Tomek Opalinski: Nie ma dwóch takich samych kresek

Niewiele ponad trzy lata minęły od chwili, kiedy Tomek Opaliński ukończył studia i od tego czasu nie próżnował. Sprzedawał prace, współpracował z wieloma markami, brał udział w wystawach, żonglował stosowanymi technikami i nic nie wskazuje na to, by miało się to zmienić. Na co dzień nie ma potrzeby opowiadać o sobie – jak mówi, praca sprawia mu przyjemność i ma nadzieję, że to samo uczucie wywołuje w odbiorcach jego twórczość.

Kończyłeś grafikę na Akademii Sztuk Pięknych w Warszawie, była to naturalna droga związana z twoimi zainteresowaniami?

Od kiedy pamiętam, moje biurko było zasypane papierami i kredkami. Miałem tendencję do gromadzenia ścinków i towarzyszy mi to do dziś. Kiedy przeglądam prace, pochowane w szufladach, napotykam na kawałki kolorowych papierów, które kiedyś jeszcze zapewne wykorzystam. Bardzo dużo rysowałem, wyklejałem, składałem modele. Obserwowałem, próbowałem odwzorowywać rzeczywistość. Tego, co i jak widzę. Nieco później dowiedziałem się, że istnieją farby, płótno i pędzel. Poszedłem do liceum plastycznego, a kolejno właśnie na grafikę. Kierunek wybrałem na zasadzie wykluczenia innych. W liceum miałem zajęcia z rzeźby, w której niespecjalnie się odnajdywałem. Malarstwo wydawało mi się mało pojemne, a grafika była dziedziną, która łączyła różne rzeczy – malarstwo, rysunek i wszystkie techniki grafiki warsztatowej, które w zasadzie też są bardzo malarskie. Zdecydowanie bliżej mi do prac powstających z gestu, z ręki. Wszystkie komputerowe historie mnie bardzo krępują i onieśmielają. Tym bardziej się cieszę, że teraz nie jestem na to skazany. Gdy mi się chce, mogę sobie wziąć płótno i malować olejem, a gdy mam ochotę na rzeźbę, to mogę sobie porzeźbić. Więc chyba stąd ta grafika, która ma w sobie dużo swobody i otwiera na warsztat.

Czy to, co robiłeś na studiach, estetycznie wyglądało podobnie do tego, co robisz teraz? Jakie były twoje prace?

Studia to był okres dużego zagubienia, jednak w pozytywnym sensie. Dużo odkrywałem, szukałem. Bywało różnie, były i gorsze rysunki, których nie chciałbym nikomu pokazywać, ale i takie są potrzebne. Na kiepskie prace też trzeba mieć czas. Studia są idealnym momentem, żeby sobie na próby i błędy pozwalać.

W zasadzie zawsze tremowało mnie określanie stylu. Interesował mnie głównie warsztat, mniej kwestie wynikające z własnych emocji, przeżywania. Bardziej skupiam się na procesie, zarówno jeżeli chodzi o materiał, jak i o sposób myślenia. A na styl, jak mi się wydaje, wpływają nie tylko czynniki warsztatowe, ale też to, jak czujemy, z kim przebywamy w danym momencie, więc to jest bardzo płynne. Chciałbym nadal dużo próbować i po prostu się zmieniać. 

 

Tworzysz w różnych technikach, czy zapisujesz gdzieś nowe pomysły?

Zawsze mam ze sobą szkicownik. W nim na naprawdę małych skrawkach coś szybko szkicuję. Raczej nie z myślą o konkretnej technice, to przychodzi później i na bardzo intuicyjnej zasadzie. Techniki, których używam, pomagają mi w zachowaniu równowagi. Większość prac maluję gwaszem. To intensywny, kryjący i świetlisty pigment. Kolor jest dla mnie istotny. I równoważy się to poprzez grataże, czyli zdrapywane rysunki, które są najczęściej czarno-białe. Śmielej i intensywniej myślę już o przestrzennych formach. Jeden z projektów płaskorzeźby w dębie i fragmentu ściany z ceramiki stworzyłem dla PURO Hotels. 

Prace, które mają przyjąć formę ilustracji w czasopiśmie czy internecie, skanuję i staram się wiele przy nich już w komputerze nie poprawiać, nie ulepszać. Fajne jest to, że oryginały zostają u mnie. To „efekt uboczny” tego sposobu pracy. Do samych szkicowników często wracam, wykorzystując to, co kiedyś porzuciłem lub wydawało mi się nieprzemyślane. 

 

Kiedy najlepiej ci się pracuje?

Pracuję codziennie. Każdego dnia staram się zrealizować jakiś szkic. Nie wierzę w natchnienia, raczej w systematyczność. Kiedyś odmierzałem sobie dni, licząc wykonane rysunki. Wtedy to były mniejsze rzeczy, nieduże prace. Żeby czuć się spokojnie i żeby dzień zaliczyć do spełnionych, pracę kończyłem po zrobieniu przynajmniej ośmiu. Nie lubię tych dni, kiedy z powodu innych obowiązków nie mam czasu i nie mogę nic narysować. Najlepiej pracuje mi się w ciszy, gdy wiem, że nie jestem ograniczony czasem, mogę cały dzień spędzić nad płótnem czy kartką. Najwięcej pracuję w ciągu dnia przy naturalnym świetle. Kiedy zmieniam mieszkanie, to w zasadzie najbardziej liczy się to, na które strony świata wychodzą okna.

Pracuję równolegle nad kilkoma pracami. Chwilę siedzę przy jednej, później się odrywam i idę do czegoś innego, więc nie męczę materiału, a przy tym staram się mimo wszystko trzymać tempo, żeby się nie nudzić, nie analizować zbyt długo, nie szukać błędów. Na to pozwalam sobie już po skończeniu pracy. 

Lubię nowe wyzwania. Przy pracy nad płaskorzeźbą dla PURO zajmowałem się tworzeniem projektu, co na początku było trudne. To była duża zmiana, bo dotychczas miałem silną determinację, żeby opracować coś samemu od początku do końca. Gdy padła propozycja, to wyobrażałem sobie, że ok, super pomysł – zamknę się gdzieś na jakiś czas i wydłubię wszystko sam, co w zasadzie było nierealne. W ceramice tym bardziej, bo nie znam tej techniki. Miło to doświadczenie wspominam, bo otworzyło mnie na myślenie przestrzenne. W pewnym sensie był to powrót do niezbyt lubianej kiedyś rzeźby. Na pewno takie formy wymagają więcej czasu, no ale to jest dobry trop, żeby sobie tę płaskość papieru czasem urozmaicić. Ważne było też zaufanie, umiejętność powierzenia wykonania kolejnych etapów innym osobom i porzucenie samowystarczalności. Nadal mogę traktować coś jako część swojej pracy, przyjmując jednak czyjąś pomoc i rozwiązania.

 

Tworzysz też prace na zamówienie, dla magazynów, marek. Wtedy dostajesz konkretne wytyczne, masz narzucone ramy?

Tak, chociaż najczęściej są to czysto techniczne rzeczy, jak format. Proszę też, żeby ktoś mi podesłał to, co mu się wcześniej spodobało. Tak badam grunt, wiem, na co mogę sobie pozwolić, w którym kierunku iść. Na szczęście nie miałem do tej pory specjalnie trudnych doświadczeń. Jeśli ktoś mnie o coś prosi, to zazwyczaj wie, czego może się spodziewać. W pracy zależy mi na ostatecznej akceptacji i zadowoleniu odbiorcy, a sobie pozostawiam pole do poszukiwań i niepowtarzalności. Nie ma dwóch takich samych kresek. Każda praca jest inna. Finalnie mogę określić, czy jest lepsza, czy gorsza niż poprzednia, ale sam proces jest dla mnie ważniejszy, bo doprowadza do różnorodnych efektów. 

Nie masz potrzeby pokazywać siebie, mówi za ciebie twoja twórczość.

Każda praca ma w sobie ładunek emocjonalny, warsztatowy, określający konkretnego artystę. Graficy mają o tyle prościej, że mogą się za swoimi pracami skrywać. Nie muszą odgrywać performatywnej roli, nie muszą stać w centrum, żeby obraz się wydarzył. Rysuję i w zasadzie tyle mnie obchodzi ta praca, mogę brać się za nową. Oglądając czyjeś dzieła w głowie mam nazwiska, ale nie kojarzę twarzy, to trochę takie rysowanie w masce. Sam raczej nie pokazuję się w swoich mediach społecznościowych. Nie chcę być gadułą, bo zakładam, że to, co mam do powiedzenia, nie jest szczególnie warte uwagi. Wolę siebie jako rysownika, w ten sposób mówię, jak postrzegam świat. A szalenie podoba mi się on w swojej cykliczności i pozytywności skojarzeń, jakie wzbudzają kolory. Nie uświadamiam sobie tego, że to, jak pracuję, może być jednak dla kogoś interesujące. To jest dla mnie takie zwyczajne, że nawet nie wiem, jak o tym dobrze opowiadać.

Niedawno miałem prywatne spotkanie, podczas którego pokazywałem swoje prace. I zdałem sobie sprawę, że to opowiadanie historii jest może tak samo istotne, jak to, co się na tej pracy dzieje. Mimo że moje są dosyć określone i nie wymagają jakiejś superinterpretacji, to ktoś chce słuchać na ten temat i chce się dowiedzieć, że ten koń to tak naprawdę nie jest koń, tylko jakaś historia, symbol itd. Właśnie tej umiejętności mi czasem brakuje. Staram się dużo pracować, co trochę mi pomaga w ukrywaniu się za tymi pracami. Jednak najbardziej cieszę się właśnie tym, że mogę sobie swobodnie pracować, nikt mi nic nie narzuca. Nie wychodzi mi zbytnio komentowanie rzeczywistości poprzez rysunek, stąd zasłanianie się elementami, symbolami, z którymi pewniej się czuję.

 

Powiedz jeszcze, od kiedy jesteś w tym mieszkaniu?

Od niecałego roku. Wcześniej mieszkałam ulicę obok. Trudno się związać z mieszkaniami, które nie są twoje, więc chyba bardziej związałem się z okolicą, z tym że jest tu zielono i cicho. 

 

Czy meble, rzeczy, które tu są, są twoje? 

Moje jest biurko. Zrobione na zamówienie pode mnie. Ma szuflady, w których trzymam między innymi gwasze. Jest też trochę wyższe, więc mogę swobodnie pracować na stojąco. Moje są też fotele. Ale nie gromadzę więcej rzeczy, niż potrzebuję. 

 

Są tu przedmioty, które wyjątkowo lubisz?

Są takie, bez których nie wyobrażam sobie codziennej pracy. Na przykład skrobak to dla mnie bardzo ważny przedmiot. To coś, co ma w zasadzie każdy student grafiki i służy np. do suchej igły, akwaforty, wszystkich kwaszonych technik. A ja się z nim w zasadzie nie rozstaję, drapię nim grataże. Ważne są też szkicowniki, które sam wykonuję. Zawsze mają ten sam format, ale inne kolory oprawy. Przez rok robię ich trzy lub cztery. Zużyte odstawiam na półkę. Jakoś mnie to uspokaja, to dowód na to, że przepracowałem tyle, ile trzeba.