Bovska: Nie śmiałam marzyć o tym, że mogłabym śpiewać

W warszawskiej pracowni odwiedzamy Bovską, czyli Magdę Grabowską-Wacławek. To w tym miejscu Magda tworzy. Tu powstają jej utwory, ale i płótna, rysunki i kolaże. Ta pełna harmonii przestrzeń wypełniona jest osobistymi przedmiotami artystki: książkami, pracami, przyborami plastycznymi, pamiątkami. Płytowym debiutem Magdy był Kaktus w 2016 roku, a w marcu tego roku premierę miała płyta Dzika, uznawana za najbardziej osobistą w jej dorobku.

Jak wyglądał twój pokój, kiedy dorastałaś?

Dorastałam w bloku na Bemowie, na warszawskim osiedlu. Początkowo w moim pokoju nie było pianina, ale to się zmieniło i w czasach szkoły podstawowej ten instrument stanowił centralny punkt mojego życia. Pamiętam, że mój tata podczas jednych wakacji zrobił remont w mieszkaniu. Marzyłam, żeby mieć różowy pokój, ale gdy wróciłam do domu, okazało się, że ściany zostały pomalowane na żółto. Było to dla mnie tak trudne do zaakceptowania, że aż się popłakałam. Wtedy właśnie pianino trafiło do mojej przestrzeni. Pokój był żółto-niebieski, miałam niebieskie łóżko. No i potem ten żółty i niebieski zaczęłam eksplorować również w swojej garderobie. A dziś jest to połączenie kolorystyczne, którego zupełnie nie akceptuję (choć nie mam nic do szwedzkiej flagi!). To z tymi kolorami kojarzy mi się mój pokój, ale oprócz tego jednak z bezpieczną przestrzenią. I z przestrzenią, gdzie spędzałam dużo czasu, ćwicząc grę na instrumencie i słuchając ludzi na podwórku. To takie klasyczne wspomnienie dziecka ze szkoły muzycznej.

Jak to się zaczęło, czy ktoś w twoim domu grał? 

Nie, zupełnie nie. Rodzice są architektami. A ja wiedziałam, że na pewno architektem nie będę. Zawsze kochałam rysować, tańczyć, śpiewać. Rodzice to zauważyli, mieli przyjaciół, których dzieci chodziły do szkoły muzycznej, pomyśleli więc, że może to będzie coś dla mnie. Zdałam egzaminy i muzyka stała się ważną częścią mojego życia. Na początku grałam na fortepianie, przez osiem lat to był mój główny instrument. 

 

Kiedy pomyślałaś, że to jest coś, co ci sprawia przyjemność, ale też może być czymś, co będziesz robić zawodowo?

Jakiś czas temu robiłam porządki, musiałam uprzątnąć ten swój dawny pokój w rodzinnym mieszkaniu, w którym nadal mieszka moja mama i odkryłam rysunek z przedszkola. Narysowałam siebie, w krótkiej spódniczce z grzywką i mikrofonem w ręku. Nawet o tym nie pamiętałam, ale pewnie było to moje dziecięce marzenie, zostać piosenkarką. Zaskoczył mnie ten rysunek, bo mój pierwszy sceniczny wizerunek był bardzo podobny i po prostu wyglądam na nim, jakbym sportretowała sama siebie 30 lat później. Zapomniałam o tym marzeniu. Dużo rzeczy mnie wtedy interesowało. Co piątek chodziłam do domu kultury na zajęcia plastyczne. W szkole muzycznej jest jednak skupienie na klasycznym repertuarze i wówczas bawienie się muzyką troszeczkę u mnie zanikło. Była spora dyscyplina pracy i duża rywalizacja. Na nowo zakochałam się w muzyce później, kiedy byłam już w szkole muzycznej II stopnia, gdzie miałam panią od kształcenia słuchu, która puszczała nam np. jazz czy elektronikę. 

 

Czego lubiłaś słuchać, kiedy miałaś kilkanaście lat?

Głównie muzyki gitarowej. Jeszcze w podstawówce namiętnie słuchałam Nirvany i Offspring, co nie zmienia faktu, że lubiłam też Spice Girls i Backstreet Boys, a z polskich wykonawców Elektryczne Gitary, bo tego słuchał mój tata. Znałam wszystkie teksty na pamięć. A, i jeszcze Kazika. Potem zaczęłam odkrywać muzykę klasyczną. Zakochałam się w Bachu, którego nienawidziłam w podstawówce. Odkryłam wtedy też polski hip-hop i słuchałam Paktofoniki. Totalny miks. Zaczęłam jeździć na żagle i miałam tam śpiewających kolegów. Wiadomo, były też szanty, co dziś opowiadam z lekkim zażenowaniem. Ale myślę, że większość tekstów znam, są gdzieś głęboko zapisane w mojej podświadomości. Śpiewaliśmy też utwory Metalliki czy Nirvany. 

 

Jak przeszłaś od śpiewania na żaglach do robienia tego zawodowo? 

W szkole średniej miałam zajęcia z improwizacji fortepianowej, na których trzeba było pisać swoje rzeczy. Zaczynaliśmy od piosenek dla dzieci. Odkryłam, że sprawia mi to przyjemność, że mi się to podoba. Zaczęłam pisać więcej. I potem napisałam muzykę do filmu mojego Grzesia, bo w międzyczasie poznałam swojego męża. I on powiedział „Studiujesz muzykę, to na pewno będziesz potrafiła mi napisać muzykę do filmu”. Powiedziałam, że spróbuję. To był pięciominutowy film w animacji poklatkowej. Napisałam utwór na fortepian i skrzypce. Nagraliśmy go na Akademii. Przetarłam sobie tę ścieżkę: piszę coś, komponuję, szukam muzyków, którzy to zagrają, szukam kolegi, który to nagra, rezerwuję studio, to się dzieje. I nagle to jest. Czegoś nie było i coś jest. Potem powstało coś kolejnego i kolejnego. Ale cały czas bardziej myślałam o sobie jako o kompozytorce i songwriterce, a nie wokalistce. Z czasem Jasiek Smoczyński namówił mnie do pisania piosenek po polsku. Powiedział, żebym napisała koniecznie tekst do piosenki, która już była po angielsku. Wiele razy wcześniej próbowałam i bardzo chciałam to zrobić i w końcu się udało. Usłyszałam siebie śpiewającą po polsku w bardzo profesjonalnym nagraniu i zrozumiałam, że to jest coś… Tak jakby mi się jakiś świat otworzył. Intuicja mi podpowiedziała, że to jest po prostu moja droga. W życiu podejmuję wszystkie decyzje co do tego, co mam dalej robić bardzo intuicyjnie. A najbardziej nie lubię tego momentu, gdy intuicja milczy i jest ten czas wykluwania się czegoś i ja jeszcze nie wiem co dalej. Z natury jestem niecierpliwa.

Dziś zajmujesz się muzyką, ale też sztuką. Malujesz, rysujesz, tworzysz kolaże.

Jako dziecko, nastolatka bardzo dużo rysowałam, malowałam, jeździłam na plenery. W liceum na jakiś czas o tym zapomniałam, ale pod koniec szkoły stwierdziłam, że chcę zdawać na ASP, bo nie wyobrażałam sobie, że będę mieć muzyczny zawód, nie śmiałam chyba marzyć o tym, że mogłabym śpiewać. Wiedziałam, że lubię pisać i śpiewać piosenki, że to coś, co mnie kręci, ale też pamiętam, że często chorowałam, miałam problemy z głosem. I w pewnym momencie, kiedy je miałam, uświadomiłam sobie, że śpiewanie jest dla mnie ważne, właśnie przez to, że przez jakiś czas śpiewać nie mogłam. Ale też nie miałam znajomych, z którymi tworzyłabym jakiś zespół, stwierdziłam więc, że skoro kręci mnie rysowanie i malowanie, to może to będzie droga dla mnie. No i zaczęłam znów chodzić na zajęcia, tym razem przygotowujące do egzaminów na ASP. Trafiłam wtedy do pracowni malarza Andrzeja Podkańskiego. Tu w moim studio dziś wisi obraz Andrzeja, który dostałam od niego jakiś czas temu. Posiadanie go jest dla mnie niezwykle wzruszające. Ten obraz jest dla mnie amuletem. To Andrzej Podkański, mój mistrz, nauczył mnie rozumienia sztuki. Na wybraną przez siebie grafikę dostałam się dopiero za trzecim razem, ale wiedziałam, że chcę to studiować, że to jest mój cel. W międzyczasie dostałam się na Akademię Muzyczną. Trochę z rozbiegu. Nie wiedziałam, że też odnajdę tam swoją drogę. Zaczęłam więcej pisać, spotkałam tam przyjaciół, ludzi, z którymi zaczęłam robić różne rzeczy. Z przyjaciółką pisałyśmy np. utwory orkiestrowe. Muzyka stała się dla mnie prawdziwym tworzywem. Tak samo stało się ze sztuką. Jak już się dostałam na tę grafikę, spotkałam ludzi, którzy z czasem stali się mi bardzo bliscy. To był dla mnie dobry, twórczy czas. Na początku studiów próbuje się różnych rzeczy, a potem trzeba coś wybrać. Ja byłam w pracowni projektowania książki, a później bardziej poczułam ilustrację. Pojechałam na Erasmusa do Niemiec, do pracowni Georga Barbera „Atak”. Tam miałam czas, by skupić się na ilustracji. Dyplom w Warszawie zrobiłam z projektowania książki w pracowni prof. Macieja Buszewicza, a aneksy z ilustracji u prof. Zygmunta Januszewskiego i rysunku u prof. Jacka Staszewskiego. Jakbym miała powiedzieć, co jest mi najbliższe, to tym najbardziej podstawowym narzędziem jest dla mnie rysunek. Wciąż jestem też projektantką, projektuję rzeczy dla siebie i wydaje mi się, że Bovska jest tym, kim jest, dlatego że te światy: muzyczny i plastyczny się ze sobą totalnie połączyły. To połączenie, możliwość wypowiedzi na wielu płaszczyznach daje mi wolność i spełnienie.

 

Jeżeli chodzi muzyczną stronę, to jaka część tej aktywności sprawia ci największą przyjemność?

Praca w studiu, nagrywanie. Etap, kiedy powstają piosenki. Druga rzecz to koncerty. To jest zawsze bardzo intensywne doświadczenie. Bycie na maksa tu i teraz. Choć nawet na scenie dałoby się uciec od teraźniejszości, ale jednak żeby to robić dobrze, to nie należy uciekać. Bo właśnie obecność jest tu ważna. W koncertach chodzi o przeżywanie muzyki. Najczęściej mam tremę, ale mimo wszystko naprawdę bardzo to kocham i te spotkania z ludźmi dają mi spełnienie. Fajnie jest pisać piosenki, ale super, jeśli ktoś ich słucha i stają się dla niego ważne. I ten ktoś przychodzi się ze mną spotkać, poświęca swój czas, płaci za bilet. To dla mnie to największa forma wyróżnienia.

 

Jest coś, co robisz przed koncertem? Masz swoje rytuały? 

Moim rytuałem jest robienie makijażu na scenę. To jest dla mnie moment skupienia. Ale nie mam innych specjalnych przyzwyczajeń czy wymagań. Najczęściej jest tak, że jesteśmy w podróży, jest próba, jakaś chwila przerwy, czasem bardzo mało czasu, a niekiedy czekanie. Jeśli jest czekanie, to super jak z zespołem pójdziemy napić się kawy, wtedy jest czas na drobne przyjemności. Kiedy nie mam koncertów i są momenty przestojów, po intensywnym czasie spotkań z ludźmi, wywiadów, pojawia się moment pustki i paniki, że nagle zrobiło się cicho, choć wcześniej za takim spokojem tęskniłam na maksa. Więc jak przyjdzie taki bardzo spokojny okres, to wtedy mam swoją przestrzeń tu, wyłączam telefon i maluję. To są intensywne momenty skupienia, a jak mi się znudzi, to po paru godzinach siadam do instrumentu. Dzielę czas między te dwie dziedziny. I to jest dla mnie dobre. Gdybym miała tylko jedną rzecz, to nie miałabym równowagi. Tak to u mnie działa. Choć wszyscy zawsze mi powtarzali, że nie można robić tylu rzeczy na raz. Każda ta dziedzina wymaga mistrzostwa w obrębie własnych narzędzi i doskonalenia tych narzędzi, bo każda jest związana z pewnym warsztatem. U mnie to łączy się też przez konkretną myśl, ideę, która rozpoczyna się w głowie. Potem jest słowo. Zmieniam medium, ale robię poniekąd to samo. Cały czas mnie interesuje człowiek. 

 

Jak często piszesz nowe utwory? Czy kiedy kończysz płytę, masz dłuższą przerwę?

Kiedy jest czas promowania, to nie mogę pisać. Nie potrafię. To jest jedna z takich rzeczy, która zupełnie mnie wyłącza z możliwości tworzenia czegoś nowego. Jest też tak, że nie za bardzo lubię pisać latem. Latem wolę doświadczać rzeczywistości. A jesień, zima i wiosna to jest bardziej czas na pisanie. Promowanie płyty to wyrzucanie z siebie energii i muszę ją później znów nazbierać. Staram się być dla siebie łaskawa i nie za bardzo się denerwować tym, że jest taki czas, że nie piszę. Bo ja bym chciała już zaraz, natychmiast. Jestem niecierpliwa, co czasem jest trudne. Muszę się czasem upominać: dziewczyno, przed chwilą wydałaś płytę. Przede wszystkim jestem twórcą. Myślę, że muzyka rozrywkowa się dzieli na taką, która jest czystą rozrywką i taką, która funkcjonuje w świecie popkultury, ale jest jednak bardziej wyrazem wewnętrznego głosu niż kalkulacją rynkową. No i ja siebie zaliczam do tej drugiej kategorii. To jest trochę trudniejsza droga, ale jedyna, która jest dla mnie interesująca.

 

Od kiedy pracujesz w tej przestrzeni? 

Od półtora roku. A może od dwóch lat? Jakoś tak. I bardzo się cieszę z tej pracowni, bo jest taka spokojna, okna ma od podwórka, więc jest tutaj cicho. Dobrze się tu czuję. Mam tu swój azyl. Ważną rzeczą jest instrument elektroniczny, pozwala na to, że możesz sobie grać w nocy w słuchawkach i nikomu nie przeszkadzać, ale marzy mi się tutaj też żywe pianino. To taka przestrzeń, gdzie mogę zrobić kameralną próbę. 

 

Upodobanie z dzieciństwa nie minęło, jest tu sporo różu.

Różowy jest teraz dla mnie kolorem tak samo podstawowym, jak czarny. I myślę, że tak zostanie. Na nowej płycie, na której dominują inne kolory, różowy się pojawia i stanowi ważny element kompozycji. 

 

Co tu masz? Jakimi przedmiotami lubisz się otaczać?

Miałam taki okres, że zbierałam książki dla dzieci; do tej pory czasem kupuję takie, które mnie zachwycają i część z nich mam w domu, a część właśnie tutaj. Mam tu też szafę, w której jest mnóstwo przedmiotów, wszystko posegregowane. Tu jest wbrew pozorom bardzo duży porządek. Mam taką potrzebę życia w porządku, tylko że ten porządek nie za bardzo się mnie trzyma. Ważną częścią tej szafy są moje kostiumy sceniczne. Są tu tylko te aktualne, które teraz noszę. Mam do nich takie podejście, że to jest mój kostium i zakładam go wiele razy. To nie jest jednorazowa stylizacja. Wydaje mi się, że kostium buduje mój wizerunek i chcę, żeby był ze mną na dłużej. Jest tu też bardzo skromna kolekcja winyli i sporo moich prac. Mam w sobie wyjątkową miłość do wielorybów i do ptaszków, więc pojawiają się tutaj różne przedstawienia tych zwierzątek. Lubię świeczki i kadzidła. Zapalanie ich to mój rytuał. No i nie mogłabym żyć bez herbaty, piję ją tu często. 

To w tej przestrzeni w dużej mierze powstawała Dzika. To był czas, kiedy przeprowadzałam się z wcześniejszej pracowni do tego miejsca i to było dla mnie trudne, bo mam bardzo dużo przedmiotów i zbyt wiele razy w życiu się nie przeprowadzałam. Remonty, przeprowadzki mnie przerastają. To był czas pandemii, więc obsesyjnie porządkowałam rzeczy, to jedyne, co mogłam robić. Nie mogłam nic pisać, żadnych piosenek, więc wtedy tylko rysowałam. A potem przeniosłam się tu i ta przestrzeń sprawiła, że dostałam nowego oddechu. Dzika to dla mnie bardzo ważna płyta. Zrobiona z innym producentem niż dotychczas, wydana inaczej niż dotychczas. I taka, która porusza dużo trudnych tematów. Stworzyłam wokół niej wiele wizualnej narracji, dlatego tak dużo można o niej rozmawiać na różne sposoby. No i tak to sobie płynie. Co będzie dalej, nie wiadomo. 

 

Co z codziennych, prozaicznych czynności sprawia ci dużą przyjemność?

Bardzo lubię sport. Jogę albo trening na siłowni. Uwielbiam to, że idę na siłownię i skupiam się przez godzinę tylko na tym, czy dobrze robię przysiad i martwy ciąg. Moje życie jest bardzo nieokreślone, codziennie dzieje się coś nowego. Lubię więc takie konkretne, określone rzeczy. Wielką przyjemność sprawiają mi najprostsze sytuacje na świecie typu kawka w kawiarni czy czytanie książki. Spotkanie się z kimś, pogadanie o głupotach. Co jest ważne – kocham jeść. Jeśli miałabym ci powiedzieć, co najbardziej kocham robić, to ja najbardziej kocham, jak idę do jakiejś restauracji i mogę zjeść coś, czego jeszcze nigdy nie jadłam. Umiem gotować, ale nie jestem wielkim pasjonatem gotowania, bo wyżywam się twórczo gdzie indziej. Natomiast naprawdę lubię jeść i poznawać nowe smaki. Najczęściej, kiedy zwiedzam jakieś miasta i miasteczka, to najważniejszymi punktami są te kulinarne, polecone miejscówki, bo zawsze wcześniej robię wywiad wśród znajomych. A to łączę ze zwiedzaniem pod kątem sztuki.