Sylwia i Mateusz: Oboje, myśląc o wnętrzu, wychodzimy od funkcji

Sylwia i Mateusz:

Oboje, myśląc o wnętrzu, wychodzimy od funkcji

Autor: Aleksandra Koperda
Zdjęcia: Ład Studio
Data: 17.05.2025

„To miało być harmonijne, dające spokój wnętrze” – mówią Sylwia i Mateusz, których odwiedziliśmy w jednej z warszawskich willi na Żoliborzu. Mieszkanie ma 118 m2, a jego właściciele projektowali je sami. To trzecia urządzana przez nich przestrzeń i nie było tu miejsca na przypadkowe rozwiązania czy sprzęty. Wszystko – od parapetów po anemostaty – zostało szczegółowo przemyślane. 

Opowiedzcie co nieco o tej przestrzeni.

Sylwia: Budynek, w którym mieści się nasze mieszkanie, powstał w drugiej połowie lat 30. XX wieku. To nietypowa ulica, bo stoją tu domy z dwóch podokresów międzywojnia: w dworkowym stylu lat 20. oraz modernistycznym z lat 30. Układ funkcjonalny wnętrza pozostał właściwie taki, jaki był, kiedy tu trafiliśmy. Choć na początku trochę kombinowaliśmy, chcieliśmy wszystko poprzenosić. Po kupnie mieszkania ma się najczęściej ochotę zrobić totalną rewolucję. Zaczęliśmy jednak myśleć, jakie są nasze potrzeby i czego chcemy. Całym projektem i zaplanowaniem remontu zajęliśmy się sami. I mimo że projekt dawał dużo radości, pewnie łatwiej byłoby nam wybudować dom niż wyremontować to mieszkanie. Chociaż nie byłoby aż tylu przygód!

Jak tu trafiliście? 

Mateusz: Wcześniej mieszkaliśmy w Gdańsku. Do Warszawy przeprowadzaliśmy się osiem lat temu, a do tego mieszkania w 2023 roku. Szukaliśmy czegoś na Żoliborzu. W trakcie rowerowych wycieczek po mieście przejeżdżaliśmy przez okoliczne ulice i spodobał nam się tutejszy klimat. Wiedzieliśmy, że chcemy znaleźć coś z ogrodem, bo planowaliśmy mieć psa. Rozważaliśmy nawet powrót nad morze i kupno czegoś w Sopocie, ale dwa dni przed wigilią znaleźliśmy tę ofertę. Przed nami żyła tu samotna, 80-letnia pani, a po jej śmierci najbliżsi podjęli decyzję o sprzedaży nieruchomości.

S: Kupiliśmy to mieszkanie z założeniem mniejszego remontu. Gdybyśmy się uparli, to mogliśmy tu od razu zamieszkać. Stwierdziliśmy, że trzeba zająć się parkietem, bo lekko skrzypiał, a doszliśmy do generalnego remontu włącznie z poprawianiem elementów konstrukcyjnych. W czasie powstania warszawskiego niemiecki czołg strzelił w ten budynek i paliło się pierwsze piętro, co zapewne wpłynęło na jego stan. Skupiliśmy się też na wydajności energetycznej i technologii. To przede wszystkim temat Mateusza. Chcieliśmy zrobić mieszkanie, które nie tylko będzie ładnie wyglądało, ale przede wszystkim takie, w którym będzie nam się dobrze żyło. Cały remont trwał dwa lata.

 

Czy któreś z was ma coś wspólnego z projektowaniem?

S: Nie! Ja jestem stomatolożką, Mateusz z wykształcenia jest inżynierem. Wcześniej wyremontowaliśmy mieszkanie w Gdańsku. Co rok odnawialiśmy po jednym pomieszczeniu. Później przeprojektowaliśmy nasze poprzednie mieszkanie w Śródmieściu w Warszawie, a kolejno to obecne.

 

Jaka była idea? Jaki dom miał powstać?

S: Oboje, myśląc o wnętrzu, wychodzimy od funkcji. Myślimy o tym, czego potrzebujemy w danym miejscu, co gdzie lubimy robić. Dlatego na przykład w kuchni pod oknem są podłużne siedziska, bo sprawia mi wyjątkową przyjemność, kiedy rano mogę napić się kawy i poczytać. Jest tu bardzo ładne światło. Na początku chodziliśmy po pomieszczeniach i obserwowaliśmy, ile potrzeba w danym miejscu światła, co dobrze będzie tam umiejscowić. Potem dopiero myśleliśmy o tym, jak to wszystko ma wyglądać. Istotne były nie tylko kwestie estetyczne. W przypadku farby ważny był kolor, ale i to, żeby miała jak najmniej rozpuszczalników czy dodatków.

M: Zaczęliśmy od rysowania, gdzie chcemy mieć poszczególne pomieszczenia. Ale okazało się, że to wszystko jest bardzo dobrze, bardzo funkcjonalnie przemyślane. Oboje jednak tęskniliśmy za ogródkiem, więc staraliśmy się otworzyć na niego dom. Wstawiliśmy dużo większe okna i dołożyliśmy dodatkowe wyjście na ogród z salonu. Niektóre elementy zaplanowaliśmy pod zwierzaka, którego chcieliśmy mieć. Na pewno potrzebna była wygodna kabina prysznicowa. Najważniejsze były naturalne materiały. Jeśli coś jest naturalne, to jest ponadczasowe. Kamień na blacie kuchennym ma większą trwałość niż najlepszy kawałek drewna. U nas to marmur, do użycia którego wiele osób nas zniechęcało. Przez pierwszy miesiąc trochę się stresowaliśmy, że pojawi się sporo plam, ale to jest po prostu urok tego materiału. Tak się starzeje.

S: Wiele elementów, które się tu pojawiają, to nawiązania do tego, co stosowano w okresie międzywojennym albo przed wojną. Naturalne drewno, kamień, kolory nie do końca czystej bieli. Chcieliśmy nieco nawiązać do historii. Jest tu trochę nowocześnie, ale nie aż tak bardzo. Przede wszystkim mieszkanie miało być praktyczne, więc kiedy coś wybieraliśmy, to sprawdzaliśmy, jak będzie z utrzymaniem tego w dobrej kondycji. Każdy detal był starannie przemyślany. Na przykład uchwyty do kuchennych szafek. To nasza trzecia kuchnia. Pierwsze uchwyty były standardowe, potem mieliśmy piękne frezowane i fornirowane. Teraz stwierdziłam, że chcę takie, które zostaną ze mną na lata. Wygodne nawet gdy będę starsza i nie tak sprawna jak dziś. To model stosowany od lat 30. XX wieku w belgijskich kuchniach.

Co jeszcze tu trafiło? Jakie przedmioty wybraliście?

M: Remont i umeblowanie wszystkiego trwały długo, bo po drodze było kilka problemów i producenckich wpadek. Wanna miała pęknięcie, okna, na które czekaliśmy kilka miesięcy, przyszły bez kuchennego, parapet pękł w trakcie montowania aż siedem razy! Trafiliśmy też na okres pandemii, kiedy produkcja trwała zdecydowanie dłużej. 

S: Przez cały czas skupialiśmy się na jednym elemencie, a potem dobieraliśmy następny.
Nie zaczynaliśmy tego remontu z wizją końca i zamówieniem wszystkiego na raz. Wszystko ewoluowało w zależności od już istniejących elementów i rozwoju potrzeb. Kilka mebli, jak fotel do gabinetu czy łóżko, które nadal lubiliśmy, zabraliśmy z poprzedniego mieszkania. Są tu i przedmioty z drugiej ręki, jak lustro przy toaletce czy kinkiety z OLX. Niektóre sprzęty wykonali dla nas rzemieślnicy. Dzięki temu mogliśmy połączyć i funkcjonalność, i estetykę, które nie zawsze w gotowych meblach idą w parze. W ten sposób mogliśmy uzyskać i to, i to. Sofa, siedziska i wszelkie tkaniny okienne to dzieła Sylwii Biegaj. Dużą wartością było doświadczenie wyboru tkanin. Do domu przyniosłam próbniki, żeby sprawdzić, jak będą w tym konkretnie wnętrzu wyglądały. 

M: Stół kuchenny wykonał dla nas Kuba Przyborowski. Długo zastanawialiśmy się nad tym, jak ma wyglądać ten mebel. Najpierw nad tym, z jakiego materiału ma być. Jeśli z drewna, to z jakiego? Z Kubą wybraliśmy orzech afrykański, który pasował do zamontowanych już tekowych elementów siedziska, a on zaprojektował każdy szczegół. Nie chcieliśmy uderzać się o żaden ostry kant i zależało nam na tym, żeby było sporo miejsca na nogi. Kiedy powstał już projekt, Kuba przyjechał tu z kawałkiem wyciętym z dykty i na miejscu dorysowywaliśmy, gdzie trzeba coś jeszcze przyciąć. Wcześniej przez długi czas stał tu stolik ogrodowy, aby lepiej zrozumieć jakiego kształtu mebel będzie nam najlepiej użytkować.

S: Przedmioty, które są dla nas sentymentalne, to obrazy. Kupowaliśmy je w różnych fajnych momentach i długo nam towarzyszą. To między innymi widok portowy Tomasza Kołodziejczyka, obraz Anny Zalewskiej czy Tomasza Opalińskiego – bądź prace artystów, rzemieślników – jak Cięta Córa.

Wybranie każdego sprzętu do tego domu było skomplikowane, czasem męczące, ale dające dużo satysfakcji i poczucia, że dana rzecz jest odpowiednia, a robienie tego krok po kroku dało poczucie spokoju i zmierzania w dobrym kierunku. Tak budujemy ten swój sentyment do przedmiotów, bo każda rzecz, która się tu znalazła, jest zgodna z nami.