Tymek Jezierski: W malowaniu nie ma opcji undo

Tworzy od blisko 20 lat, przez długi czas uznawany za ilustratora i plakacistę, dziś stawia sobie nowe wyzwania i swobodnie żongluje technikami. Sprawnie operuje kolorem, bawi się formą, często sięga po wątki osobiste, ironicznie komentuje rzeczywistość. Jego ilustracje ukazywały się w czasopismach, książkach, przestrzeniach publicznych. Zasłynął jako autor serii plakatów muzycznych dla kultowej klubokawiarni „Chłodna 25” w Warszawie oraz komiksami o powstaniu warszawskim.

Odwiedzamy Tymka Jezierskiego w jego warszawskiej pracowni, którą stworzył w czasie pandemii. Ta nowa, własna przestrzeń pozwoliła mu na nowe działania.

Zapewne lubiłeś rysować od małego. Co rysowałeś najczęściej i jak przekształciło się to w twój zawód?

Rysowanie, malowanie od dziecka było dla mnie stałym elementem codzienności. Tak jak jeżdżenie na rowerze czy zabawa z kolegami pod blokiem. Mój ojciec miał w domu pracownię architektoniczną, więc materiały plastyczne były zawsze pod ręką. Starszy brat (Jakub Pionty Jezierski) był również bardzo zorientowany plastycznie – pamiętam jego pokój ze ścianami pokrytymi graffiti. Moi rodzice akceptowali tego typu działania artystyczne, a rozwój plastyczny traktowali na równi z nauką matematyki czy języka polskiego.

 

Wyciskałem z zajęć plastycznych ile się dało, oczywiście w ramach tego, na co pozwalał mi system szkolnictwa początku lat 90. Niestety jedna godzina tygodniowo pozostawiała we mnie spory niedosyt. Pod koniec podstawówki zacząłem chodzić na zajęcia plastyczne do Miejskiego Domu Kultury. W liceum do rysowania doszło fotografowanie i pisanie. Nie myślałem wtedy jednak o studiach artystycznych ani o tym, że można żyć z tworzenia. Jeszcze w liceum nie miałem pomysłu na to, co chcę studiować. Trochę z przypadku dostałem się na polonistykę w Warszawie. Najważniejszym motywatorem było dla mnie w tamtym czasie uniknięcie obowiązkowej służby wojskowej i wyjazd do stolicy. 

W trakcie studiów dalej rozwijałem się plastycznie – tym razem w Fundacja Atelier. Założyłem też bloga, na którym zacząłem pokazywać swoje prace. To było mniej więcej w 2004 roku – pamiętam, że wtedy podczas jednego z wyjazdów nad morze doznałem czegoś w rodzaju olśnienia, poczułem, że chcę być ilustratorem. Zbiegło się to z pierwszą publikacją w magazynie „Cafe”, którego naczelną była wtedy Monika Brzywczy. Szybko przyszły kolejne zlecenia. 

W międzyczasie próbowałem się dostać na ASP. Po trzeciej próbie się poddałem. Przez jakiś czas byłem tym faktem dość sfrustrowany – miałem poczucie zderzenia ze ścianą systemu, który pozostaje dla mnie niedostępny. Na szczęście w moim zawodowym życiu dużo zaczęło się wtedy dziać, zacząłem wierzyć, że artystyczne wykształcenie nie jest mi do bycia artystą potrzebne. Zajęło mi jednak kilka ładnych lat, żeby bez kompleksów podejść do malowania – a przede wszystkim do pokazywania tego, co powstało. Tak naprawdę dopiero ostatni rok stał się dla mnie czasem świadomego przeformatowywania twórczego.

Zaczynałeś od ilustracji, z czasem zacząłeś tworzyć w różnych technikach, a tak jak mówisz, całkiem niedawno pokazałeś światu swoje płótna.

Choć dobrze sobie radziłem jako ilustrator, z czasem zacząłem bać się zaszufladkowania, przypisania do jednego stylu i jednej techniki. Stąd w moim portfolio taka różnorodność stylistyczna. Z punktu widzenia komercyjnego to może być działanie samobójcze – zleceniodawca najczęściej lubi określoną stylistykę i przewidywalność. Zacząłem o tym dużo myśleć i pomimo ryzyka wybrałem mniej wygodną ścieżkę. Czuję, że mogę się bardziej spełniać artystycznie, mam poczucie wolności. 

 

Jak powstają twoje obrazy?

Ostatnie miesiące to czas eksperymentowania, oswajania się z dużymi formatami, próba przeniesienia swobody rysunkowej z małej kartki na wielkie płótno. To także dużo pracy nad moimi ograniczeniami, które są przede wszystkim w głowie – różnego rodzaju blokadami, które sami sobie zakładamy.

W malowaniu podoba mi się to, że nie ma opcji undo, musisz sobie jakoś radzić z błędami, pomyłkami. Mam w sobie sporo wewnętrznego krytyka, dlatego rzadko jestem w 100% zadowolony z efektu – wiele razy przemalowuję płótna. Czasami maluję pod wpływem impulsu – wtedy praca powstaje dosyć szybko, a czasami robię dokładniejszy projekt. Dużo szkicuję; kiedy zobaczę coś inspirującego, robię zdjęcia, zapisuję to, co wpadnie mi do głowy. Sporo myślę o tym, co namaluję i zawsze mam kilka pomysłów naprzód. Ostatnio w moich pracach przewijają się tematy dorastania, odkrywania seksualności. Wracam wspomnieniami do czasów szkolnych. Rysunki z czasów dzieciństwa próbuję zinterpretować na nowo.

 

Malujesz bardzo różnorodnie. Idziesz paroma ścieżkami jednocześnie. Z jednej strony figuracja, z drugiej abstrakcja. Jednak za każdym obrazem stoi jakaś historia. Np. obraz Bohaterowie z dzieciństwa to lista bohaterów przepisana ze znalezionej kartki, którą wypisałeś w dzieciństwie. Opowiedz o paru jeszcze.

Tak jak mówiłem, staram się eksperymentować, dlatego rozwijam różne kierunki. Sprawdzam, w czym najlepiej się czuję. Lubię, kiedy pomysł na pracę bierze się z prawdziwej historii, wtedy czuję, że obraz jest najbardziej „mój”. Chciałbym, żeby to, co tworzę, wzbudzało emocje, nie były tylko dekoracją. 

Np. obrazy z mocną czarną kreską są pochodną moich rysunków. Tam najbardziej widać mój „brudny”, „węglowy” styl. Lubię też kiedy praca jest komentarzem do rzeczywistości tak jak Planeta Polska lub po prostu rodzajem żartu – tak jak Lista zakupów, która jest przemalowaną listą zakupów znalezioną w telefonie, czy Biała koszula, na której wypisane są wszystkie „odświętne” okazje.

Oczywiście obok malowania nadal na pierwszym miejscu jest rysunek, czyli początek wszystkiego i punkt wyjścia do obrazów. Mam nadzieję, że kiedyś zorganizuję wystawę, na której pokażę całe swoje rysunkowe archiwa lub wydam książkę. Może na 50-lecie pracy twórczej?