Usta i Eden

Wywiad: Ola Koperda / Zdjęcia: Michał Lichtański

 

Dziś wpadamy z wizytą do nowej siedziby UST na Saskiej Kępie w Warszawie i niedawno otwartej restauracji Eden. Rozmawiam z Moniką Brzywczy, założycielką i redaktorką magazynu.

USTA mają już parę lat, jak powstał pomysł na magazyn?

Monika: USTA powstały 5 lat temu. Stworzyliśmy je wspólnie z moim partnerem Krzysztofem Kozanowskim. Oboje mamy duże doświadczenie w pracy dla różnych wydawnictw, tworzyliśmy wiele tytułów prasowych takich jak Cafe, Exklusiv, Gaga czy Przekrój. Byliśmy zafascynowani prasą lifestylową, śledziliśmy tytuły, które pojawiają się na świecie takie jak The Gentlewoman, The Fantastic Man, Travel Almanac, Kinfolk, The Plant. U nas takich magazynów nie było. Po piętnastu latach pracy dla kogoś poczuliśmy chęć zmiany. Stworzyliśmy magazyn Smak, jednak po paru latach nasze drogi ze wspólnikami się rozeszły, postanowiliśmy kontynuować tworzenie magazynu samodzielnie.

Waszą ideą było łączenie kulinariów z lifestylem w jednym czasopiśmie.

Monika: Tak. Lifestyle, czyli kultura, dizajn, moda. Tak naprawdę, kiedy robisz swój magazyn, możesz do niego włożyć to, co lubisz. I to jest super! Po drugie USTA to nieustanna motywacja, żeby wychodzić poza krąg znanego, podróżować, poznawać, uczyć się. Za to uwielbiam dziennikarstwo.

Kiedy zaczynaliście, tego typu tytułów na polskim rynku było niewiele.

Monika: Ale za to było duże oczekiwanie, rynek był chłonny nowego. Uważam, że każde pokolenie ma swoje gazety. Nie padam na kolana przez reanimowanymi tytułami, które powstawały, gdy nasi dziadkowie byli młodzi. Choć wiem, że Polacy mają duży sentyment do tego co retro. Nasz ostatni numer pod hasłem Vintage, sprzedaje się genialnie! Według mnie warto wspierać powstawanie nowych gazet, bo jest to młody głos, autentyczność, która wyrywa się na ten bardzo trudny prasowy rynek. Nie jest łatwo zrobić magazyn, spiąć wiele kreatywnych głosów w jeden spójny i konsekwentny byt, zawalczyć o reklamodawców, a potem jeszcze to sprzedać. Łatwo można wypaść z rynku, stracić płynność finansową, albo motywację. Dlatego stworzyliśmy szerszą koncepcję obecności naszej na rynku. Założyliśmy wydawnictwo, wydajemy książki, robimy imprezy, pracujemy dla klientów realizując dla nich filmy, zdjęcia, koncepcje strategiczne. USTA to nasza wizytówka, punkt wyjścia, ale poza nimi robimy na prawdę wiele innych rzeczy. Wydaliśmy parę książek, bardzo dobrze przyjętych przez rynek i to dodało nam skrzydeł.

Między innymi O Jabłkach.

Monika: Tak. To była nasza pierwsza książka. Bardzo się staraliśmy, znaleźliśmy nawet specjalny papier, gdzie obierki od jabłek są dodane do celulozy. Wydaliśmy ją chwilę przed ogłoszeniem przez Rosję embarga na polskie jabłka. I wtedy zdarzył się cud. Pewnego dnia zadzwonił telefon stacjonarny w naszym biurze. Bardzo miły głos przedstawił się, że dzwoni z Ministerstwa Spraw Zagranicznych i zapytał czy jesteśmy wydawcą O jabłkach. Kiedy potwierdziłam, zaproponował nam przetłumaczenie książki na język angielski, aby mogła stać się podarunkiem promującym Polskę we wszystkich naszych placówkach dyplomatycznych na całym świecie. To był szok i początek niesamowitej przygody. Potem dla MSZ przetłumaczyliśmy jeszcze O Chlebie i stworzyliśmy książkę O rybach. A dla PARP Apetyt na Polskę. Za tym poszedł cykl kolacji promujących Polskę za granicą Eat Poland. I masa ciekawych spotkań, wyjazdów, działań. Ostatnio, w czerwcu, byliśmy z tym projektem w Tokyo.

 

 

 

 

 

 

 

Niedawno pojawił się Eden.

Monika: To przypadek (śmiech). Nie mieliśmy w planach otwierania restauracji. Ale zdarzyło się tak, że w styczniu straciliśmy nasze piękne biuro na Saskiej Kępie, zaczęliśmy się nerwowo rozglądać po okolicy. Okazało się, że przecznicę dalej, w modernistycznej willi właśnie zwolnił się lokal po restauracji z pięknym ogrodem. Dech nam zaparło. Właściciel obiecał, że jeśli poprowadzimy tam restaurację, w budynku znajdzie się też miejsce na nasze biuro. Decyzję podjęliśmy w dwa dni, co oznacza, że jesteśmy dosyć spontaniczni albo kompletnie szaleni (śmiech)! No może niezupełnie, jednak wiele dosyć skomplikowanych projektów już za nami, postanowiliśmy że zmierzymy się i z tym. Że to będzie nasze wyzwanie na 2018! W trzy miesiące przygotowaliśmy się do otwarcia i w czerwcu wystartowaliśmy. Ale koncepcja powstała właśnie w te dwa dni, kiedy podejmowaliśmy decyzję – już wiedzieliśmy, że to będzie roślinna kuchnia, szklarnia z roślinami i kwiatowymi pop – upami w ogrodzie, trzecia fala kawy i ceramika z małych autorskich studiów ceramicznych. Potem pozostalo już tylko to zrealizować!

Jak powstał projekt wnętrza?

Monika: Zaprojektowaliśmy je sami. Nie chcieliśmy wynajmować architekta i dostać gotowego projektu. Ale mieliśmy dwa asy w rękawie. Pierwszy to to, co zastaliśmy na miejscu. Restauracja w Domu Funkcjonalnym została pięknie zaadoptowana do nowoczesnego użytku przez nowego właściciela pana Wojciecha Popławskiego, który jest architektem. Za ten projekt dostał nawet nagrodę. Więc mieliśmy ładną bazę, nie musieliśmy robić remontu generalnego. Zmieniliśmy kolory ścian, dodaliśmy ozdobne elementy. Dominuje róż, zieleń i miedź. Mogliśmy działać szybko i sprawnie dzięki naszemu człowiekowi od remontów Maćkowi Lange, który był i jest dla nas wsparciem na każdym etapie tego projektu.

Zmieniamy temat, skąd pochodzisz?

Monika: Z Warszawy, stąd jest moja Mama, tu całe życie mieszkała moja Babcia, choć ona urodziła się pod Łodzią, w pięknym nieodżałowanym przez nią dworku, który jej rodzina niestety straciła po wojnie. Zostało nam tylko trochę pięknej zastawy, sztućców z inicjałami, kryształowych kieliszków. Babcia lubiła gotować, a zwłaszcza piec, ja byłam łasuchem, więc dużo czasu razem spędzaliśmy w kuchni. Nawet snułyśmy marzenia, że kiedyś razem otworzymy cukiernię.

Czy teraz dużo gotujesz?

Monika: Niestety brakuje mi czasu. Zresztą Krzysztof gotuje lepiej, gdyby nie był fotografem, na luzie mógłby zostać kucharzem (śmiech). Mi zostaje jedynie ogarnąć ten chaos, ktory zostawia po sobie w kuchni. Gotuje też Tosia, moja już dorosła córka, która mieszka z nami ostatnie tygodnie – gotuje owsianki na śniadania i inne zdrowe danka. Powoli też wkręca się w gotowanie 8-letni Leopold. On z kolei jest fanem naszych japońskich śniadań, które czasami potrafi zjeść 3 razy dziennie.

Co to takiego?

Monika: Miska ryżu z dodatkami typu jajko, ryba, imbir, sezam, avokado, piklowana rzepa, nori, kiełki, majonez, sos sojowy. Wspaniała opcja śniadaniowa. Stestujcie, polecam!