Czesława Frejlich: Każdy projekt ma za sobą jakąś historię

Czesława Frejlich:

Każdy projekt ma za sobą jakąś historię

Autor: Aleksandra Koperda
Zdjęcia: Michał Lichtański
Data: 16.03.2024

W krakowskim mieszkaniu odwiedzamy Czesławę Frejlich, która od lat podejmuje działania mające na celu podniesienie naszej świadomości na temat wzornictwa. Ukończyła Wydział Form Przemysłowych krakowskiej Akademii Sztuk Pięknych, gdzie po studiach została zatrudniona, a od 2006 roku kieruje Katedrą Projektowania Ergonomicznego. Pracowała jako projektantka wzornictwa, specjalizując się w projektowaniu ergonomicznym, kuratorowaniu wystaw oraz opracowywaniu publikacji poświęconych wzornictwu (m.in. Rzeczy pospolite. Polskie wyroby 1899–1999, Zaprojektowane. Polski dizajn 2000–2014), w latach 2001–2017 roku była redaktorką naczelną kwartalnika „2+3D”, od 2018 redaguje internetowy magazyn „Formy.xyz”.

Na przedmioty patrzy pani inaczej niż większość osób. Widzi pani więcej: historię, politykę, technologię. Czym otacza się pani w domu?

Nie mam tak zwanego urządzonego mieszkania. To znaczy w tym sensie, że to nie jest dizajnerskie, przemyślane wnętrze. Ono nigdy nie było projektowane. Rzeczy potrzebne z czasem tu dochodziły. Mieszkam tu od 1989 roku. To jeden z budynków stawianych w latach 40. dla urzędników generała Franka. Jest tu znalezione przeze mnie w piwnicy drewniane biurko, przypuszczam, że niemieckie.

Dawniej chodziłam po różnych targach staroci. Kupowałam, ale i znajdowałam na śmietnikach sporo przedmiotów, szczególnie kiedy przygotowywałam wystawy i potrzebowałam eksponatów, ale później zazwyczaj wszystkiego się pozbywałam. Niektóre obiekty zbierane do wystawy Rzeczy pospolite” podarowałam Muzeum Narodowemu w Warszawie. Miałam też dużą kolekcję szkła użytkowego, które oddałam do Centrum Dziedzictwa Szkła Krosno. Nie sposób było utrzymać tych zbiorów w czystości.

Poszukując przedmiotów do wystaw, odwiedzałam sporo domów kolekcjonerów. Widziałam takie wnętrza, do których trudno było wejść z powodu nadmiaru przedmiotów. Kolekcjonowanie to pułapka psychiczna. I zdając sobie z tego sprawę, próbowałam podchodzić do tego trochę inaczej. To, co tu jest, to raczej resztka rzeczy, które zostały przypadkowo. Ale mam na przykład kolekcję nożyczek. Tyle że zbieram je z powodu wykładu, który prowadzę na Akademii. Czyli moje kolekcje, jeśli tak można je nazwać, są celowe.

Czyli zbiera pani, a kiedy cel zostaje osiągnięty, to pozbywa się pani przedmiotów.

Raczej tak. Chyba że coś mi dobrze służy. Jak na przykład krzesła stojące przy stole. Znalazłam je kiedyś wyrzucone na podwórku. Ta zbieranina jest naprawdę absolutnie przypadkowa. Kiedy coś służy, jest fajne, to to zostawiam. Ale nie przejmuję się tym, czy coś stylistycznie do czegoś pasuje. Każdy przedmiot ma swoją historię. Bo każdy z jakichś powodów tu jest. Są rzeczy, które dostałam od projektantów. Na przykład wazon od Alicji Patanowskiej, kubek od Bogdana Kosaka czy miniatura fotela RM58 od Kuby Sobiepanka. Przedmioty, które ktoś mi dał, bo wiedział, że je zbieram, jak na przykład tabliczka z nazwą ulicy, na której znajdował się akademik, w którym mieszkałam. 

 

Gdzie pani dorastała?

Jestem trochę taki kundel, który włóczył się po świecie. W mojej świadomości jest wiejska chałupa, bo moi dziadkowie byli chłopami, mama już awansowała społecznie. Przeniosłyśmy się do Gdyni, mama była radiotelegrafistką i pracowała na statkach handlowych. Kończyłam tam liceum plastyczne, a później przeniosłam się na studia do Krakowa i tu zostałam. I to cała historia.

 

Jak padło na wybór Wydziału Form Przemysłowych? Wydaje się, że w latach 70. nie był to wybór oczywisty.

Inspiracją był artykuł w magazynie Polska”. To było bardzo eleganckie pismo, wydawane z myślą o Zachodzie, w którym zobaczyłam fantastyczne zdjęcia i wywiad z profesorem Andrzejem Pawłowskim. Ta niezwykła postać – projektant i artysta – przyciągała.

Chciałam zdawać na Akademię i chciałam oczywiście zdawać do najlepszej. O wydziale warszawskim nic nie wiedziałam, a tu był konkret. Artykuł mnie uwiódł. Był jeszcze inny motyw. Mój ówczesny chłopak też wybrał Kraków. A wtedy człowiek kierował się sercem.

Zanim skupiła się pani na edukacji, zajmowała się pani projektowaniem.

Tak, w latach 70. projektowałam sporo. Pamiętam, że kończąc uczelnię miałam poczucie, że zmienię świat na lepsze. Dodatkowo zostałam na uczelni, więc może miałam lepszy start niż inni. To był 1975 rok. I kolejne pięć lat było fantastycznych dla mojego rozwoju zawodowego. Projektowaliśmy dużo, choć niewiele z tego było wdrażane do produkcji. To były głównie maszyny, bo kończyłam projektowanie ergonomiczne u prof. Adama Gedliczki. Ale przyszedł stan wojenny i następne 10 lat całkowicie wyłączył, nie tylko mnie, z projektowania. Lata 90. były takie, że nie daj Bóg myśleć o projektowaniu. Teraz, robiąc wystawę dla Muzeum Narodowego w Krakowie, przypominam sobie te czasy. Wszyscy zleceniodawcy chcieli mieć to samo, tylko troszeczkę inaczej, chcieli kopii tego, co już jest. Większość moich kolegów poszła wtedy w reklamę. Ale reklama całkowicie nie była moim żywiołem, szczególnie w tamtym okresie. Dostawałam wtedy zlecenia na aranżacje wystaw między innymi z Muzeum Przyrodniczego w Krakowie, ale i dotyczące projektowania z IWP. W 2000 roku wraz z Anną Magą dostałam propozycję kuratorską z Muzeum Narodowego Warszawie i zrobiłyśmy wystawę „Rzeczy pospolite”, która okazała się udanym przedsięwzięciem. Zaczęłam się więc tym zajmować i robię to do tej pory. Później, w 2001 roku z grupą młodszych kolegów założyliśmy kwartalnik „2+3D”, gdzie sprawowałam funkcję redaktorki naczelnej. Pismo wydawaliśmy przez 16 lat. Wydawaliśmy też książki. Uważaliśmy, że w Polsce najpierw trzeba zadbać o krytykę dizajnu i o edukację odbiorcy. 

 

Czy ma pani swoje ulubione polskie projekty?

Każdy projekt ma za sobą jakąś historię. I to, co mnie najbardziej interesuje w produktach, to właśnie te historie. Kształt wyrobu jest wynikiem wielu czynników – możliwości intelektualnych, technologicznych, ekonomicznych, sytuacji społecznych, mody – jest obrazem konkretnych warunków, w których powstał. Oczywiście nie bez znaczenia jest sam projektant, który w formie znajduje syntezę. Może to zrobić lepiej lub gorzej. Jeśli wszystko dobrze się składa, to produkt jest interesujący.

Myśląc o przedmiotach, widzę w nich nie tylko estetykę. Oczywiście ona jest bardzo ważna, ale warto się zastanowić, czy komunikuje o czymś więcej. Na przykład lubię ten kubek. To pomysł i wykonanie Bogdana Kosaka. Zaprojektował go dla prezydenta miasta Katowic, czyli miał to być produkt wizerunkowy. Proszę zobaczyć, jak dobrze się go trzyma. Jak jest właściwie wyważony, jaką ma formę, kolor. Jest sensualna przyjemność w trzymaniu tego naczynia. On odpowiada też o śląskości, takiej jak rozumie ją projektant. Niby zwyczajny kubek. Pewnie gdybym nic o nim nie wiedziała, wzięłabym go do ręki i piła kawę, a tak mam jeszcze historię. To mnie fascynuje w wyrobach codziennego użytku. Przedmiot bez tego kontekstu spełnia tylko funkcję. Ma służyć do wypicia kawy i to ona jest tu najważniejsza. Ją smakujemy. Ale w momencie, kiedy zaczynam myśleć o nim w kontekście kultury, to okazuje się, że możemy coś powiedzieć o projektancie, wytwórcy, czasie, w którym powstał, i o samych użytkownikach, bo oni dokonują wyboru zakupu takiego, a nie innego produktu.

 

Jak projektować dziś? Co zmienia się we wzornictwie?

Jesteśmy na zakręcie. Przedmiotów mamy za dużo i pojawiły się problemy z nadkonsumpcją. Wybór komplikuje nam życie na różne sposoby. Przede wszystkim zaczynamy mieć świadomość, że to może się dla nas źle się skończyć z powodów ekologicznych. Ale mamy dziś do czynienia z jeszcze jednym ważnym zjawiskiem, czyli cyfryzacją. Spowodowała ona fizyczne znikanie wielu produktów, ale zrodziła nowe problemy – zalew produktów wirtualnych, czyli też nadkonsumpcja, tylko innego rodzaju. Z drugiej strony widzimy, jak dynamicznie rozwijają się usługi, które „obudowywane” są, czasem zbyt mocno, projektowaniem. To tylko trzy zjawiska, ale jest ich więcej.

 

A jak kwestia projektowania wygląda według pani w Polsce? Czy mamy się czym pochwalić?

W Polsce producenci zdają sobie już sprawę z tego, co znaczy dobry projektant i trafiony wyrób. Nadal jednak nie jesteśmy krajem technologicznie pierwszoligowym, a wzornictwo ściśle się z tym łączy. Projektowanie to dziś praca zespołów, które wspólnie budują nowy produkt. W ten sposób można tworzyć rzeczywiście nowy wyrób, bo inaczej można jedynie go modyfikować. Będzie on zalegał na kilometrach półek sklepowych obok wielu sobie podobnych. Jesteśmy dziś krajem w miarę przyzwoicie rozwiniętym. Wydaje się, że jesteśmy dobrzy w wynajdywaniu produktów niszowych, które sprawdzają się na rynkach zachodnich. Przykładem może być usługa bankowa BLIK czy urządzenie do nauki pisania brajlem Mountbatten projektu Joanny Leciejewskiej. Myślę, że produkty niszowe zyskują na randze, bo dobrze zaprojektowane trafiają na duży międzynarodowy rynek zbytu.

 

20 marca o godzinie 18 w Muzeum Sztuki i Techniki Japońskiej Manggha odbędzie się pierwsze spotkanie z cyklu dyskusji o aktualnej kondycji i kierunkach rozwoju dziedzin polskiego dizajnu „Dizajn na fali”. Gośćmi będą Czesława Frejlich oraz Piotr Voelkel. Więcej informacji tu.