Olga i Piotr: Stopniowo zmienialiśmy pomieszczenie za pomieszczeniem

Gdy wpadamy na warszawski Żoliborz do Olgi Roth i Piotra Chuchli, jest jeszcze sierpień, siedzimy w zielonym ogrodzie na tarasie zabytkowej willi z przełomu lat 20. i 30. Mieszkanie na parterze, które zajmują, ma ok. 90 m2. To przestronny salon, sypialnia, pracownia Piotra i kuchnia. Oryginalny parkiet, stolarka okienna i kaloryfery, mix mebli z sieciówek i tych zbieranych przez lata, akcesoriów polskich marek i bibelotów z pchlich targów. Olga pochodzi z Gdańska, tam studiowała slawistykę, potem sporo lat spędziła w Krakowie, gdzie ukończyła projektowanie wnętrz na Krakowskich Szkołach Artystycznych. Od 4 lat żyje w Warszawie, a Piotr, który to właśnie tu się wychował i mieszkał całe życie (z jednoroczną przerwą na Katowice), mówi, że to on ściągnął ją do stolicy na stałe.

Piotr, jesteś grafikiem. Co studiowałeś i czy od początku pracowałeś jako freelancer?

Piotr: Po kilku próbach skończyłem studia na ASP. Mówiąc próby, mam na myśli epizody na innych uczelniach. Byłem na architekturze na Politechnice Warszawskiej i na sztuce mediów na PJWSTK (dziś PJATK), ale żadnej z tych uczelni nie ukończyłem. Skończyłem sztukę mediów na warszawskiej Akademii. Początkowo pracowałem w agencji, w niedużych studiach, ale ostatecznie wybrałem tę ścieżkę i tak jest mi najlepiej. Na freelansie udaje mi się połączyć ambicje, czas wolny i projekty, którym chcę się poświęcić. Pracuję głównie z instytucjami kultury, projektuję publikacje, plakaty, identyfikacje wizualne.

Olga, czym ty zajmujesz się obecnie?

Olga: Współpracuję z firmami w ramach projektów wnętrz butików. Przeszłam z pracy na etacie na freelance, ale obecnie jestem związana z jednym klientem. Na ten moment jestem mocno osadzona w visual merchandisingu – aranżacji butiku i witryn. Gdzieś obok są też sesje modowe, produktowe i set design. Ostatnio zaczęłam się w tym realizować. No i vintage! Ale bardziej hobbystycznie, to nie jest temat zarobkowy.

P: To bardziej z pasji grzebania. (śmiech)

O: Tak, ta zajawka wynika z mojej potrzeby wyszukiwania wyjątkowych rzeczy. Tym, co znajdę, dzielę się na profilu @hi.again_new.vintage. Wiecznie brakuje na to czasu, a daje mi to dużo frajdy i satysfakcji.

Piotr, ty pracujesz głównie z domu, a jak to jest z tobą, Olga?

O: Ja pół na pół – jestem trochę w biurze, a trochę w domu. W związku z tym, że realia pracy się zmieniły, jestem bardziej elastyczna.

P: Co wpłynęło też na mnie, bo coraz częściej towarzyszę Oldze.

O: A że biuro mojej firmy jest teraz w Krakowie, to często tam jeździmy. Ostatnio sprzedałam moje krakowskie mieszkanie i tak się zastanawiałam, czy to była dobra decyzja. Ale stało się. Myślałam, że już się rozliczyłam z Krakowem i o tym zapominam, zmieniam środowisko pracy, a tu nagle wróciłam. (śmiech) I jestem tam przynajmniej raz na 2 tygodnie. Wracam do ulubionych miejsc.

P: Ale też odkrywasz nowe! Tam wszystko bardzo się zmieniło.

O: Praktycznie nie poznaję niektórych dzielnic.

Piotr, a jak tobie pracuje się z mieszkania?

P: To dla mnie bardzo wygodne, choć czasem to spore wyzwanie, żeby się skupić i nie rozpraszać domowymi rzeczami, a z drugiej strony bardzo to lubię, bo nie muszę nigdzie dojeżdżać i mam tu wszystko, czego potrzebuję – moje książki, próbniki. Nie wyobrażam sobie wynajmowania dodatkowej przestrzeni, kiedy mam pokój, który mogę w całości przeznaczyć na pracownię. Aczkolwiek dobrze pracuje mi się też w drodze, np. w pociągu. To takie wyłączenie się, bo zwykle nie ma wtedy dostępu do Internetu i mogę się w pełni poświęcić jednemu zadaniu. Miałem już takie sytuacje, kiedy wynajmowałem z innymi grafikami przestrzeń pod pracę, to też mi się sprawdzało. Więc odpowiadają mi różne opcje, aktualnie pracuję z domu i jest mi z tym ok. Kiedy Olgi nie ma, jestem sam w mieszkaniu i pracuję, to bywa, że w ciągu dnia widuję tylko panią w sklepie, listonosza albo mojego brata. Wtedy brakuje drugiej pary oczu i takiego codziennego kontaktu, który uprzyjemnia dzień.

Od kiedy mieszkacie w tym domu?

O: Od 1,5 roku, przez ten czas próbujemy jakoś zmienić to mieszkanie. Zanim się tu wprowadziłam, Piotr żył w jednym z pokoi. Razem zaczęliśmy robić mikroremonty. Stopniowo zmieniać pomieszczenie za pomieszczeniem. Szkoda, że nie widziałaś zdjęć „przed”. (śmiech)

P: Tu w zasadzie nie było mieszkania. Wcześniej całość była wynajęta pod biuro. Podłoga była wyłożona brązową wykładziną, ściany miały żółty kolor, wisiały okropne żyrandole.

A kiedy i jak się poznaliście?

O: 2 lata temu. Wszystko potoczyło się szybko. Wprowadziłam się tu po 3 miesiącach randkowania. A poznaliśmy się przez znajomych.

P: Okazało się, że mamy wspólną znajomą… No dobra, nie ma co ukrywać – poznaliśmy się przez aplikację randkową. To randka, która przerodziła się w związek, a niedługo przerodzi się w małżeństwo. Lada moment bierzemy ślub!

(Olga i Piotr pobrali się we wrześniu!)

Serdeczne gratulacje!

O: To śmieszna historia, bo weryfikacja była przez znajomych. Jak się okazało, mieliśmy paru wspólnych, więc oboje ich podpytywaliśmy, czy warto wchodzić w to dalej. Zaklikało, a potem była dość szybka decyzja o przeprowadzce

 

Piotr, ty mieszkałeś tu już wcześniej. Jaka jest historia tego budynku?

P: Wybudował go mój pradziadek jeszcze przed II wojną. Z tego, co wiem, wynika, że dostał jakieś dofinansowanie od wojska, był oficerem. Do budowy wykorzystano materiały z rozbiórki części cytadeli, która mieści się niedaleko. Np. cegłę zbrojoną – mury są bardzo grube. Tu pradziadków zastała wojna, pradziadek trafił do obozu. Prababcia była malarką i prowadziła tu taki bezpieczny dom, w którym tułacze w trakcie wojny mogli się schować. Dom przetrwał wojnę, oczywiście był bardzo zniszczony. Po wojnie willa została dosiedlona, każde mieszkanie było podzielone na pokoje. W latach 60. udało się przywrócić własność i użytkowanie całości. Taka historia z wojną w tle. Ostatnio sadzimy trochę roślin w ogrodzie i wykopujemy różne rzeczy. Zdarzają się jakieś naboje, metalowe części, kawałki porcelany. Dom ma prawie 100 lat, jest zabytkiem. Został zbudowany w klasycznym stylu, ma spadzisty dach, ale wpisuje się w otoczenie – domy sąsiadów, budynek WKU. Ogólnie jest dosyć oryginalny.

Później mieszkali tu twoi dziadkowie?

P: Oni mieszkali na górze. A ja z rodzicami i młodszym bratem żyliśmy dokładnie w tym mieszkaniu. Przeszło wtedy gruntowny remont i został dobudowany taras. Mieszkałem tu do 10 r. ż., potem rodzice się rozwiedli i wróciliśmy do mieszkania na Pradze, w którym żyliśmy po moich narodzinach. Tam spędziłem resztę swojego dorastania i wczesnej młodości. Na Żoliborz wróciłem po roku mieszkania w Katowicach. Warszawa ściągnęła mnie właśnie tu. To było fajne, bo czuję się stąd. Tu chodziłem do podstawówki i gimnazjum, do liceum też niedaleko. W okolicy mieszka też moja druga babcia (ze strony mamy).

O: A na piętrze mieszka brat Piotra. Taki rodzinny dom.

P: Trochę jak Paweł i Gaweł. (śmiech) To się ostatnio znowu przerodziło w sytuację rodzinną.

A które pomieszczenie było twoim pokojem w dzieciństwie?

P: Obecny salon. Pokój dzieliłem z bratem – mieliśmy piętrowe łóżko, szafki z zabawkami pod ścianami i pod oknem, wielkie dzielone biurko. To było nasze centrum dowodzenia. Rodzice mieszkali w pokoju, który jest moim obecnym studiem, tam mieli sypialnię. A tam, gdzie jest teraz nasza sypialnia, był salon. Reszta bez zmian. Ze starego układu po remoncie najlepiej zachowała się kuchnia.

O: Kafelki są oryginalne i nadal aktualne.

P: Kuchnia jest w niezmienionym stanie, była projektu mojej mamy. Nie było wtedy nic innego niż czarno-białe kafelki, więc mama po prostu zrobiła szachownicę, co do dzisiaj bardzo nam się podoba.

O: Przetrwała też komoda, spadek po twoich dziadkach.

P: Po pradziadkach właściwie. Jest kilka takich elementów, ale nie wszystkie są takie ciekawe.

Olga, kiedy ty się wprowadziłaś, zaczęliście remont.

O: Tak, pojawił się plan i zrealizowaliśmy go w ciągu roku. Trochę się to ciągnęło, ale remont chcieliśmy zrobić z małym budżetem, więc woleliśmy zająć się wszystkim sami. Kuchnię w całości odświeżyliśmy własnymi rękami.

P: Ale ona wymagała najmniej pracy.

O: To prawda. Z resztą mieliśmy mikrowsparcie fachowca, ale robiliśmy wszystko etapami. Jeszcze powoli to wykańczamy, mieszkanie cały czas ewoluuje.

P: Co jakiś czas przenosiliśmy się z pokoju do pokoju z całym bagażem. Wtedy w jednym pomieszczeniu stało niemal wszystko – biurko, łóżko, moje ubrania.

O: I moje ubrania, których trochę mam, więc było gęsto!

P: Wszystko wisiało na stojakach, więc wyglądało to jak magazyn kostiumów.

O: Pojawiło się też takie wyczekiwanie końca i niesamowita ulga, kiedy już doszliśmy do tego ostatniego pokoju. Bo czegokolwiek nie dotknęliśmy, pojawiały się problemy. Głównie ze względu na to, że to stary dom.

P: Grzyb na ścianie, przeciekający prysznic, niespodzianki pod tapetą.

O: To nas zatrzymywało na pewnych etapach. Została nam jeszcze łazienka, która jest najmniej atrakcyjna.

A skąd pochodzi większość mebli we wnętrzu?

P: Mamy tu trochę Ikei i trochę mebli znalezionych w różnych miejscach.

O: Lubimy fotele i krzesła. Panton, Grcic, stara Ikea. Dywany też są z Ikei, pochodzą z serii Art Event. Ten w kształcie węża to projekt francuskiego ilustratora SupaKitcha. Udało nam się upolować je na wyprzedaży! Znaleźliśmy je totalnym fartem jeszcze przed pandemią.

P: To wynika z tego grzebactwa. (śmiech) Ostatnim miejscem, które zawsze odwiedzamy w Ikei, jest punkt sprzedaży okazjonalnej. Ze stolikiem wiąże się śmieszna historia. Jak się poznaliśmy, to Olga miała taki tydzień, kiedy zajmowała się psem swojego ówczesnego szefa. Jego mieszkanie mieści się zaraz obok Witkaca. Przechodziłem tamtędy z pieskiem i zauważyłem, że są wyrzucane elementy ekspozycji. Złapałem nad ranem jeszcze nieopróżniony kontener i wyniosłem z niego kubik, który był pewnie jakąś kostką ekspozycyjną, a u nas służy za stolik kawowy.

Olga, czy jest tu coś, co pochodzi jeszcze z twojego domu rodzinnego?

O: Mało mam takich rzeczy. Długo żyłam na walizkach i próbowałam nie gromadzić zbyt wiele. Podróżowałam z fotelem, który stoi w sypialni, i jakimiś drobnymi dekoracjami, ale starałam się nie obrastać w rzeczy, bo ciągle się przemieszczałam.

Macie sporo bibelotów, ilustracji na ścianach.

P: Wazę, która stoi na parapecie, znaleźliśmy ostatnio w Krakowie na Kazimierzu. Byliśmy też na targu staroci w niedzielę, ale nie trafiło się nic oszałamiającego. Ja przywiozłem makulaturę, ale to jak zwykle, bo zawsze trafiam na jakieś 100-letnie książki w pięknych oprawach i później się nimi inspiruję. Ilustracje gromadzę od dłuższego czasu. Jest Malwina Mosiejczuk – ilustratorka z Poznania, Tomek Płonka i jego plakat. Tu 2 prace animatora Jonathana Djob Nkondo. Lubimy też polaroidy, których robimy sporo (głównie na wyjazdach). Cenimy je jako unikatowe obiekty i w ogóle jako formę fotografii, która jest bardzo prosta, ale nadaje zdjęciom dziwny efekt.

O: Mamy też trochę roślin.

P: Kolekcja się rozrastała, rośliny dochodziły stopniowo.

O:To zdecydowanie zbyt uzależniające, ciągle się te kwiaty uzupełnia. Momentami zieleni bywa za dużo. W większej przestrzeni aż tak tego nie widać, ale kiedy przy remoncie mieliśmy wszystko w jednym pomieszczeniu, wyglądało to jak istna dżungla.

A co porabiacie w domu, gdy macie czas dla siebie?

O: Rano często ćwiczę jogę i poluję na słońce w ogrodzie. Niemal skończyliśmy „projekt remont” i ostatnio zabraliśmy się za ogródek, w którym cały czas jest coś do zrobienia. Mamy tu przepyszne winogrona i swoją morelę. W tym roku robiłam przetwory z własnych owoców, więc bajka!

P: Ja czasem uciekam nad Wisłę, żeby pobiegać, a w wolnej chwili przeglądam książki ze swojej kolekcji i poluję na nowe egzemplarze – najczęściej stare pozycje i czasopisma. To taka moja wersja grzebactwa.