Processed with VSCO with j1 preset

Przylądek Yehliu, czyli odkrywania Tajwanu ciąg dalszy

Kontynuujemy naszą wyprawę na Tajwan, by zabrać Was dziś w kolejny zakątek tej magicznej wyspy. Owocne poszukiwania, zatopionych pośród gór i zieleni, dzikich źródeł Bayan, jedynie wzmogły nasz apetyt i ciekawość dotyczącą tego kraju. Postanowiliśmy nie spoczywać w odkrywaniu wyjątkowej natury Tajwanu i wyruszyliśmy na Północ, by na własne oczy zobaczyć Geopark Yehliu. Jest to jedno z tych miejsc, w których Wasza wyobraźnia zdecydowanie będzie miała pole do popisu. Złote wybrzeże, które przez lata formowała woda morska drążąca skały, pozostawia wrażenie, że przenieśliśmy się w zupełnie inną, kosmiczną rzeczywistość.

 

 

Po zasłużonym odpoczynku w Tajpej oraz zjedzonym w biegu śniadaniu składającym się ze słodkiego ananasa, wprawnie krojonego i pakowanego w plastikowe woreczki przez miłą, starszą Panią, wyruszyliśmy w dalszą drogę. Jak poprzednio, wskoczyliśmy do autobusu, by za chwilę przenieść się do dziwnej krainy zbudowanej z utworów skalnych, których kształty i rozmiary zdecydowanie przerosły nasze oczekiwania.

 

 

 

Początkowo jednak, dojechaliśmy do niewielkiego, portowego miasteczka, wyrastającego pośród zielonych pagórków, na tle pochmurnego, szaroniebieskiego nieba i wzburzonego morza. Toczyło się tam zupełnie normalne, spokojne życie. Ktoś łowił ryby, by kolejna osoba mogła sprzedać je w niewielkiej budce sklejonej z kolorowych kawałków blachy i tektury. Ktoś inny, na przemokniętym pniu przy ulicy, przyrządzał świeżą ośmiornicę, rozmawiając w tym czasie z koleżanką, zupełnie nie zwracając przy tym uwagi na spacerujących powoli turystów.

 

 

 

 

 

 

Do portu przybijały pordzewiałe statki pełne świeżych owoców morza, które za chwile załoga, składająca się głównie z młodych chłopców, zacznie rozładowywać lub przygotowywać na pokładzie. Tak szybko udzielił nam się spokojny nastrój tego miasteczka, że snując się powoli po wąskich uliczkach, prawie zapomnieliśmy co nas przywiodło w to miejsce.

 

 

Orientując się, że do ostatniego autobusu wcale nie pozostało tak wiele czasu, jak nam się wydawało, postanowiliśmy odnaleźć wejście do parku. Biorąc pod uwagę, że przylądek Yehliu jest dość znanym turystycznym kierunkiem, nie stanowiło to niestety aż takiego wyzwania jak odnalezienie ‘zakazanego’ wejścia do termalnych źródeł.

 

 

Im bliżej wybrzeża byliśmy, tym bardziej imponujące stawały się krajobrazy wokół nas. Z góry mogliśmy zauważyć drobne postaci spacerujące pomiędzy olbrzymimi, skalnymi grzybami i kraterami wypełnionymi wodą morską. Fale rozbijały się o brzeg, pozostawiając wrażenie, że widok, który przyszło nam obserwować jest żywy i będzie zmieniał się na przestrzeni lat jeszcze wielokrotnie, ponieważ morze i wiatr cały czas go formują, właściwie na naszych oczach.

 

 

Zeszliśmy niżej, by z bliska spojrzeć na te dziwne formy. Świeczki, grzyby, kratery, a nawet hipopotamy – każdy z typów skał, zyskał już swoją nazwę powodowaną jego kształtem. Mieliśmy wrażenie, że to jedyne miejsce na świecie, gdzie możemy poczuć się jak w kosmosie, bo krajobraz był istnie księżycowy i nieporównywalny do żadnego, który widzieliśmy do tej pory.

 

 

Po dłuższej wędrówce wzdłuż wybrzeża, wdrapaliśmy się na pobliskie wzniesienie, mijając po drodze majestatycznie górującą nad wszystkim ‘Głowę Królowej’, czyli skałę, która w kształcie przypomina właśnie popiersie kobiety z wysoko uniesionym podbródkiem i włosami spiętymi w kok. Z góry obserwowaliśmy rozciągające się przed nami Morze Wschodniochińskie usypane gdzieniegdzie mniejszymi i większymi wysepkami.

 

 

Wzięliśmy ostatni głęboki oddech świeżego, morskiego powietrza, gdy przyszedł wreszcie czas na powrót do rzeczywistości. Po przebiciu się przez liczne stragany z pamiątkami i różnymi rodzajami owoców morza, których bogactwo i zapachy przyprawiły nas o zawrót głowy, ruszyliśmy w drogę powrotną, by w blasku nigdy nie gasnących neonów stolicy, cieszyć się ostatnim wieczorem spędzonym na Tajwanie.

 

Tekst: Karolina Krzysiak, Zdjęcia: Konrad Jurek.