Recenzja: Brutalna lekcja dorastania

Marieke Lucas Rijneveld, Mój mały zwierzaku, tłum. Jerzy Koch, Wydawnictwo Literackie 2022

 

Życie na holenderskiej wsi, na krowiej farmie nie jest łatwe dla czternastoletniej dziewczynki. Tym jest trudniejsze, że mieszka na niej z ojcem i starszym bratem, w cieniu nieobecnej matki oraz śmierci najstarszego brata. Nastolatka wegetuje we własnym świecie – trochę baśni, a trochę horrorze. Raz jest żabą, raz ptakiem, innym razem – sprawczynią zamachów z 11 września, to znowu pogrąża się w wyimaginowanych rozmowach z Freudem i Hitlerem. Jest zagubiona, samotna, spragniona uwagi i miłości. Kiedy więc zainteresowanie zaczyna okazywać jej miejscowy weterynarz, dziewczynka lgnie do mężczyzny jak ćma do ognia. Choć nad wiek dojrzała, nie widzi, że ten ogień coraz mocniej parzy. Weterynarz bowiem bardziej i bardziej osacza nastolatkę, wciągając ją w grę emocji, obietnic i dzikiej żądzy. Początkowo niewinne z pozoru spotkania, wyjścia do kina, rozmowy, słuchanie popularnych piosenek – z czasem stają się erotyczną grą, w którą niczego nieświadomą dziewczyną wplątuje dorosły mężczyzna.

Rijneveld w przewrotny sposób rozprawia się z mitem „Lolity”, do niedawna bardzo głęboko zakorzenionym w kulturze, brutalnie odzierając go z miłosnej aury. Obrzydliwość w prozie laureata Międzynarodowej Nagrody Bookera miesza się z lirycznym pięknem, brutalność życia na farmie zaś – z urodą przyrody. Każdy jest tu zraniony, każdego dręczą koszmary, każdy mierzy się z własną mniejszą bądź większą traumą. Emocje, choć często głęboko skrywane, kipią pod powierzchnią. Trudno się nie zatracić, trudno nie pogubić, a jeszcze trudniej – utrzymać na powierzchni.

Książki Rijneveld są jak niewidoczne kolce kaktusa w palcu. Uwierają, bolą, ale nie możesz ich wyjąć. Zostawiają ślad – ranę, która jątrzy się w głowie i nie daje się uleczyć. Mocna, wywrotowa i obrzydliwie piękna proza.