama A. Patijna. Znalazłam je na jednej z aukcji internetowych, przez pół roku udało się skompletować 10 sztuk. Szukałam czegoś wyjątkowego. Na ten model nigdy wcześniej nie trafiłam. Zostały poddane renowacji. Dobrałam do nich trzy rodzaje tkanin. Komoda to polska firma Plywood Project, którą wypatrzyłam na Targach Rzeczy Ładnych. Szukałam lekkiego, wąskiego mebla z nutą nostalgii i w retro kolorze. Reszta to przede wszystkim zabudowy stolarskie. Szafy, witryny, wnęki z półkami. Całe oświetlenie jest nowe, choć ostatnio rozkochałam się w tych starych lampach i mam ochotę na małe zmiany. Lubię szkło i ceramikę. Najczęściej trafia tu coś starego, z polskich i czeskich fabryk i hut. Nie mogę się opanować, kiedy na starociach widzę kolejny ciekawy wazon. Ale jest tu też kilka współczesnych projektów. OKO Malwiny Konopackiej czy czerwono-niebieski wazon kupiony w SĀR. 

Ważna jest też sztuka. Sama chciałam kiedyś zdawać na ASP, ale drogi potoczyły się inaczej. Lubię abstrakcję i kolor. Wyjątkowym obrazem jest ten wiszący nad komodą. Podarował nam go starszy pan, profesor związany ze sztuką, który kupił go lata temu od autorki po obronie na warszawskiej ASP. Zaprosiliśmy go kiedyś na kawę, bywał w tej kamienicy za lat swojej młodości i stwierdził, że obraz idealnie by tu pasował i czas, aby „wyprowadził” się z jego piwnicy. Tak się stało i zarówno obraz, jak i my, jesteśmy z tej przeprowadzki bardzo zadowoleni.