Odwiedziny u Marty: Willa z okresu dwudziestolecia międzywojennego w gdańskim Wrzeszczu

Odwiedziny u Marty:

Willa z okresu dwudziestolecia międzywojennego w gdańskim Wrzeszczu

Autor: Aleksandra Koperda
Zdjęcia: Michał Lichtański
Data: 23.11.2024

Wrzeszcz to dzielnica Gdańska, o której pierwsze wzmianki pochodzą z XIII wieku, a jej nazwa wywodzi się od kwitnących tu wrzosów. To tu w 1837 roku powstał jeden z pierwszych w Europie parków miejskich – Park Jaśkowej Doliny. W XIX wieku Wrzeszcz był miejscem odpoczynku z posiadłościami zamożniejszych mieszczan. Na jednej z ulic stoi willa z okresu dwudziestolecia międzywojennego, w czasach PRL-u podzielona na kilka mieszkań. W jednym z nich odwiedzamy Martę, która żyje tu z mężem i dwójką dzieci. 

Kiedy tu trafiliście?

W 2018 roku. Wtedy urodziłam pierwsze dziecko. Kiedy byłam już w ciąży, krążyliśmy między Toruniem a Bydgoszczą, jednocześnie szukając czegoś w Gdańsku, najchętniej z bezpośrednim wyjściem na ogród. Ulica, przy której zdecydowaliśmy się zamieszkać, była wytyczona w 1911 roku. Większość stojących przy niej willi zaprojektował jeden architekt. Nasz dom był trochę specyficzny, zaprojektowany przez kogoś innego i położony na trzech działkach. Z tego, co udało nam się ustalić, wynika, że była to prywatna willa jednego z oficerów, który mieszkał tu z rodziną. Parter był częścią oficjalną, na piętrze znajdowały się sypialnie, a w części piwnicznej była kuchnia i służbówki. W późniejszym czasie dom został podzielony na mniejsze mieszkania. Kiedy my się tu wprowadziliśmy, były cztery: dwa na parterze, jedno na piętrze i jedno na poddaszu.

Dlaczego akurat Gdańsk?

Dlatego, że ja urodziłam się w tym mieście. Przez 14 lat mieszkałam w Sopocie i mam bardzo duży sentyment do Trójmiasta. A poza tym… Trójmiasto jest po prostu piękne i jest w miarę bliskiej odległości do Bydgoszczy, gdzie mamy niemal całą naszą rodzinę.

Jak długo trwały poszukiwania?

Na miejscu mieliśmy pośrednika nieruchomości, który jest już specjalistą od wyszukiwania dobrych ofert wśród wszystkich naszych znajomych. Chcieliśmy zamieszkać gdzieś pomiędzy Sopotem a Gdańskiem Głównym. Wrzeszcz był dogodny z bardzo wielu względów. Mieliśmy dwa warunki. Miało to być stare budownictwo, no i ogród. Wtedy wydawało nam się, że w bardzo krótkim czasie będziemy mieli psa, ale posiadanie dziecka zweryfikowało te plany. Okazało się, że dosyć mało dostępnych jest nieruchomości, które spełniałyby nasze wymagania, dlatego zdecydowaliśmy się na mieszkanie, które było mniejsze niż to, jakiego szukaliśmy. Od początku myśleliśmy o czterech pokojach, a kupiliśmy mieszkanie dwupokojowe. Pokoje dziecięce wydzieliliśmy z jednego większego, a nasza obecna sypialnia była osobną kawalerką, którą dokupiliśmy rok później i dziś mieszkanie ma 107 m2. Sypialnia to największe pomieszczenie, które jest jednak niepodzielne przez układ okien. Zanim w budynku wydzielono kilka mieszkań, wcześniejsza kawalerka była najbardziej reprezentacyjnym pomieszczeniem budynku – salonem z pięknym wykuszem.

Jak wyglądała ta przestrzeń, kiedy tu trafiliście?

Pewnych rzeczy nie zmienialiśmy, bo mieszkanie było wyremontowane kilka lat przed tym, jak się tu wprowadziliśmy. W takiej formie, w jakiej je zastaliśmy, zostały jedna z łazienek i korytarz. Podobnie było z kuchnią, która ma wyjście na taras. Zmieniliśmy jedynie detale, jak plastikowe klamki w oknach. Przestrzeń salonu zmieniła charakter po wstawieniu naszych mebli. Zostawiliśmy za to kominek. Po tym, jak połączyliśmy mieszkanie z dokupioną kawalerką, gruntownie wyremontowaliśmy jeden z dotychczasowych pokoi i dodatkową przestrzeń. Stworzenie nowego planu funkcjonalnego nie było łatwe, bo powstały trzy przechodnie pokoje. Sprawdził się pomysł na korytarz, będący jednocześnie biblioteką, prowadzący do dwóch dziecięcych pokoi i naszej sypialni. Mieszkanie, które dokupiliśmy, było w złym stanie i dość mocno zawilgocone. Oryginalnego parkietu, który był bardziej dekoracyjny niż ten w naszym salonie, przez lata przykrytego linoleum, nie dało się odratować. Za to odrestaurowaliśmy wyjątkowe sufitowe sztukaterie. Dom miał być jasny. Dominować miały spokojne barwy.

Opowiedz o tym, co wypełniło wnętrze.

Politurowany regał i komoda oraz dwa fotele to meble, które dostałam od dziadka. Wcześniej stały w jego domu pod Chełmnem. Lustro w złotej ramie wisiało w moim rodzinnym domu w Sopocie. Żółta gablotka z Ikei to prezent od moich rodziców i teściów na pierwszą rocznicę ślubu. Właściwie wszystko, co w niej stoi, ma sentymentalne znaczenie. Granatowe naczynia są od babci mojego męża, filiżanki od moich rodziców, kieliszki i niciak po moich babciach. Obraz wiszący nad stołem zrobiłam sama, kiedy byłam w drugiej ciąży. Miałam taką wizję, że potrzebuję czegoś dużego na tę ścianę. Czegoś, co uzupełni przestrzeń, ale nie zdominuje jej kolorystycznie. Na płótno nałożyłam materiał, który pomarszczyłam, pokryłam gipsem i pomalowałam. W sypialni, która jest nieproporcjonalnie duża do reszty mieszkania, ale to są właśnie uroki starego budownictwa, że nie wszystko da się poprzestawiać i dostosować, dodatkowo postawiliśmy biurko do pracy. Zastanawialiśmy się, czy nie wydzielić tu jeszcze na przykład garderoby, ale z uwagi na dekoracyjny element na suficie, którego nie chcieliśmy stracić, zrobiliśmy wysoką zabudowę z jednej strony. Na ścianie wisi obraz Magdaleny Król. Lubię prace, które są dość oszczędne w charakterze. Meble współczesne miksujemy z tymi vintage. Sporo dodatków to projekty młodych polskich twórców. To marki, z którymi pracuję na co dzień.

Czym się zajmujesz?

Od ponad roku z przyjaciółką prowadzę sklep Pop Concept Store z polskimi markami. Jest niedaleko, na osiedlu, które powstało na bazie starego garnizonu. To coś, na co zdecydowałyśmy się, kiedy byłam na urlopie macierzyńskim po mojej drugiej ciąży. Kiedy urodziła się moja córeczka, to wiedziałam, że nie chcę już wracać do biura. Z wykształcenia jestem prawnikiem i przez lata pracowałam w ubezpieczeniach, często w bardzo męskim świecie. Czułam, że to nie jest coś, co mnie pasjonuje. To był taki moment w życiu, że mogłam sobie pozwolić na to, żeby coś zmienić i poeksperymentować. Moja przyjaciółka też była prawniczką i też potrzebowała zmiany. Mamy dzieci w tym samym wieku i w tych samych okresach w życiu miałyśmy podobne przemyślenia. Sama pewnie nie zdecydowałabym się na wiele rzeczy, ale we dwójkę jest raźniej.