Patryk Różycki:
Sztuka pomaga mi interpretować świat
Odwiedzamy Patryka Różyckiego – artystę interdyscyplinarnego, malarza, autora tekstów i podcastów. Patryk studiował na Akademii Sztuk Pięknych w Gdańsku, dziś mieszka w Warszawie, jest finalistą Paszportów „Polityki” za rok 2023. Każdy jego obraz to zapis wspomnienia. Na płótnach opowiada o emocjonalnych, trudnych momentach ze swojego życia, a także życia rodziny i przyjaciół. Podejmuje tematy męskości, cielesności, seksualności, podziałów klasowych czy relacji władzy w świecie sztuki. Jego płótna opatrzone są rozbudowanymi tytułami jak na przykład Dom, który mieli kupić moi rodzice, zanim zmarła moja siostra, widziany przez okno z tylnego siedzenia Poloneza Caro (2022), a także opisami, które mają pomóc widzowi zrozumieć to, co widzi.
Od kiedy tu pracujesz?
W tym pokoju mieszkam i pracuję od trzech lat. Jest tak trochę ze względów logistycznych, bo nie potrafię za bardzo oddzielić tego, co robię zawodowo od życia. To, co maluję, wynika z życia. Mam też nieregularne godziny pracy, czasami pracuję do późna. Studiowałem malarstwo ze specjalizacją intermedia, a później zacząłem pracować na Politechnice Gdańskiej, na Wydziale Architektury. Trzy lata temu podjąłem decyzję, że chcę zamieszkać na stałe w Warszawie. To mieszkanie wynajmuję z dwójką moich najbliższych przyjaciół: Michałem Laskowskim i Martyną Baranowicz, dajemy sobie ogromne wsparcie. To również artyści i czasem robimy tu też wystawy.
Leżąc z tatą na łóżku, skrępowany bliskością, olej na płótnie, 100×130 cm, 2022
Gdzie dorastałeś?
Pierwsze dziewięć lat życia spędziłem w mieście Koło, gdzie się urodziłem. Później w dużej mierze z powodu kryzysu finansowego, który przechodzili moje rodzice, przeprowadziliśmy się na wieś do Dąbrowic Starych, skąd pochodzi moja mama. Zamieszkaliśmy tam z babcią i tam wciąż żyją moi rodzice z dwójką rodzeństwa.
Czy w dzieciństwie sporo rysowałeś?
Zupełnie nie. Wszystkie rzeczy związane z plastyką robił za mnie mój tata. Nie chodziło nawet o to, że nie miałem do tego smykałki, ale po prostu nie chciałem tego robić. Nie interesowało mnie to. Bardziej zajmował mnie sport. Grałem w piłkę nożną. Byłem też w szkole sportowej na szermierce. W pewnym momencie zrezygnowałem ze sportu i później, kiedy chciałem do tego wrócić, stwierdziłem, że jest na to za późno. Myślałem o tym, żeby zostać dziennikarzem sportowym, ale nie uczyłem się najlepiej i nieszczególnie wierzyłem w szansę dostania się do liceum i studia humanistyczne. Któregoś dnia w trzeciej klasie gimnazjum przyszła do nas pani pedagog i opowiedziała nam o różnych szkołach, które są w mieście Koło oddalonym o 10 km. To od niej usłyszałem o liceum plastycznym, które ostatecznie wybrałem. Pamiętam, że w drugiej klasie liceum, ze złamanym nieszczęśliwą miłością sercem, czytałem dużo o Vincencie van Goghu i to było coś, co wyznaczyło trochę tor mojego działania. Zacząłem myśleć, że chciałbym zajmować się sztuką i przez nią opowiadać o moim życiu, o tym, co czuję. O codzienności, otoczeniu, rodzinie.
Na studia poszedłem już z pewnymi umiejętnościami. Już pierwsze moje prace były bardzo autobiograficzne. Na początku było dużo realizmu, trochę połączonego z surrealizmem. Pierwszy raz w życiu zakochałem się wtedy tak na poważnie, byłem w czymś, co mogę nazwać związkiem, co totalnie mnie wystrzeliło w stronę większej ekspresji. To był chyba początek tego, co robię teraz. Tak sobie myślę, że to przede wszystkim relacje romantyczne wyznaczały porządek moich działań. Kiedy skończyłem studia, byłem w lekkim kryzysie. Nie wiedziałem, o czym i po co malować. Nie wierzyłem też w malarstwo. Byłem zachwycony estetyką relacyjną i sztuką partycypacyjną. Wciąż szukałem własnego języka. Cały czas dużo rysowałem, ale tworzyłem prace głównie oparte na tekście. Literatura miała wpływ na moje działania, bardzo mnie inspirowała do tego, by opisywać swoje doświadczenie. Byli to głównie tacy autorzy jak Thomas Bernhard czy Roland Barthes. Chyba nawet dzisiaj nie bardzo wierzę w to, że obraz jest w stanie unieść to, co chcę przedstawić. Dlatego są te długie tytuły, ale i opisy, które dają odbiorcy większą szansę na zrozumienie dzieła. Na tym bardzo mi zależy, na byciu zrozumianym i na tym, by sztuka była dostępna dla wszystkich.
Kiedy powstają opisy? Po tym, jak namalujesz obraz, czy odwrotnie?
Zazwyczaj piszę je później. Ale w momencie planowania obrazu już myślę nad tym tekstem. Wymyślam historię, którą chcę opowiedzieć. Choć wczoraj wpadłem na pomysł pewnego obrazu i tym razem zacznę niestandardowo od tekstu. Najpierw opiszę, co będzie na płótnie.
Zależy ci na tym, żeby odbiorca zrozumiał, co chcesz powiedzieć. Odbiorca jest dla ciebie ważny?
Powiedziałbym chyba, że tworzę tylko dla odbiorców. Myślę, że gdybym miał tworzyć sam dla siebie, gdybym nie uważał, że to jest ważne społecznie, to w ogóle bym tego nie robił. Bardzo interesuję się sztuką, uczestniczę w życiu kulturalnym, chodzę na wystawy, obserwuję to, co robią osoby zajmujące się sztuką. I czasami mam wrażenie, że jest to kierowane jedynie do bańki takich właśnie osób. A ja nadal wierzę w to, że sztuka może być kierowana poza ten obszar. W zasadzie w ogóle mi na tym obszarze „artystycznej bańki” nie zależy. Myślę, że sporo moich odbiorców i odbiorczyń to osoby spoza tego pola, a to, co robię, do nich trafia i jest też o ich doświadczeniu.
Często myślę o tym, dlaczego moi rodzice nie interesują się sztuką. Oczywiście nie mają do niej łatwego dostępu, mieszkają na wsi, wokół nie ma muzeów, galerii. Ale zastanawiam się, czy przyczyną tego nie jest też to, że po prostu sztuka nie opowiada o ich doświadczeniu. Że oni jej nie rozumieją i to ich zawstydza. Czują, to jest jakaś intelektualna przeprawa. Ja sam też lubię sztukę, która opowiada o tym, co jest mi bliskie, dlatego sam chcę taką tworzyć. Taką, którą mogą zrozumieć i moi rodzice. Czułbym się źle z tym, że maluję obrazy o naszym życiu, a oni tego nie rozumieją.
Autoportret w masce pandzie, olej na płótnie, 40×30 cm. 2024
Tata spotykający ducha mojej zmarłej siostry Żanety,
olej na płótnie, 180×160 cm, 2023
Rodzice biorący kredyt na moje studia, olej na płótnie, 100×130 cm, 2022
Plującą rodzina pod Muzeum Sztuki Nowoczesnej w Warszawie,
olej na płótnie, 40×50 cm, 2022.
Jesteś idealistą?
Mam bardzo idealistyczne podejście. Towarzyszy mi ono już od dziecka. Najpewniej mam to po ojcu, który też jest idealistą. W czasie swojej aktywności zawodowej był przewodniczącym związków zawodowych, społecznikiem. Bardzo poświęcał się dla innych, co odbijało się rykoszetem na rodzinie. Choć kiedy miałem sześć lat, tata zachorował i od tego czasu miałem go dostępnego w dużej mierze tylko dla siebie.
Sztuka pomaga mi zrozumieć to, o czym myślę, jak widzę świat. Pomaga mi go interpretować. Ale skoro ja jakieś rzeczy zaczynam rozumieć, to myślę, że jak o tym opowiem, to być może ułatwię innym zrozumienie czy wypowiedzenie tego, co mają w głowach, tego, co stanowi tabu. Być może nie mam jeszcze takiej skuteczności, by to, co robię, wpływało na debatę publiczną, choć bardzo chciałbym taką mieć. Komentuję rzeczy, na które polityka ma wpływ. Porządek klasowy, porządek społeczny, trudna sytuacja ekonomiczna pewnych grup czy ich niedoreprezentowanie w przestrzeni publicznej. Zależy mi na tym, żeby wyjść poza przestrzeń sztuki, bo myślę, że ona nie do końca korzysta z potencjału popkulturowego. Chciałbym być popkulturowy. Mieć duży zasięg działania, który umożliwia dotarcie do jak najszerszej grupy odbiorców.
Na twoich płótnach można odnaleźć bieżące wydarzenia z twojego życia, ale i doświadczenia z przeszłości, sytuacje, które odcisnęły się na twojej psychice. Jak decydujesz o tym, co pokażesz?
Czasami coś czytam. Na przykład książkę Magdy Szcześniak, która pisze o doświadczeniu awansu klasowego osób ze wsi, więc myślę sobie: OK, moi rodzice przeżyli coś podobnego. I zastanawiam się, jakie rzeczy mi do tego pasują, pojawia się kilka pomysłów na obrazy. Wybieram najmocniejsze punkty, które tworzą historię. I tak naprawdę to chciałbym te wszystkie rzeczy od razu namalować, ale czekam na jakiś pomysł kompozycyjny.
Innym razem pomysły przychodzą w trakcie rozmów z innymi. Są poruszane jakieś wątki, coś mi się przypomina, robię notatkę w telefonie i mam całą ogromną bazę pomysłów. Uspakaja mnie to, że założyłem sobie namalowanie całej biografii mojej i mojej rodziny. Tak nieskończenie wiele jest wątków do podjęcia. Mogę malować tematycznie: męskość i wszystko o niej, doświadczenia ojca, braci, moje, sytuacja ekonomiczna, strata bliskich, polityka. Jedno życie jest na tyle pojemne, że wystarczy mu poświęcić dużo uwagi i ma się nieskończoną ilość materiału.
Na przykład jesteśmy teraz u mnie w pokoju i większość obrazów wiszących na jednej ze ścian, to obrazy na nową wystawę, która będzie o męskości, seksualności. Wcześniej dostałem zaproszenie do zrobienia wykładu o tej tematyce i zrobiłem do tego rysunki. A potem sobie pomyślałem, że może warto to namalować. I tak sobie to wszystko linkowałem: a dobra, to z tym tematem mi się kojarzy taki moment i jeszcze taki. I tworzy się takie drzewo z wieloma gałęziami. Jeden obraz tworzy drugi. Ale czasami czuję nagły zryw, jak przy tym dużym obrazie, że w danym momencie muszę coś namalować. Obraz oderwany od innych.
Co przedstawia ten obraz?
To jest sytuacja, kiedy odwiedzałem dom rodzinny. Natrafiłem w telewizji na film Zielona granica Agnieszki Holland, którego sam jeszcze nie widziałem. Zaproponowałem rodzicom i siostrze, żebyśmy zobaczyli go razem. Moja rodzina jest wierząca, są katolikami, chodzą do kościoła, są też wyborcami PiS-u. Wpadli w narrację, że Agnieszka Holland to ktoś zły, a tego filmu nie warto oglądać. Użyłem argumentów, które przekonały rodziców do tego, żebyśmy go zobaczyli, choć może bardziej użyłem mojej pozycji ukochanego syna, któremu ufają i sprawdzą, co też takiego niezwykłego im podsuwam. Ostatecznie wszyscy byli bardzo poruszeni i cała narracja, w której wcześniej byli zanurzeni, zniknęła. Namalowałem ten obraz, bo chciałem pokazać, że można prowadzić rozmowę z osobami, które mają zupełnie inne poglądy polityczne, wyznają inne wartości i można im przybliżać pewne treści. Oczywiście nie uważam, że jest to łatwe, ale mi przychodzi to z pewną lekkością i zależało mi na naświetleniu takiego modelu relacji z rodziną, od której przecież wielu moich rówieśników i rówieśniczek odsuwa się poprzez obecność w innej przestrzeni kulturowej, tracą wspólny język opisu świata, a mi zależy na jego odzyskaniu i zbliżeniu.
Czy rodzice wiedzą, co pojawia się na obrazach, zanim zobaczą je inni?
Tak, pokazuję im prace, które chcę zaprezentować publiczności. Na moją pierwszą wystawę w Polana Institute namalowałem dwa obrazy. Mama zapytała, dlaczego ja to maluję i czy ja muszę to malować. Postanowiłem z nią porozmawiać, opowiedzieć, dlaczego to jest dla mnie ważne i dlaczego myślę, że to jest ważne społecznie. Finalnie się zgodziła. Choć myślę, że z drugiej strony, to było trochę użycie mojej pozycji, kapitału, który mam i który pozwala mi coś zakomunikować, a co jej trochę uniemożliwiło odmówienie. Jestem świadom tego, moja relacja wobec rodziny jest trochę nierówna, o czym też mówię na obrazach. Raz na Instagram wrzuciłem trzy obrazy, których wcześniej nie pokazałam rodzicom, a które dotknęły moją mamę. Było mi przykro, że nieświadomie ją zraniłem. Zdaję sobie sprawę z tego, że przesuwam granicę, ale też próbuję zaopiekować się emocjami mojej rodziny. Wiem, że nie powinienem wypuszczać obrazów bez ich wiedzy, bo czasem komunikat jest dla nich niejasny. Ale komunikacja między nami jest coraz lepsza i to ich wsparcie dodaje mi siły w działaniu.
Jak pracujesz? Szkicujesz? Masz swoje przyzwyczajenia?
Szkice robię głównie w tej wielkiej księdze, która leży na biurku. Czarnym tuszem na białym papierze. Czasami powstają też szkice kolorystyczne na iPadzie. Staram się mieć pewien harmonogram, narzucać sobie pewne zasady. Na przykład malować tylko od wtorku do piątku. W dni, w które nie maluję, piszę teksty do obrazów, robię dokumentację, zdjęcia. Mam swój system tematycznego katalogowania obrazów. W przygotowanym dokumencie klasyfikuję je do odpowiednich tematów. Tu jest na przykład moje dzieciństwo, brat Klaudiusz, młodość taty, wypadek mamy, ja z rodziną, ja samotny, ja w relacjach romantycznych itd. Próbuję to wszystko grupować, dzielić, patrzę, co na siebie nachodzi, przecina się. Jest też linia czasu i konkretne momenty, do których odnoszą się prace. Na przykład jest obraz pokazujący, jak mój ojciec pierwszy raz w życiu doświadcza przemocy. To jest początek lat 60., aż dochodzimy do współczesności, do 2024 roku. Bardzo mnie fascynuje ta klasyfikacja.
Moje szkicowniki też są do konkretnych rzeczy. W dużym staram się nie pisać i nie pokazywać rzeczy osobistych, tego, co czuję w danym momencie. Ważne jest to, że sam uszyłem te notesy. W jednym jest prawie 600 kartek. Bo mam taki lęk, że kiedyś te kartki się skończą, że dojdę do końca. Jest we mnie lęk przed finałem.
Tematami twoich obrazów bywają dramatyczne doświadczenia, jak choćby śmierć brata. Jakie emocje towarzyszą ci podczas tworzenia?
Wobec tego, co maluję, nie mam trudnego emocjonalnie stosunku. Traktuję to neutralnie. Choć są tam trzy obrazy stojące. Z pantoflami, tańcem, polarem. Przedstawiają mój ostatni taniec z moją byłą partnerką i rzeczy, które po niej zostały w moim mieszkaniu. Kiedy je malowałem, myślałem trochę o tym jej braku, ale czułem też satysfakcję, że mogę to namalować, odsunąć od siebie. Kiedy maluję długo, to się denerwuję. Większe obrazy czasami doprowadzają mnie do rozpaczy. Robię wtedy przerwy, siadam, myślę. Ale jak czuję, że chcę coś namalować i tego nie robię, to to się jakoś wypala, frajda już mija. Kiedy skończę obraz, czasami coś mi się nie podoba, ale kolejnego dnia to zazwyczaj mija. Czuję też dużą ulgę. Kiedy patrzę na te historie, myślę sobie, że to jest niesamowite, że urealniam jakieś zdarzenia. To wytwarzanie rzeczy, w takim ciągu, seriami, masowe, daje mi wrażenie utwierdzenia siebie w pozycji, którą zająłem, może też społecznie. Przez to czuję się ważny, czuję się kimś. Choć chciałbym czuć się dobrze bez tego wszystkiego, ale to jeszcze przede mną.
Trudno ci się rozstawać z tymi płótnami pełnymi historii?
Malowanie to praca, z której żyję. Dlatego sprzedaję obrazy. Ale gdybym nie musiał tego robić i miał ogromną przestrzeń, to nie sprzedałbym żadnego z nich. Przykro mi, kiedy się z nimi rozstaję. Mam nadzieję, że kiedyś będę miał wielką retrospektywną wystawę i zobaczę je wszystkie obok siebie.