Beata Chmielewska: Psychologia wybrała mnie

Pewnego pochmurnego dnia wpadliśmy do mieszkania Beaty Chmielewskiej. Beata jest psycholożką, od 2008 roku prowadzi Gabinet Pomocy Psychologicznej „Puenta”. Poza psychoterapią zajmuje się uczeniem, prowadzi warsztaty autorskie, pisze. Jest autorką książki Uwaga na księżniczki. Mieszka na warszawskim Żoliborzu. 

Przez lata podejmowałaś się różnych zadań, pracowałaś w Instytucie Psychologii Zdrowia PTP, byłaś dyrektorem szkoły, pracowałaś wiele lat w firmie IT.

Tak, rzeczywiście moja droga zawodowa jest dość różnorodna. Początkowo myślałam o medycynie, ale ostatecznie wybrałam psychologię. Czasami myślę, że to psychologia wybrała mnie. Po studiach robiłam wiele rzeczy: zaczęłam od pracy w zespole badawczym PTP, potem zajmowałam się leczeniem osób uzależnionych, pracowałam z młodzieżą w warszawskim SOS, byłam dyrektorem szkoły podstawowej. Mniej więcej w tym czasie postanowiłam raz na zawsze skończyć z psychologią i następnych 12 lat pracowałam w firmach informatycznych Matrix i Horizon, zajmując się nowymi mediami, komunikacją i marketingiem. Jednak jak patrzę z obecnej perspektywy na pracę w biznesie, to myślę, że cały czas byłam również psychologiem. W wieku 46 lat wróciłam do zawodu. Byłam zastępcą dyrektora w IPZ PTP, uczyłam na SWPS, prowadziłam autorskie warsztaty i szkolenia, napisałam książkę, otworzyłam gabinet pomocy psychologicznej. Tak w dużym skrócie.

Metoda, z której korzystasz podczas pracy z pacjentami, jest niestandardowa. Opowiedz o niej. 

Zamiast tradycyjnej rozmowy pacjent opowiada o sobie, rodzinie, trudnych relacjach, problemie posługując się symbolami – ma do dyspozycji kosz z zabawkami, drewnianymi figurkami i różnymi przedmiotami. Dla każdej postaci lub pojęcia wybiera symbol, który może je reprezentować i intuicyjnie ustawia w przestrzeni (na stole). Buduje trójwymiarowy obraz, który podobnie jak obraz w malarstwie ma swoją kompozycję, składa się z elementów o konkretnym wyglądzie, między elementami zachodzą różne relacje. Ten proces nazywam wydobywaniem obrazów, często nieuświadomionych, które pacjent nosi w sobie. One, podobnie jak obrazy w malarstwie, budzą określone myśli i emocje. Następnym etapem pracy jest rozmowa o obrazie, który pacjent zbudował i jeśli jest taka potrzeba, wspólnie zmieniamy go na inny, bardziej przyjazny. Każda zmiana obrazu to zmiana sposobu myślenia, spojrzenia na siebie, innych, problem z innej, czasem zupełnie nowej perspektywy. Symboliczna zmiana obrazu lub symboliczne rozwiązanie problemu uruchamia proces zmian w rzeczywistości, poza gabinetem.

Oczywiście pracuję różnymi metodami, czasem po prostu rozmawiam.

 

Czyli w tej metodzie dużą rolę odgrywa wizualizacja.

Wizualizacja, doświadczanie i relacja. Możesz zobaczyć, zrozumieć, poczuć, zmienić, mieć wpływ i doświadczyć tego wszystkiego. W przyjaznym otoczeniu, w relacji z innym człowiekiem, który ma wiedzę, zna się na pomaganiu i lubi ludzi.

 

Kiedy zaczęłaś stosować tę metodę?

Figurki trafiły do mnie przypadkiem. Fizycy mówią, że wszystkie ważne rzeczy dzieją się przez przypadek – wierzę fizyce, bo to konkretna nauka. Po 15 latach wykonywania różnych zawodów zatoczyłam krąg i wróciłam do psychologii. Zainteresowała mnie praca z symbolem i przestrzenią, siła tego, co nieuświadomione i to, jak wydarzenia z głębokiej przeszłości mogą mieć wpływ na nasze życie. Nieważne czy zdajemy sobie z tego sprawę, czy nie. Byłam po prostu gotowa na figurki. Mniej więcej w tym czasie mój młodszy syn Franek wyrósł z zabawek Playmobil, a ja któregoś dnia intuicyjnie przejęłam jego kolekcję. Dodałam szkiełka i kolorowe kamyki, których zawsze sporo było wokół mnie, potem co jakiś czas starszy syn i przyjaciele dorzucali mi kolejne elementy do koszyka. Nie pamiętam, kiedy dokładnie pierwszy symbol stanął na stole, ale siła tej metody i możliwość głębokiej pracy praktycznie od pierwszego spotkania sprawiły, że zaczęłam jej używać częściej, rozwijać, modyfikować i ten proces trwa właściwie do dziś. Lubię pracować z symbolem i przestrzenią. 

Pacjentów przyjmujesz w domu, czy to nie bywa trudne?

Tak, to zdecydowanie jest trudne. Początkowo gabinet miał w tej przestrzeni być tylko przez chwilę, ale pandemia i cały ciąg zdarzeń spowodowały, że tak się nie stało. Już drugi rok myślę jak wyprowadzić gabinet z domu albo dom z gabinetu.

W jednym miejscu mieszają się dwa ważne dla mnie, kompletnie różne obszary. I chociaż bardzo dobrze oddzielam pracę od życia, to jednak emocje powstałe w trakcie sesji zostają w salonie czy mi się to podoba, czy nie – na chwilę albo na dłużej. Ostatnio zauważyłam, że nawet po wyjściu pacjentów niechętnie korzystam z przestrzeni, w której pracuję. Na szczęście rodzina i przyjaciele nie mają takich dylematów. Kolejnym problemem wynikającym z „dwóch w jednym” jest to, że więcej pracuję i mniej spaceruję. Natomiast niewątpliwą zaletą tego rozwiązania jest stała mobilizacja, żeby w mieszkaniu panował porządek.

 

Od kiedy tu mieszkasz?

Dwa lata, ale to miejsce ma dla mnie znacznie dłuższą historię. Wiele lat temu wynajmowałam strych sąsiadujący przez ścianę z obecnym mieszkaniem. Była to moja pierwsza dorosła przestrzeń i bardzo dobry czas życia, prawie przez 15 lat. Dwadzieścia lat po wyprowadzce ze strychu chciałam kupić mieszkanie i przez przypadek trafiłam na super atrakcyjną ofertę w tym wyjątkowym dla mnie miejscu. Nie miałam żadnych problemów z decyzją.

 

Jak wyglądało to wnętrze? Co zmieniłaś?

Wyglądało zupełnie inaczej, trochę jak domek Brda z lat 70. Strych z małymi oknami i dużą ilością boazerii oraz meblościanek w tym samym klimacie. Za to z widokiem na piękny ogród z jednej strony i małą, pełną uroku uliczkę z drugiej. Widok został, poza tym zrobiłam generalny remont. W pokojach wychodzących na taras maksymalnie powiększyłam okna. Dzięki temu w mieszkaniu jest dużo światła. Czasami żartuję, że pacjenci, siadając na kanapie z tak pięknym widokiem na ogród, nie potrzebują już psychoterapii. Poza tym pozbyłam się wszystkiego, co kojarzyło się z estetyką domku Brda. Z pokoju i łazienki od strony ulicy zrobiłam jedno większe pomieszczenie i szumnie nazywam je pokojem kąpielowym. Jednej z łazienek przywróciłam życie, druga jest nie do poznania. Zostawiłam drewniane podłogi pomalowane na kolor gołębi i krzywe ściany, bo strych to strych. Kominek nie wymagał żadnej ingerencji i nadal działa.

Klimat mieszkania tworzą obrazy i rysunki mojego starszego syna Bartka Kiełbowicza, który jest malarzem i artystą wizualnym. Obraz wiszący w salonie dostałam na okrągłe urodziny – Bartek namalował 50 rzeczy, które kojarzą mu się z Matką – jest tam między innymi Kilimandżaro, na które zamierzam wejść, żmije – panicznie się ich boję, czy okładka książki Jesień w Pekinie – dałam ją synowi do przeczytania o wiele lat za wcześnie.

 

Co poza pracą towarzyszy ci od lat?

Zawsze był ze mną sport. Przez 10 lat trenowałam lekkoatletykę, biegałam 100 m przez płotki. Potem gdy postanowiłam kategorycznie rozstać się ze sportem, przez przypadek trafiłam na salę judo i tam zostałam na cały czas studiów. Wygrywałam nawet zawody akademickie. W dorosłym życiu pojawiła się joga, a później na ponad 10 lat capoeira, którą miałam przyjemność ćwiczyć z moimi synami. Teraz wróciłam do jogi i na siłownię. Nieśmiało myślę o triatlonie, może kiedyś. 

Poza tym podróże. Uwielbiam podróżować i jak tylko mogę, to ruszam na wyprawę. Przejechałam stopem Kazachstan i Kirgistan, przeżyłam na Kubie tydzień bez pieniędzy, bo okazało się, że moja karta należy do wrogiego banku, wjechałam samochodem na przełęcz Omalo w Gruzji i wyleczyłam bark w małym indyjskim miasteczku. To ostatnie doświadczenie było dla mnie inspiracją do zorganizowania warsztatów psychologicznych połączonych z zabiegami ajurwedy właśnie w Kerali. Takie holistyczne podejście do zdrowia i rozwoju zawsze było moim marzeniem.

 

Masz jakieś plany, cele na najbliższe lata?

W listopadzie poprowadzę warsztat rozwoju osobistego połączony z zabiegami ajurwedy w Kerali. To program dla osób, które chcą zadbać o zdrowie i zmienić coś ważnego w swoim życiu. Również na jesieni planuję pierwszy warsztat o twórczości. To temat, który mnie ostatnio porusza – jak tworzyć, a nie niszczyć. Opowiem o naturalnej zdolności tworzenia, blokadach twórczych, toksycznym wpływie otoczenia i o tym, jak odzyskać moc twórczą w codziennym życiu. 

Poza tym oczywiście praca w gabinecie, bo to esencja mojej działalności zawodowej – ma głęboki sens – daje mi wiedzę i inspirację do innych działań. Jakiś czas temu zaczęłam pisać nową książkę i jestem ciekawa, dokąd mnie zaprowadzi. Na pewno będę dalej podróżować – w planie mam Jordanię i Oman, Peru, Madagaskar no i oczywiście Kilimandżaro.

W dalszych planach jest stała współpraca z ośrodkiem ajurwedy w Indiach i pomaganie osobom mającym poważne problemy zdrowotne. Właśnie zdałam sobie sprawę, że zataczam krąg i w inny sposób, ale wracam do kontaktu z medycyną. 

Poza tym dom nad morzem, w którym spędzam czas z bliskimi i oczywiście pracuję, więc jednak „dwa w jednym”. 

No i ten triatlon. Wiesz, ja nie mam celów, mam marzenia.