Zuzia Krzątała:
Szukałam mieszkania z charakterem
Zuzię Krzątałę, modelkę i aktywistkę, odwiedzamy w jej mieszkaniu pełnym koloru, światła i przedmiotów z różnych zakątków świata. Przestrzeń ma 78 m2 i mieści się w zabytkowym budynku z 1928 roku na warszawskiej Pradze. Zuzia trafiła tu rok temu, po tym, jak po latach życia poza Polską zdecydowała się wrócić do kraju. Choć jak mówi, w tej dzielnicy bywała wcześniej nieczęsto, dziś ją uwielbia. Początkowo w mieszkaniu planowała rewolucyjne zmiany, jednak i układ pomieszczeń, i historyczne artefakty jak drewniany parkiet, skrzynkowe okna czy żeliwne kaloryfery pozostały na swoim miejscu.
Jak tu trafiłaś?
Szukałam mieszkania z charakterem. Zanim je znalazłam, zobaczyłam tylko trzy inne. Weszłam i wiedziałam, że to jest to. Udało mi się je kupić od cudownej pani, której dziadek był jednym z architektów dworca Warszawa Wileńska. Budynek, w którym znajduje się mieszkanie, należał do osób pracujących na kolei. Kiedy je kupiłam, planowałam spory remont z wyburzaniem ścian, jednak zanim się za to zabrałam, wybuchła wojna w Ukrainie. Bardzo szybko przestrzeń mieszkania zamieniła się w miejsce, gdzie z wolontariuszami przygotowaliśmy 11 miejsc dla uchodźców. Po kilku miesiącach, kiedy wszyscy znaleźli dla siebie nowe miejsca lub wrócili do kraju, zabrałam się za wcześniej planowany remont. Zamieszkałam tu w październiku zeszłego roku.
To pierwsze w pełni twoje mieszkanie, wcześniej wielokrotnie zmieniałaś miejsca, przez długi czas żyłaś w Nowym Jorku.
Po 11 latach życia za granicą wróciłam do Polski. Mój przesiedleńczy bagaż ważył 960 kg. Coraz dotkliwiej czułam, że brakuje mi własnej przestrzeni. To mieszkanie dało mi możliwość, by w końcu być u siebie. Ta własna przestrzeń jest dla mnie szalenie ważna. Przez lata przeprowadzałam się wiele razy. Ciągle towarzyszyły mi myśli: „Nie warto kupować łóżka czy stolika kawowego, bo przecież zaraz wyjadę”. Taka prowizorka z czasem stała się permanentnym stanem. Wyjechałam z Polski parę dni po maturze. Na coś, co miało być wakacyjną przygodą, a zostałam na wiele lat. Nie wiem nawet, na jakim etapie zadecydowałam, że Nowy Jork to moje miejsce. Po prostu się tam zasiedziałam. Wyjechałam, by pracować jako modelka. Gdyby nie modeling, nie byłabym w stanie opłacić swoich studiów i kupić mieszkania. Dzięki temu zajęciu nadal mogę realizować swoje pasje. Początkowo zamieszkałam na Wall Street, w nowoczesnym budynku, w którym czułam się bardzo nie na miejscu. Po roku wynajęłam mieszkanie na Brooklynie i w tej okolicy zostałam na kolejne lata.
Powrót do Polski jawił się dla mnie jako powrót do domu, którego mi brakowało. Czułam potrzebę zakorzenienia, skonfrontowania się z tym, skąd wyjeżdżałam w wieku 18 lat. W Stanach angażowałam się we wszelkie oddolne ruchy, protesty związane z tym, co działo się w Polsce, od kiedy PiS doszedł do władzy. Jednak pod konsulat w Nowym Jorku przychodziła garstka ludzi. Czułam, że omija mnie pokoleniowe doświadczenie, chciałam być tu na miejscu. Pół roku po moim powrocie wybuchła pandemia, więc moment na przeprowadzkę był idealny.
Mieszkanie jest słoneczne, podkreślają to kolory, które tu wprowadziłaś. Opowiedz, jaki był pomysł na wnętrze.
Może to mieszkanie nie jest moim ostatnim przystankiem, ale w końcu mam poczucie, że mogę bez obaw wbić gwóźdź w ścianę. Bawię się przedmiotami. Oswajam się z tą przestrzenią. Częścią 960-kilogramowego bagażu była kanapa wykonana na zamówienie w Kalifornii, ceramika zbierana w podróżach, donice, których zawartość – jak 10-letni kaktus i monstera – z wielkim bólem musiałam zostawić w Nowym Jorku
Każdy przedmiot ma jakąś historię. W szafach kryją się pudła i pudełka wspomnień. Nie jestem w stanie rozstać się z niczym. Zbieram paragony, bilety, foldery z wystaw. Każde pakowanie i rozpakowywanie to dla mnie podróż w przeszłość. Nie umiem tego zrobić szybko, zresztą nic u mnie nie dzieje się szybko.
Ważny jest dla mnie kolor. Nie lubię nudnych rozwiązań. Kafelki wybierałam z końcówek kolekcji w outlecie, bardzo lubię ich podłużny kształt. Dobrałam do nich kontrastujące, kolorowe fugi, które zdecydowanie odradzali mi sprzedawcy. W kolorze są też sufity w łazience i toalecie. Cała przestrzeń jest urządzona niedużym kosztem, ale z fantazją. Pozostało też parę mebli po oryginalnych właścicielach – wielka komoda w jadalni, toaletka i okrągły stolik w sypialni.
Reszta to meble z drugiej ręki, wyszperane w internecie przez moją mamę czy przytaszczone ze śmietnika jak różowa kanapa w jadalni. W mieszkaniu jest trochę skrytek, mniejszych i większych szaf w ścianach, w których trzymam wszystko, co nazbierałam przez lata. Pamiątki, ubrania, buty, książki. Samych kapeluszy mam kilkanaście, jeden służy za klosz do lampy. Marzy mi się minimalizm, jednak pozbywanie się rzeczy z przeszłości jest dla mnie trudne. Jestem strasznie sentymentalna. Chowam więc coś i odkrywam po paru latach.
Jakie przedmioty lubisz?
Estetyka zdecydowanie zwycięża u mnie nad funkcjonalnością. Mam np. kilka starych lamp, które nie świecą! Jedna ma amerykańską wtyczkę, drugiej nie da się naprawić, ale mają tak piękne formy! Przyciągają mnie przedmioty, którym daleko do perfekcji. Lubię rzeczy uszczerbione, z ubytkami. Jestem fanką zero waste, u mnie nic się nie marnuje. Wszystko zawsze znajdzie swoje zastosowanie. Dużo przedmiotów jest znalezionych. Kiedy mama odwiedzała mnie w Nowym Jorku, potrafiła wyjść na spacer i wrócić ze szczepkami roślin i dwoma krzesłami, które ludzie wystawiali na ulice. To samo zrobiłam z rzeczami, których nie zdążyłam zapakować na statek, gdy wracałam do Polski. Odjeżdżałam taksówką i widziałam, jak część mojego życia zostaje na krawężniku.
Do Stanów wyjechałaś z powodu pracy. Czym zajmowałaś się przez cały ten czas, zanim wróciłaś do Polski?
Od 20 lat jestem modelką i z czasem czuję się w branży mody coraz lepiej, zwłaszcza że sporo się w niej zmieniło. W dużej mierze to właśnie modelki się do tej zmiany przyczyniły. W Nowym Jorku organizowałyśmy się, walcząc o prawa pracownicze nasze, ale też osób zatrudnionych w całym przemyśle odzieżowym, w grupach Model Alliance i Model Activist. Dzisiaj jestem menadżerką ds. zrównoważonej mody w Vogue Polska i mam swój podcast Call to Action! o zaangażowaniu społecznym, w tym odpowiedzialnej modzie.
Od czego zaczęły się twoje aktywistyczne działania?
Po pewnym czasie mieszkania w Nowym Jorku zapisałam się na kurs sztuki w Museum of Modern Art. Szukałam siebie i tego, co chcę w życiu robić. Podjęłam studia na New School i była to najlepsza decyzja i najbardziej formacyjny czas w moim życiu. Uwrażliwiłam się na kwestie społeczne, dostrzegłam inne perspektywy, zwłaszcza osób marginalizowanych i dyskryminowanych. Dzięki programom study abroad mogłam zobaczyć, jak kształtowały się ruchy na rzecz legalizacji aborcji w Buenos Aires, jak rdzenni mieszkańcy Amazonii stawiali czoła nielegalnemu przemysłowi wydobywczemu w Gujanie oraz jak ofiary ludobójstwa w Rwandzie potrafiły odnaleźć w sobie siłę do przebaczenia. Od zawsze angażowałam się społecznie – w Nowym Jorku i Jordanii pracowałam w organizacji International Rescue Committe na rzecz uchodźców, a teraz prowadzę Akademię Praw Człowieka dla młodych aktywistów w Fundacji Humanity in Action Polska. Nie potrafię robić jednej rzeczy, lubię być aktywna i działać pod wpływem emocji!
Jak czujesz się w Polsce po tylu latach?
Jestem w domu. Odnalazłam tu grupę ludzi, których na pewnym etapie zaczęło mi brakować w Stanach. W Nowym Jorku miałam dobry czas, ale absolutnie nie widziałam tam siebie na zawsze. Tu jestem bliżej rodziców i siostry.
Bardzo lubię Pragę i to, że nie jestem w centrum miasta. Lubię do niego pojechać i wrócić. Mam blisko do parku, dzikiej Wisły, legendarnego Różyca, gdzie można upolować wyjątkowy vintage za grosze. To mieszkanie mnie tutaj przyciągnęło. Wpłaciłam zaliczkę i tego samego dnia poszłam do Muzeum Pragi, kupiłam wszystkie książki o dzielnicy i zakochałam się w tej eklektycznej historii. Kocham widok z moich okien, bardzo lubię Pragę za to, że jest wyjątkowo eklektyczna. Może brzmi to trochę naiwnie, ale czuję, że jestem tu częścią większej wspólnoty.