Ewolucja jest wpisana w bycie twórcą

Wiktor Franko:

Wiktor Franko:

Ewolucja jest wpisana w bycie twórcą.

Autor: Aleksandra Koperda
Zdjęcia: Michał Lichtański
Data: 23.09.2020

Warszawski Żoliborz, spokojna ulica z willami skąpanymi w sierpniowym słońcu. W jednej z nich odwiedzamy fotografa Wiktora Franko. Mieszkanie jest na poddaszu, wchodzi się do niego przez balkon z widokiem na stary ogród. Bezpretensjonalnie urządzone wnętrze – jest w nim to, co potrzebne, by żyć dobrze – materac na podłodze, proste sposoby na przechowywanie, hamak, okazałe rośliny, zdjęcia i książki.

Wychowałeś się w Kielcach, tam też studiowałeś polonistykę. Skąd taki wybór?

Wiktor: Jeszcze w liceum mocno zajawiłem się na dziennikarstwo i zdawałem do Krakowa, ale się nie udało. Wtedy wybór padł na polonistykę. Na początku dość sceptycznie do tego podchodziłem, jednak studia spodobały mi się w trakcie. Otworzyły mnie na ogólne rozumienie sztuki, nie tylko literatury. To dało mi solidne podstawy do tego, by równolegle zająć się fotografią, mimo że nie planowałem wtedy zostać zawodowym fotografem. 

Żałuję tylko, że przez to, że nie dostałem się do Krakowa, nie zaznałem życia studenckiego. Chociaż jestem też zwolennikiem zasady, że skoro jestem zadowolony z miejsca, w którym jestem, to wszystko, co wydarzyło się wcześniej, było prawidłowe. Tak po prostu musiało się zdarzyć. Ta polonistyka gdzieś we mnie została – lubię obracać się w klimacie literacko-poznawczym i eksplorować różne tematy, to zawsze było mi bliskie. Często słyszę pytanie: „Dlaczego polonistyka?”, bo ludzie nie znajdują punktów stycznych między nią a fotografią, a ja widzę ich wiele. Widzę w moim podejściu do fotografowania mnóstwo rzeczy, które swój początek miały właśnie na studiach. Sądzę, że studia to taki czas ogólnorozwojowy. Człowiek staje się ciekawy świata i poznawania. Polonistyka jest świetnym miejscem do tego, żeby rzeczywiście poznawać świat na różnych obszarach i się tym bawić.

A jak to było z fotografią? Zdjęcia zacząłeś robić hobbystycznie?

Tak, przez pierwsze lata w ogóle nie myślałem o tym, że kiedyś będę to robił komercyjnie. To była czysta zabawa i nawet chciałem, żeby jak najdłużej tak pozostało. W fotografii komercyjnej, nawet jeśli działasz na swoich zasadach, to zawsze jest kompromis między tym, co chcesz fotografować, a tym, czego oczekuje klient. Fotografia dla klienta jest produktem i musi być wykonana dobrze. W przypadku fotografii hobbystycznej nie ma presji tego, jak się coś zrobi. W tamtym czasie łączyłem moją przyszłość z uczelnią, zamierzałem kontynuować karierę naukową. Ostatecznie inaczej się to potoczyło i w gruncie rzeczy jestem bardzo zadowolony z tego, że nie zostałem nauczycielem. (śmiech) Chociaż w późniejszym czasie już jako fotograf (dosłownie 2-3 lata temu) wróciłem na swoją uczelnię w Kielcach, by wykładać o fotografii. Mogłem więc troszeczkę zaznać tego, co mnie ominęło. Zawsze próbuję wrócić do decydującego momentu, który skierował moje życie w zupełnie nieoczekiwanym kierunku, czyli właśnie w kierunku fotografii. To takie decyzje, które na początku są bardzo małe, a później zabierają naszą energię i wyznaczają kierunek, w którym podążamy. Zacząłem fotografować na studiach. Sięgnąłem po aparat, bo mój nauczyciel angielskiego był jednocześnie podróżnikiem i często przynosił zdjęcia na nasze spotkania. Wtedy mnie to zafascynowało i poczułem, że chcę spróbować. W rodzinie nie miałem nikogo, kto zajmowałby się fotografią zawodowo, a doświadczenia rodzinne często są dla ludzi motorem do działania. U mnie było inaczej. To właśnie te spotkania zmotywowały mnie, żeby pójść do pracy i uzbierać na zakup pierwszego aparatu.

Poszedłeś wtedy na kurs?

Nie, zupełnie nie. Był boom na fotografię cyfrową, ale też na wszystko, z czym fotografia cyfrowa była związana – powstało wiele forów fotograficznych, miejsc w sieci, gdzie fotograficy mogli publikować swoje zdjęcia i wymieniać się informacjami, ocenami. Ta łatwość była dla mnie bardzo atrakcyjna. Teraz myślę, że funkcjonowałem w świecie, który od początku był ewenementem na skalę światową. Nigdy wcześniej nie było takiej możliwości, żeby fotograf z Kielc mógł oglądać zdjęcia fotografa z Ameryki, Brazylii czy każdego innego miejsca na świecie i inspirować się tym, co robią rówieśnicy gdzieś indziej. Sądzę, że to jest coś, co zaważyło na fotografii całego pokolenia. To była dla mnie wielka inspiracja, że mogłem obcować nie z wielkimi mistrzami (na początku swojej drogi nie miałem pojęciach o nazwiskach takich jak Lindbergh, Avedon czy Leibovitz), ale z rówieśnikami z forów – oni byli moimi mistrzami. Ktoś fotografował w jakiś sposób i to miało wpływ na to, jak ja zacząłem fotografować.

Pomówmy o pierwszych zdjęciach. Co wtedy przyciągało twoje oko?

Pierwsze zdjęcia to czysta fascynacja nowym sprzętem i po prostu ogląd świata. Fotografowałem wtedy wszystko wokół. (śmiech) Natomiast kiedy wracam do pierwszych zdjęć, to widzę, że już wtedy ciekawiło mnie takie odrealnienie świata, kreowanie rzeczywistości, pokazywanie tego, co widzę, w inny sposób. Dość szybko ukierunkowałem się na fotografię ludzi. To też ewoluowało we mnie i cały czas ewoluuje, a przynajmniej taką mam nadzieję, bo uważam, że ewolucja jest wpisana w bycie twórcą. Nie chcę uderzać w patetyczne tony, bo mam na myśli wszystkie osoby, które coś robią. To, że się rozwijamy, powinno być jedną z głównych motywacji, żeby nie zamykać się w świecie bezpiecznej bańki tego, co już umiemy, tylko wychodzić ze strefy komfortu i rozwijać się wraz z całym światem. Kiedy zatrzymałbym się ze swoim patrzeniem na rzeczywistość teraz – w tym miejscu i w tym czasie – to za 5 lat doświadczyłbym regresu. Rozwój musi być wpisany w proces twórczy. W mojej fotografii wychodziłem od prostych, klasycznych portretów, ale to później ewoluowało na kolejne etapy. W tym momencie człowiek jest obecny w moich zdjęciach, ale mógłbym też wskazać innych bohaterów. Przestrzeń, atmosferę, czas. To wszystko ma znaczenie w efekcie końcowym.

Co było po studiach?

Wyjechałem do Londynu na 1,5 roku i tam pracowałem w agencji nieruchomości.

Tego się nie spodziewałam! Dlaczego wyjechałeś?

Nie udało mi się zostać na uczelni, więc postanowiłem wyjechać i zająć się czymś zupełnie innym. Nie miałem większego planu, ale wiedziałem, że to nie będzie wyjazd na zawsze. Chociaż to właśnie w Londynie zaczęły się moje pierwsze zlecenia fotograficzne. Pracowałem na etacie w agencji, w pracy fotografowałem mieszkania, ale działałem sobie też w Internecie, dzięki czemu wpadły mi pierwsze zlecenia z branży modowej. Głównie było to fotografowanie kolekcji studentów z uczelni artystycznych, którzy realizowali pierwsze projekty modowe. Później, będąc jeszcze w Londynie, dostawałem zlecenia z Polski – praca w agencji nieruchomości bardzo mnie wyeksploatowała, pomyślałem, że jeśli tak mam funkcjonować, to równie dobrze mogę tak żyć w Polsce.

Zdecydowałeś się wrócić.

Dla mnie też bardzo istotny jest język, w jaki sposób się nim posługujemy, jak się komunikujemy. To zawsze stanowi dla mnie barierę w byciu gdzieś za granicą. W Londynie swobodnie posługiwałem się angielskim, ale zawsze to było dążenie do posługiwania się tym językiem poprawnie. Czyli funkcjonowałem tak, żeby jak najlepiej posługiwać się językiem, a w Polsce ojczystym językiem posługuję się tak, że to on wyraża mnie. Zrozumiałem, że to w pewnym sensie rys mojej osobowości, że muszę móc porozumiewać się z ludźmi na swoich zasadach. To, jak się wypowiadam, jest opowieścią o mnie. Zapadła decyzja o powrocie, a miałem też gdzieś z tyłu głowy taką myśl, że już będę mógł zająć się fotografią i robić w Polsce rzeczy, które lubię. Wróciłem do Kielc i tam zacząłem działać, później dostawałem coraz więcej zleceń z Warszawy. Dość przełomowy dla mojego życia był moment, kiedy zająłem się robieniem testów agencyjnych dla agencji modelek. Wtedy coraz częściej przyjeżdżałem do Warszawy, fotografowałem sobie w jakichś mniejszych studiach, poznawałem ludzi. W międzyczasie (też dzięki testom agencyjnym) wyjechałem na 2 miesiące do Paryża. Nie lubię jeździć do miast (zwłaszcza dużych) na tydzień, żeby pochodzić i pozwiedzać. Lubię poczuć energię danego miejsca i poznać życie tam. Testy dawały mi zarobek i możliwość bycia w danym miejscu. Nie robiłem wtedy kariery, ale mogłem sobie tam chłonąć to życie. Po Paryżu wróciłem do Kielc i stwierdziłem, że to absolutny koniec. W naturalny sposób przeniosłem się wtedy do Warszawy, to było jakieś 5 lat temu.

 

 

 

 

Lubisz Warszawę?

Jak ludzie są spoza Warszawy i przyjeżdżają tutaj coś załatwić lub na chwilę, to mówią, że miasto jest duże, ruchliwe. Dziwią się, jak tutaj można się odnaleźć, bo jest taki pęd. Dopóki tylko przyjeżdżałem tu pracować, miałem podobne odczucia, ale kiedy się tu przeprowadziłem, to Warszawa bardzo szybko mnie wchłonęła i zafascynowała. Poczułem, że to właśnie miasto, w którym chcę być. Miałem też różne etapy i mieszkałem w różnych miejscach w Warszawie. Na początku na Ursynowie, czyli stricte na blokowisku, bardzo dobrze mi się tam mieszkało. Później przeniosłem się na Mokotów, ale każdy zachwycał się Żoliborzem. Pewnego wieczoru zaproponowałem mojej dziewczynie: „Chodź, pojedziemy na skuterze na ten Żoliborz. Zobaczymy sobie, jak to tam wygląda”. Podjechałem niedaleko ul. Wieniawskiego, czyli jednej z bardziej urokliwych uliczek w dzielnicy, patrzę, a tu wysokie 5-piętrowe bloki. Myślę sobie: „No i co tu takiego pięknego?”, ale zaparkowałem i weszliśmy właśnie w Wieniawskiego, akurat na zachód słońca. Mieliśmy wrażenie, że weszliśmy do innej rzeczywistości. Zrobiliśmy sobie spacer i później stało się to naszą rutyną, że zabieraliśmy się z Mokotowa i jeździliśmy odkrywać tę okolicę, aż w końcu doszliśmy do wniosku, że musimy tu zamieszkać. Pół roku później Marzena znalazła ofertę tego mieszkania. Było trochę ponad nasz budżet, bo Żoliborz jest dość drogą dzielnicą, ale stwierdziliśmy, że musimy tu być, nawet jeśli mamy wydać więcej. Mieszkamy tu od tamtej pory i to najfajniejsze miejsce, w którym kiedykolwiek mieszkałem.

Czyli mieszkacie tutaj 3 lata.

Tak. Mogę Ci jeszcze opowiedzieć o tym miejscu. Ulica Wieniawskiego to taki cukiereczek. Ona jest wymuskana i robi wrażenie, jest ekskluzywna. Natomiast ta część Żoliborza (Żoliborz Oficerski) jest bardziej różnorodna, nie jest tak dopieszczona, ma inny charakter. Jest tu mnóstwo zakamarków, uliczek, które odchodzą od ul. Hauke-Bosaka niedaleko stąd – lubię tam wieczorem pójść i usiąść na ławeczce. Marzenie! Dla mnie energia tego miejsca jest niesamowita, ciągle mam ochotę ją chłonąć, mimo że mieszkam tu już od 3 lat. Nigdy nie przeżywałem fascynacji rowerem, on gdzieś tam zawsze był, ale nie było tak, że wsiadałem na rower i robiłem trasy. Natomiast rok temu kupiłem rower i zacząłem jeździć. Ten teren eksplorowania Warszawy powiększył się o możliwości zwiedzania na rowerze. Moja jazda też jest dość specyficzna, bo nie jeżdżę głównymi drogami, wybieram zakamarki, uliczki, podwórka, tak przemieszczam się między dzielnicami. Odkryłem, że oprócz Żoliborza, w którym jestem zakochany, w każdej dzielnicy jest taka część, która jest dla mnie niesamowita. Stare Bielany – piękna dzielnica, a totalnie niedoceniana, Boernerowo na Bemowie – ciąg drewnianych domów, które wyglądają trochę jak amerykańskie stare domy. W każdej dzielnicy jestem w stanie znaleźć coś ciekawego i dopiero teraz tak naprawdę widzę, jaka ta Warszawa jest piękna. To nie jest tylko Saska Kępa, Mokotów i Żoliborz – wszędzie są fascynujące miejsca.

Jak wyglądało to mieszkanie, kiedy się wprowadziliście?

Zachowaliśmy układ, zabudowę kuchenną, stół i lampę, a reszta to nasz wkład. Włącznie z kwiatami. Z Mokotowa przywiozłem tylko 3 rośliny, więc wszystko rozrosło się tu. Ciekawym przypadkiem jest ten wielki kwiat, difenbachia. Potrzebowałem rośliny na sesję zdjęciową i w trakcie pracy przypadkiem ułamałem liść. Szkoda mi było go wyrzucać, więc zabrałem go ze sobą do domu. To, co tu widać, wyrosło z jednego liścia w przeciągu tych 3 lat. Rośliny mają mnóstwo światła, bo to jest strona południowa, więc jest im bardzo dobrze.

Jaka powinna być przestrzeń, żebyś czuł się w niej dobrze?

To, co dobrze działa na mnie w tym mieszkaniu, to wysoki sufit. W najwyższym punkcie podłogę i sufit dzieli jakieś 4-5 m, mimo że to poddasze. Nie mam więc poczucia klaustrofobii. Jednocześnie mieszkanie jest bardzo otwarte, a ja lubię takie przestrzenie. Mamy też okna na każdą stronę świata, jest cyrkulacja powietrza, przewiew, widok na zieleń. Do naszej dyspozycji jest też ogród.

Czy jest tu jakaś rzecz, która jest dla ciebie wyjątkowo ważna?

Lubię rzeczy, ale niespecjalnie się do nich przywiązuję. Opowiem historyjkę. Jak jeszcze mieszkałem w Kielcach, miałem może 20 lat, mieszkaliśmy w kamienicy, a na dole tej kamienicy był bank. Pewnego popołudnia słyszę dzwonek do drzwi, otwieram, a tam policja. Funkcjonariusz mówi, że dostali informację, że w którymś z banków podłożono bombę. Nie wiedzą, w którym, ale być może w tym, więc muszą ewakuować całą kamienicę, dlatego mamy zabrać najpotrzebniejsze rzeczy. Wziąłem walizkę i zgarnąłem do niej wszystkie moje płyty. To były moje najpotrzebniejsze rzeczy i to z nimi wyszedłem. (śmiech) Muzyka jest ważnym elementem mojego życia. Zamiłowanie do niej zaczerpnąłem od rodziców. Więc w zasadzie nie jest to coś materialnego, ale jako ważne określiłbym właśnie moje płyty.

Co sprawia, że odpoczywasz?

Odkryłem, że mega jara mnie zajmowanie się roślinami. W pewnym momencie fotografia stała się częścią mojego codziennego funkcjonowania i potrzebowałem zajęcia, które da mi poczucie świeżości. Wiedziałem, że w fotografii, czegokolwiek bym już nie zrobił, w pewnym momencie wskoczę na tory, które wytyczyło mi doświadczenie. Rośliny czy ceramika, którą od jakiegoś czasu się zajmuję, to jest coś nowego, coś, co może mnie zafascynować. Ceramika daje mi to, czego nie miałem od dawna – mogę wykonywać sobie bezmyślnie rzeczy, które wymagają precyzji, ale nie wymagają nakładu pracy umysłowej. To zupełnie inny rodzaj obcowania z materią, tego mi brakowało. Coś podobnego zauważyłem przy rowerze. Moje jazdy są bardzo terapeutyczne, bo to jedyny moment, kiedy wykonuję jakąś czynność i spędzam czas tylko sam ze sobą. Nic nie zajmuje mojej uwagi.

Wróćmy do zdjęć. Fotografujesz jeszcze dla siebie?

U mnie na szczęście tak się stało, że moje zdjęcia są tym, po co przychodzą klienci. Zawsze kładę ogromny nacisk na moje sesje, żeby wyżyć się artystycznie i zrealizować to, co chcę – te sesje stały się najbardziej rozpoznawalne. W tym momencie klienci do mnie przychodzą i mówią: „Słuchaj, Wiktor, to jest super, chcemy coś takiego”. Dlatego rzadko mam poczucie, że muszę robić coś, co mi się nie podoba, albo coś, co nie jest moje. Nawet jeśli to są komercyjne rzeczy, to dalej są silnie zespolone z tym, co robię prywatnie. Chociaż mimo wszystko realizowanie swoich rzeczy od początku do końca, gdzie jestem osobą decyzyjną w kontekście każdego elementu, to jest coś, co daje mi poczucie wielkiego spełnienia. Moja fotografia oscyluje pomiędzy fotografią o charakterze filmowym (naturalną, swobodną, niewymuszoną) a fotografią konceptualną (dopracowaną i zahaczającą o elementy surrealistyczne). Przygotowanie sesji to dla mnie zawsze ok. miesiąca, żeby dobrać akcesoria, znaleźć odpowiednie miejsca. To ważne, bo wiem, że te aspekty mają ogromny wpływ na efekt końcowy. Bardzo przykładam się do przygotowań.

A co lubisz czytać?

Jestem miłośnikiem literatury iberoamerykańskiej, to mi zostało jeszcze ze studiów. Lubię Márqueza, Cortázara. Na studiach człowiek czyta głównie lektury, to jest literatura wysmakowana, wyselekcjonowana, taka z najwyższej półki. Człowiek przyzwyczaja się do tego, że książki są po prostu w taki sposób pisane. W późniejszym życiu trafiałem na książki, w których coś mi nie grało – konstrukcja zdań, formułowanie myśli.

Na ścianie nad kuchennym stołem wisi zdjęcie. Jaka jest jego historia?

To jedno z moich bardziej znanych zdjęć, zrobiłem je na plenerze w Michałowicach (to jest pomiędzy Szklarską Porębą a Jelenią Górą). Tam znajduje się taki wielki, drewniany, stary dom, który teraz jest miejscem dla turystów, prowadzą go reżyser teatralny i malarka. Kiedy pojechałem tam pierwszy raz, to już miałem w głowie pomysł, że chciałbym zrobić zdjęcia z hełmem kosmonauty. Miałem ten hełm ze sobą i wiedziałem, że chcę to zrobić właśnie tam. Na ganku spotkałem Olę, której wtedy jeszcze nie znałem, ale uznałem, że jest idealną osobą do tego, by zrobić jej zdjęcie. Ta sesja trwała krótko, nie wyszliśmy nawet za obszar parkingu. Wtedy żałowałem, że nie poszedłem gdzieś indziej, teraz to rozwarstwienie pomiędzy realizmem a kosmosem wydaje mi się fajne. 2 lata po tym, jak zrobiłem tę sesję, dostałem informację od znajomego, że to zdjęcie zostało wykorzystane w reklamie aplikacji w Apple Store, o czym nie wiedziałem. W odstępie może miesiąca inny znajomy odezwał się do mnie, że jest w sklepie odzieżowym i to samo zdjęcie jest na koszulce. To zdjęcie ma jakieś takie szczęście, że jest kradzione non stop. (śmiech)