Sylwia Biegaj:
Pomysł na cały projekt zaczął się od żółtej kuchni
Jesteśmy na warszawskim Żoliborzu. Odwiedzamy Sylwię Biegaj, która żyje tu z mężem Michałem i córką Janką. Wszyscy lubią kolor, więc przeplatają się tu czerwień, żółć, zieleń, kobalt i kilka innych barw. Sylwia zawsze miała potrzebę zmieniania przestrzeni wokół siebie, robienia czegoś własnoręcznie. Z mamą zdzierały farbę ze starych krzeseł, by je przemalowywać, wymyślały nietypowe półki, które później wykonywał stolarz, dużo szyły i przerabiały ubrania dla siebie czy lalek. Pewnie to sprawiło, że po latach pracy w marketingu Sylwia zawodowo zajęła się tapicerstwem.
Jak znaleźliście to mieszkanie?
Poszukiwanie tego mieszkania to była bardzo długa droga. Poznawaliśmy z Michałem Żoliborz, przyjeżdżaliśmy tutaj, robiliśmy spacery i w końcu wiedzieliśmy, że chcemy mieszkać właśnie w tej dzielnicy. Chcieliśmy zoptymalizować nasze życie w taki sposób, żeby wszystko mieć w miarę blisko, żeby było przyjemnie i zielono. Wyszło nam, że tylko Żoliborz spełnia nasze wymagania. Zaczęły się poszukiwania. Michał wykonał bardzo dużą pracę, bo codziennie, dwa razy dziennie przez dziewięć miesięcy obserwował wszystkie oferty w internecie. W końcu pojawiło się to mieszkanie. Dodzwoniliśmy się do właścicielki i od razu przez telefon powiedzieliśmy, że je bierzemy. Wiedzieliśmy, że większość ciekawych ofert w ogóle nie trafia na oficjalny rynek, a czas reakcji liczony jest w minutach. Ze zdjęć wynikało, że mieszkanie jest do generalnego remontu; prawdopodobnie znaliśmy układ wszystkich mieszkań na Starym Żoliborzu, więc nie było nic, co by mogło nas zaskoczyć. A kiedy zaczęliśmy szukać mieszkania w tej okolicy, trafiliśmy właśnie na to podwórko i tak sobie marzyliśmy, że jakby w tym budynku coś się pojawiło, to moglibyśmy tu zamieszkać.
Kiedy się wprowadziliście?
Remont trwał około dziewięciu miesięcy. Mieszkamy tu dwa lata. Kiedy wiedzieliśmy, że się tu przeniesiemy, od razu zaczęłam też szukać lokalu pod swoją pracownię, którą wcześniej miałam w miejscu, w którym mieszkałam. Na dole była pracownia, na górze mieszkaliśmy.
Ktoś pomagał wam zaprojektować wnętrze?
Znajoma projektantka poleciła mi Kasię Schudy i bardzo dobrze nam się współpracowało. Mieszkanie jest niewielkie, ma tylko 58 metrów. To jej zasługa, że optycznie wydaje się większe. Otworzyła nieco kuchnię, pozostawiła sporo wolnych przestrzeni i w odpowiednich miejscach zastosowała lustra. Zachowaliśmy oryginalny układ, były jedynie drobne modyfikacje. Przesuwając ścianę, nieco powiększyliśmy łazienkę. Kiedy kupiliśmy to mieszkanie, było tu już zabudowane przejście z kuchni do salonu, a kuchnia była przeniesiona z małego pomieszczenia, w którym mamy sypialnię. I tak zostało.
Mieliśmy sporo swoich mebli. Lubimy otaczać się rzeczami, które są nam bliskie, które kojarzą nam się z jakąś osobą, z kimś, kto daną rzecz wykonał lub z miejscem, w którym ją kupiliśmy. Stół, przy którym siedzimy, jest zrobiony przez naszego znajomego stolarza Piotra z Wood Workshop, ma z pięć lat. Krzesła też swoje przeszły. Są z lat 70., to model 582, firmy Fameg. Kupiłam je w zaprzyjaźnionym sklepie z antykami na Starej Pradze i zmieniłam ich tapicerkę. Kinkiet wiszący obok to miks złożony z lampy, którą chcieli wyrzucić teściowie, z dorobionym żurawiem projektu Kasi. Fotel to też vintage, odnowiony u mnie w pracowni tak jak wezgłowie łóżka w naszej sypialni, zagłówek w formie zielonej trawy w pokoju Janki czy pufy.
Sofa to B&B Italia projektu Paola Pivy kupiona u Retronautów. Ławeczka w przedpokoju została wykonana przez Kubę Przyborowskiego według projektu Kasi. Komoda projektu Dietera Wäckerlina to było nasze marzenie i jak już wiedzieliśmy, jakie będzie to mieszkanie, wyszukaliśmy ją w najbardziej okazyjnej cenie i zleciliśmy wykonanie renowacji w profesjonalnej pracowni na Starej Pradze. Michał przywiózł ją z Niemiec. Stojąca na niej lampa to pamiątka po mojej babci.
Oboje lubimy styl Bauhausu wzbogacony o kolorowe akcenty. Tu kolor wprowadzony jest tak, że nie męczy. Sofa pojawiła się niedawno, już po skończonym projekcie. Zastanawiałam się, czy nie przesadziłam. Miała mieć dość standardowo neutralny kolor, ale zobaczyłam tą i nie umiałam się oprzeć. Ten pokój czekają jeszcze większe zmiany, ale czuję, że sofa będzie sercem tego pomieszczenia.
Pomysł na cały projekt zaczął się od żółtej kuchni. Przyjaciółka pokazała mi podobną, wiedząc, jakie rzeczy lubię. Nie wiedziałam, jak będzie wyglądało to mieszkanie, ale wiedziałam, że taka musi być kuchnia. Wyszła tak, jak sobie wymarzyłam. Lubię w niej spędzać czas.
Jak zaczęłaś zajmować się tapicerowaniem?
10 lat temu skończyłam pracę w korporacji i od tej pory zajmuję się tylko tym. To była dość standardowa droga, czyli hobby przerodziło się w główne zajęcie. Zaczęło się od tego, że nadal pracując na etacie, jeździłam po targach staroci, kupowałam sporo mebli, odnawiałam i sprzedawałam. Z czasem zaczęłam sprowadzać materiały z Holandii, niestety były to dzianiny niezbyt wtedy znane na naszym rynku. Sporo materiałów zostało zniszczonych. Zaczęłam się sama uczyć, poszłam na kurs krawiecki. U tapicerów starej daty rzadko kiedy ta umiejętność jest na dobrym poziomie, a w dobrych manufakturach krawiec i tapicer pracują razem. Z dzianiną postępuje się inaczej niż z tkaniną. Po kursie krawieckim zaczęłam chodzić na staże do warsztatów, a w końcu pojawiła się szkoła zawodowa, centrum kształcenia ustawicznego dla dorosłych. Byłam pierwszym rocznikiem, który zaczynał ten kierunek, przez wiele lat nie było gdzie się nauczyć tego zawodu. Co weekend dojeżdżałam na zajęcia 100 km. Dyplom robiłam, będąc w zaawansowanej ciąży.
Od kiedy mam nową pracownię, pracuję już z zespołem. Do tapicerowania siadam przy specjalnych projektach lub kiedy brakuje rąk do pracy. Robimy sporo niestandardowych rzeczy, witryn sklepowych. Ja pracuję dziś głównie z klientem, mam spotkania z projektantami, pomiary, montaże. Od początku mam specyficzne zamówienia, bo mocno trzymałam się tego, co chcę robić. Kocham tkaniny, sprowadzam je, robię selekcję. Przychodzą do mnie klienci, którzy widzą moje prace, podobają im się, często inspirują i pokazują możliwości, jakie daje tkanina. Na tkaninie lubię mocny kolor, wzór, odwagę, choć wiem, że większość ludzi nadal wybiera spokojne projekty. Takie propozycje też mam w swojej ofercie, wtedy stawiam na fakturę i dobrą jakość włóczki, które wydobywają z tkaniny jej piękno i potrafią znacząco wpłynąć na jakość i odbiór mebla czy dekoracji okiennych (bo te też robimy). Większość naszych zleceń to wyzwania, nie boimy się robić rzeczy niestandardowych, zawsze próbujemy znaleźć rozwiązanie. Jednym z takich zleceń było to dla marki Hermès – wykonanie elementów zaprojektowanych przez Marię Jeglińską do witryn Hotelu Europejskiego.
Lubię duński dizajn i duńskie tkaniny, cała moja droga zaczęła się od marki Kvadrat. Mają bardzo dobrą włóczkę i dobrych projektantów. Te tkaniny mają w sobie coś takiego, że pomimo iż czasami kolor nie jest mocny, splot czy odcień powodują, że jest to coś nie do powtórzenia w tkaninach z niższej półki. Cały czas poszukuję i odkrywam nowe marki. Ostatnie lata to głównie te francuskie czy włoskie. Ich wzory, choć mają kilkadziesiąt lat, wcale się nie nudzą, nie wychodzą z mody i często są sercem danego projektu, nadając ton całemu wnętrzu. Znam projektantów, którzy projekt wnętrza zaczynają właśnie od wyboru tkaniny, będącej motywem przewodnim dla pozostałych elementów. Bardzo to lubię, takie spotkania są bardzo twórcze. Najbardziej cieszy mnie, jak mogę pokazać więcej możliwości, otworzyć innych na nowe, inspirujące elementy jak np. pasmanteria, która jest „biżuterią” we wnętrzach. Klient często nie spodziewa się, jak duże są możliwości, każdego zaskakuje, jak można wzbogacić i odmienić mebel czy zasłonę, wykańczając ją np. frędzlami ze słomy, wełnianą albo lamparcią taśmą lub chwostami zwisającymi z uchwytów szuflad!