Slovenia Ski Expedition

Monck Custom to rodzinna firma narciarska z Warszawy prowadzona przez wielkiego pasjonata białego szaleństwa Szymona Girtlera. “Custom made”, czyli dosłownie produkcja na zamówienie jest główną cechą firmy. Zgodnie z prawidłem Osho “My definition of religion is: to be in tune with nature” i bazując na fundamentalnych wartościach poszanowania dla wszystkiego czym człowiek może obdarować naturę, a natura człowieka, jak co roku ekipa Monck Custom wyruszyła odkrywać śniegi najodleglejszych wzgórz. Po zeszłorocznej wyprawie na północne stoki Norwegii, przyszedł czas na cieplejsze Alpy południowej Europy.

Naszym celem był narciarski szlak prowadzący wokół jeziora Bohinj, z bonusem wejścia na emblematyczną górę Triglav (2965 m), którą podobno widać z każdego miejsca w kraju. Triglavska Magistrala to czterodniowa droga wiodąca przez górskie lasy, wąwozy i hale z możliwością spania w schroniskach oraz schronach, w których brak jest prądu, wody czy ogrzewania.

Ten typ narciarskiego hikingu jest doświadczeniem nie tylko sportowym, ale też często kulturowym i duchowym. Lokalni mieszkańcy, jedzenie i górskie opowieści to elementy, które wzbogacają trasę o dodatkowe doświadczenia – tak było i tym razem – gościnność i życzliwość Słoweńców nas bardzo pozytywnie zaskoczyła.

 

Słowenia to kraj aktywnych ludzi. W większości górskich wsi, które mijaliśmy w drodze do Bohinj, były tory do jazdy na biegówkach i małe stacyjki narciarskie. Atmosferę sportu czuć tutaj na każdym kroku. Z różnych statystyk, takich jak Value Pinguin wynika, że w Sochi 2014, Słowenia była na pierwszym miejscu, jeżeli chodzi o pokonanie swojego prawdopodobieństwa (pod względem liczby obywateli) zdobycia 2 złotych, 2 srebrnych i 4 brązowych medali. Kraj ten także inspiruje swoim “eco friendly” nastawieniem. W każdym domu i miejscu publicznym zamontowane są segregowane kosze na śmieci, niczym w Szwajcarii, a na wielu dachach domów i schronisk górskich porozstawiane są panele słoneczne.

3000 metrów wzniesienia i 54km. Tak w teorii wygląda słynna górska Haute Route Słoweńskich Alp. W zależności od warunków atmosferycznych i gotowości do podejmowania ryzyka, plan może jednak ulec zmianie. Biorąc pod uwagę południowe i niskie położenie Alp Julijskich, po wspólnym namyśle uznaliśmy, że najlepszym terminem na wyjazd będzie koniec lutego. Nic bardziej mylnego jak się później okazało.

“Arktyczny sztorm powoduje najniższy spadek temperatury tej zimy, przynosząc rzadko spotykany śnieg nawet w Rzymie paraliżując tym samym miasto i dając szansę mieszkańcom na budowanie bałwanów, sankowanie i podejmowanie się zjazdów narciarskich w parkach i znanych piazzach” (prz.red) pisze Amerykański dziennik The Washington Post 26 lutego.

Nic dodać nic ująć – trafiliśmy na najzimniejszy tydzień roku. Już pierwszego dnia, po próbie wejścia na grań, z której runęła na jednego z nas lawina i rozmowie z lokalesami, zrozumieliśmy że warunki pogodowe oraz duże zagrożenie lawinowe okazały się barierą nie do przeskoczenia dla naszej zmotywowanej czwórki. Pomimo niemożliwości kontynuowania wycieczki zaplanowaliśmy jej skróconą wersję.

 

Gdy byliśmy w pierwszym schronisku (Dom na Komni (1520 m), pani gospodarz podała nam kilka pomysłów na wykorzystanie gór w tak złą pogodę. Wytłumaczyła nam różne opcje schronów, do których moglibyśmy ewentualnie dojść i planować dalszą drogę. Problem jedynie był taki, że gospodarz znała owe szlaki tylko z sezonu letniego i brak było informacji, które schrony zostały odśnieżone i przygotowane na przybycie skialpinistów, a które są zasypane po dach, bez możliwości wejścia. Nie wiedzieliśmy co nas dalej czeka, a z tego co zauważyliśmy na dole w dolinach ten szczególny tydzień zimna był czasem, kiedy słoweńskie rodziny raczej przesiadują w domu przed telewizorem, niżeli planują górskie wycieczki.

Z naszych obserwacji, pasmo gór Słoweńskich posiada bardzo skomplikowany układ dolin. W porównaniu na przykład do Alp wysokich w Chamonix, gdzie szczyty wznoszą się stromo do góry, Alpy julijskie pomimo, że są także wysokie (Triglav 2864 m), są długie i płaskie. Stromizny natomiast, są najczęściej usytuowane przy skalnych ścianach lub turniach, dlatego nawigacja bywała skomplikowana. Letnie szlaki często prowadziły na wskroś skał, a wypłaszczone wąwozy powodowały długie nabieranie wysokości w trakcie podejścia.

Zbieżność wszystkich czynników spowodowała, że nasz rajd stał się wzbogacającą duchowo trzydniową wędrówką w samotności, zimnie i w otoczeniu dzikiej przyrody. Aby bezpiecznie kontynuować, postanowiliśmy rozłożyć wędrówkę na poszczególne etapy. Etap spełniał kryterium bezpieczeństwa, gdy miał schron i możliwość bezpiecznego powrotu. Po dojściu do poszczególnego etapu plan był, aby decydować co dalej.

Wiedząc, że pogoda ma być fatalna przez następne cztery dni, zaplanowaliśmy aby zatrzymać się na pierwszym etapie, czyli w zimowym schronie Koča pri Triglavskih Jezerih (1685 m), położonym sześć godzin marszu od Domu na Komni. Po półgodzinnym odkopywaniu drzwi chatki ze śniegu, z sercem w gardle, że będą one zamknięte, osiedliśmy bez ogrzewania i dostępu do bieżącej wody. W warunkach, gdzie na zewnątrz było dwadzieścia sześć na minusie, w środku minus siedem, spędziliśmy mroźną noc w śpiworach.

Jak to kiedyś wspomniał Woody Allen: “Jeśli chcesz rozśmieszyć pana Boga, opowiedz mu o swoich planach na przyszłość”. Następnego dnia, będąc pełni optymizmu, pogoda rzeczywiście stopniowo się pogarszała. Rano po wyjściu ze śpiworów, zgodnie zebraliśmy się i zaczęliśmy wracać do domu skróconą drogą prowadzącą przez 50 stopniowy żleb. Później, szukając pozasypywanych tyczek określających szlak, ślizgaliśmy się gęsiego na naszych skiturowych zestawach, osiem kolejnych godzin.

Nasza słoweńska ekspedycja okazała się być treningiem antycypacji. Pomimo tego, że zła pogoda pokrzyżowała nam plany, byliśmy zadowoleni wiedząc, że w pełni i odpowiedzialnie wykorzystaliśmy ten czas. Nie trzeba jechać na drugi koniec świata, żeby poczuć dreszczyk emocji. Słoweńska gościnność we wspaniałym otoczeniu dzikich lasów i rozgwieżdżonego nieba, na zawsze utknie nam w pamięci. Mieszkając w wielkich metropoliach, zapominamy jak naiwnie bywa nam żyć, patrząc w komputer i mając sklep spożywczy pod nosem. Te doświadczenia, tak zwanej przygody, uzmysławiają jak bardzo ludzkiej fizjonomii często brakuje elementu wyzwania.

Tekst: Józef Wardyński, Zdjęcia: Konrad Jurek.