Arleta Witke: Trzymałam się zasady, żeby było „łał!”, ale w miarę tanio

Arleta Witke:

Trzymałam się zasady, żeby było „łał!”, ale w miarę tanio

Autor: Aleksandra Koperda
Zdjęcia: Mili Studio
Data: 12.12.2022

We Wrocławiu bywamy niestety nieczęsto i pewnie czas to zmienić. Kiedy wpadliśmy tam ostatnio, odwiedziliśmy tyle osób, ile się dało. Jedną z nich była Arleta Witke. Zaprosiła nas do swojego pierwszego mieszkania, w którym żyje z partnerem i kundelkiem Zuzią.

Mieszkanie ma 54 m2: sypialnia, salon z kuchnią, pokój do pracy i łazienka. Beżowe ściany i jasne podłogi stanowią dobre tło dla mebli w intensywnych kolorach i dodatków vintage.

Od kiedy tu mieszkasz? Jak przestrzeń wyglądała na samym początku?

Około roku. Pierwsze dwa miesiące bez kuchni. Mieszkanie było kupione w stanie deweloperskim. Remont się skończył, drobne rzeczy są jeszcze do poprawy. Tu nam odpadła lampa, tu drzwi opadły z zawiasów, tu mamy dziurę w ścianie, którą zakryłam obrazkiem… Wiadomo, jak to jest, kiedy się już zamieszka, to cały czas odkłada się poprawki na później.

Lekko zmieniliśmy układ mieszkania. Tu, gdzie są drzwi do biura, wcześniej była ściana, a wejście do tego pokoju było od strony korytarza. Ta zmiana sprawiła, że metrów wydaje się nieco więcej, jest jaśniej, przestrzeń się otworzyła. Choć to mieszkanie jest w nowym bloku, chciałam, by bardziej przypominało te kamieniczne. Początkowo takie właśnie nam się marzyło, jednak stanęło na czymś tańszym i w spokojnej okolicy, przede wszystkim, żeby pies miał gdzie wychodzić.

 

Zdecydowałaś się na to, by tym jak ma wyglądać mieszkanie, zajęła się projektantka.

Tak. Okazało się, że koszt projektanta to mniej więcej koszt 1 m2 tego mieszkania. Bardzo pragmatycznie podchodzę do życia, więc pomyślałam, że skoro za kwotę za 1 metr będę miała przemyślaną, zaprojektowaną przestrzeń, to po prostu warto. Sama mam dużo pomysłów, ale nie mam pojęcia, na jakiej wysokości powinno być biurko czy szafka pod umywalką. Na Angelikę Fedorczuk z Jasno Projekty trafiłam na Instagramie i poczułam, że ma smykałkę do nietuzinkowych rozwiązań. Korzystanie z pomocy projektanta było bardzo wygodne także dlatego, że podczas remontu nie mieszkaliśmy we Wrocławiu. Przenieśliśmy się wtedy do rodziców mojego partnera, by nie płacić dodatkowego czynszu za wynajem mieszkania. Potrzebowałam więc kogoś na miejscu, bez tego to przedsięwzięcie byłoby po prostu niemożliwe. Ostatnio znajomi zapytali mnie, czy żałuję którejś z decyzji projektowych i okazuje się, że nie, a przecież sporo osób ma za sobą nieudane inwestycje remontowe.

Miałaś w głowie jakieś konkretne rozwiązania albo meble, które musiały się tu znaleźć?

Musiały znaleźć tu swoje miejsce krzesła, które były kupione jeszcze zanim pojawiło się to mieszkanie. To, co jeszcze mi się marzyło, to okrągły stół, stara szafka pod umywalką i gorseciki na podłodze.

Co ciekawe, kiedy Angelika wysłała mi gotowy projekt, początkowo pomyślałam: No nie, to nie to”. Ale czym dłużej na niego patrzyłam, stwierdzałam: No przecież właśnie o to mi chodziło!”. Zwariowałam na punkcie połączenia bordowego i błękitnego koloru. Do tego kobalt na tle kremowego! Jasne, były jakieś różnice zdań, ale dlatego ostatecznie wyszło coś fajnego. Zależało mi na eklektycznym stylu z dodatkami vintage. Jestem fanką chodzenia na pchle targi, grzebię w kartonach i wyszukuję fajne rzeczy.

 

Opowiedz co nieco o poszczególnych meblach.

Na wystrój mieliśmy ograniczony budżet, na bieżąco musieliśmy zarabiać na kolejne rzeczy. Najdroższym meblem była sofa. Ale nie ma tu żadnych mega drogich rozwiązań. Trzymałam się zasady, żeby było łał!”, ale w miarę tanio. Jeśli coś jest tańsze, a też mi się podoba, to na to się decyduję. Podłogę wybraliśmy w outlecie, stare, skrzypiące drzwi do łazienki odkupiłam od kolegi, który miał takich więcej, lustro nad umywalkę kupiłam na Allegro, ramę do łóżka znalezioną na strychu w rodzinnym domu pomalowaliśmy na czarno. Dębowy stół wyszperałam w internecie za 200 zł. Jego oryginalna noga została odcięta, a nową w kobaltowym kolorze wykonano zgodnie z projektem. To zupełnie zmieniło charakter stołu. Suma mniejszych, ale tańszych łał!” też zrobi robotę. Szafki kuchenne, zabudowa na ścianie i w przedpokoju oraz kobaltowe lustro o nieoczywistym kształcie zostały wykonane przez stolarza. 

Moja miłość do przedmiotów vintage zaczęła się od błękitnego imbryka, który znalazłam na Instagramie za 20 złotych. Mam do niego taki sentyment, że chcę go sobie wytatuować. Kiedyś sama miałam przygodę ze sprzedawaniem staroci. Nie miałam samochodu, więc na pchli targ co niedzielę chodziłam z wózeczkiem. To była przygoda, ale też forma terapii, bo był to czas, kiedy cierpiałam na depresję. Starocie trzymały mnie w pionie, miałam jakiś cel, musiałam wstać, zrobić zdjęcia, wystawić, opisać.

 

Jesteś bardzo młoda, wspominałaś, że prowadzisz firmę. Co robisz na co dzień?

Rekrutuję programistów. Zaczęłam pracować, kiedy miałam 19 lat. Poszłam na studia zaoczne i w związku z tym mam już ponad sześć lat doświadczenia zawodowego. Pracowałam bardzo intensywnie, też w HR. Mniej więcej dwa lata temu poczułam, że muszę coś zmienić, czułam się skrajnie nieszczęśliwa, wypalona. Miałam trudności z tym, że wiecznie byłam między młotem a kowadłem, czyli pomiędzy pracownikami a zarządem. W trakcie pandemii stwierdziłam, że albo założę firmę, albo idę pracować w spożywczym na kasie. Początkowo próbowałam stworzyć spółkę z koleżanką, niestety jak to często bywa, nasze drogi się rozeszły. Po tym zdarzeniu freelancowałam, sprzedawałam starocie, miałam dołki i górki, ale nagle coś drgnęło, biznes zaczął się rozwijać. Teraz zatrudniam pięć osób, same koleżanki. Mamy jawność finansową, one wiedzą, ile zarabiam, ile zarabia firma, co muszą zrobić, żeby dostać podwyżkę. Chcę się po prostu dobrze czuć, mam 25 lat, mieszkanie, pieniądze nie są już dla mnie tak ważne. Wolę zarabiać mniej, a nie czuć bólu brzucha, który czułam, odkąd skończyłam 19 lat. Mój chłopak tłumaczy gry video. Ważne jest dla nas to, by żyć spokojnie, inaczej, po swojemu. Nie chcemy brać udziału w wyścigu szczurów. Kiedyś chcemy zamieszkać bliżej natury. Szczególnie że planujemy mieć z 20 psów! Zuzia, kiedy była w schronisku, była trudnym, zabiedzonym psem, a teraz grubasek taki.