Emilia Kina: Konsekwentnie podążam za znanymi mi motywami

Emilia Kina:

Konsekwentnie podążam za znanymi mi motywami

Autor: Aleksandra Koperda
Zdjęcia: Michał Lichtański
Data: 30.05.2022

W samym centrum Krakowa odwiedzamy pracownię artystki Emilii Kiny. „Wykorzystywany przeze mnie motyw kurtyny jest wyraźnym nawiązaniem do renesansowej koncepcji pojęcia obrazu Leona Alber­tiego jako okna na świat” – mówi Emilia. Spotykamy ją na chwilę przed wystawą „The Eyelid” w East Contemporary Gallery w Mediolanie. Ściany pracowni wypełniają przygotowane na nią prace.

Do Krakowa na stałe ściągnęły cię studia, jednak wcześniej uczyłaś się tu w liceum plastycznym. Czy od małego wiedziałaś, że chcesz malować?

Pochodzę z Piekar, małej miejscowości pod Krakowem. Tam się urodziłam, dorastałam, chodziłam do gimnazjum. Liceum plastyczne w Krakowie znałam, bo moja mama pracowała tam jako osoba sprzątająca. Często, szczególnie podczas wakacji, wpadałam do niej i chłonęłam atmosferę tego miejsca. Gdy byłam mała, mama rysowała mi różne postaci, historyjki. Wspominała, że chciała rozwijać się w tym kierunku, jednak wtedy większość osób mieszkająca na wsi wybierała szkołę, która da konkretny zawód. Stanęło na szkole krawieckiej. Ale myślę, że to ona pociągnęła mnie w tę stronę. Ja sama nie od początku wiedziałam, że rysowanie, malowanie jest tym, czym chcę się zająć na serio. Nie było to oczywiste. Oswajałam się z tą myślą, gdy w gimnazjum zaczęłam chodzić na dodatkowe zajęcia plastyczne.

Jak wyglądało to, co tworzyłaś na początku studiów?

To wszystko, co w mojej twórczości można zaobserwować teraz, pojawiło się bardzo późno. Kiedy zaczynałam studia, trudno było mi odejść od tradycyjnych, akademickich motywów. Przez cztery lata w liceum plastycznym kładziono duży nacisk na martwą naturę i postać, mało było pracy z wyobraźni. Trudno było mi to przeskoczyć, szczególnie że pierwszy rok studiów jest podobny. Było to dla mnie coś bezpiecznego, coś co znam. Na swoje fascynacje, bardziej eksperymentalne rzeczy pozwoliłam sobie dopiero na trzecim roku studiów. Połączyło się to z tym, że to wtedy wybiera się dodatkowe pracownie. U mnie był to miedzioryt na Wydziale Grafiki, którego uczyłam się pół roku oraz fotografia, o której marzyłam od zawsze, bo w liceum mieliśmy wspaniałą pracownię fotografii analogowej. W pracowni fotografii zostałam do końca studiów, zrobiłam z niej aneks do dyplomu. Myślę, że to było dla mnie bardzo otwierające. I tak powoli, powoli zaczynało się na moich pracach dziać coś innego.

 

Czy wtedy zaczęłaś stosować tak charakterystyczny dla twojej twórczości motyw „przysłaniania”?

Ten motyw pojawił się dopiero na moim dyplomie, kiedy to stworzyłam serię prac z pałacami inspirowaną medium fotograficznym, myśleniem o procesie zatrzymywania obrazu w pamięci i pamięci fotografii. Natknęłam się wtedy na blog, który przedstawiał stare pocztówki śląskich pałaców, które już nie istnieją. Została tylko ich pamięć zapisana w fotografii. Moje prace powstały na bazie przygotowanych wydruków owych pocztówek, które przyklejałam na płótno, a same pałace przemalowałam geometrycznie na biało. Odbiorca mógł dopowiedzieć sobie kształty budynków.

Najbardziej namacalnym punktem, w którym zwróciłam się do motywu kurtyn, zasłon był ten, kiedy poznałam historię namalowanego na zamówienie obrazu Gustave’a Courbeta Początek świata. Przeczytałam, że był on zakrywany zieloną, welurową zasłoną co z jednej strony miało go chronić przed czynnikami zewnętrznymi, a z drugiej był uznawany za pornograficzny i odsłaniano go tylko dla oczu wybrańców. To mnie zainspirowało. Początkowo malowałam, po prostu imitując tkaninę, później zrobiło się to dla mnie zbyt proste, niewystarczające. Nadal kupowałam gotowe podobrazia, ale zaczęłam je modyfikować – zeszlifowywałam formę krosna, tak by uzyskać efekt falowania materiału, by w końcu pójść jeszcze dalej – docinać i doklejać elementy ze sklejki. Ten etap – przygotowanie krosna, zabiera mi najwięcej czasu. Następnie naciągam na całość płótno, co też nie jest łatwym zadaniem, muszę wybierać odpowiednio elastyczną bawełnę.

bez tytułu, Spotlight series, 2020
Pałac II, 2015

bez tytułu, 2020

bez tytułu, Spotlight series, 2021

bez tytułu, 2019, fot. dzięki uprzejmości Galerii Raster

Co jest dalej? Czy najpierw powstają szkice?

Przygotowuję kompozycyjne szkice. Przeważnie w głowie mam już kolor, jaki chcę uzyskać i wiem, o czym to ma być. Kiedy przygotowuję prace na konkretną wystawę, tworzę pod konkretną przestrzeń. Jest ona dla mnie bardzo istotna, determinuje moje działanie, myślenie o koncepcji i skali prac. Lubię w jakiś sposób odnieść się do przestrzeni, powtarzając w jakimś, nawet niewielkim stopniu jej formę bądź charakterystyczny element w swojej pracy.

 

Od jakiegoś czasu na twoich płótnach pojawiły się intensywniejsze kolory.

Wszystko rozwija się u mnie powoli, konsekwentnie podążam za znanymi mi motywami. Z perspektywy czasu widzę, co drgnęło. Rzeczywiście istotną rzeczą jest kolor. Początkowe były to tonacje beży, szarości. Zależało mi na tym, by imitować to, na czym maluję, czyli bawełnę, kontrasty były delikatne. Zaczęło się to zmieniać w czasie pandemii. Powstały wtedy pierwsze prace z serii spotlightów. Po raz pierwszy użyłam mocnego światła centralnego, które kojarzy się z teatrem, spektaklem. Zaczęły się pojawiać mocne kolory. Zieleń czerwień, granat. To była dość duża zmiana. Kolor, ale i właśnie to, że na obrazie oprócz imitacji kurtyny pojawia się coś jeszcze, czyli światło.

 

Cofnijmy się trochę, jak wyglądało twoje życie po skończeniu Akademii?

Było podobnie jak u wielu absolwentów. Musiałam się odnaleźć. Zdecydowałam, że nie będę pracować nad doktoratem. Chciałam odpocząć od uczelni. Udało mi się znaleźć pracę na stanowisku obsługi wystaw w Bunkrze Sztuki. I to było dla mnie bardzo dobre doświadczenie, godziny pracy były elastyczne, mogłam zobaczyć, jak od środka wygląda praca instytucji kultury. Miałam już wtedy pracownię, którą współdzieliłam z innymi artystami. Po zakończeniu pracy w Bunkrze, aż do dziś, prowadzę warsztaty z rysunku i malarstwa w jednym z krakowskich domów kultury.

 

Jak wygląda twoja praca w pracowni?

Na samym początku praca w pracowni była bardziej z doskoku, ale dla mnie takie ograniczenia czasowe były w sumie dobre. Dużą część czasu poświęcam na konstrukcję płócien, więc to bardzo etapowa praca. Przychodzę, docinam jakąś formę, przyklejam, wszystko musi wyschnąć, więc nie jestem w stanie iść dalej. Kiedyś wszystko szło dużo wolniej, ale byłam wtedy zmobilizowana, wiedziałam, co muszę zrobić każdego dnia, żeby wszystko szło do przodu, mimo że mam mało czasu.

Teraz staram się być tu codziennie, szczególnie kiedy przygotowuję się do wystawy. Jeśli mam bardziej spokojny czas, pozwalam sobie na jeden, dwa dni bez pracowni. Lubię być tu w godzinach przedpołudniowych. Przeważnie zaczynam od sprzątania. Nie zacznę malować, jeśli nie mam przygotowanych czystych pędzli i w miarę odkurzonej podłogi. No i kawa, kawa, coś słodkiego! Mogę też pracować w ciszy, nie słucham muzyki ani audiobooków. Czasem próbuję, ale wiem, że po chwili już nic nie słyszę.

 

Pracujesz nad jednym obrazem, czy paroma jednocześnie?

Kiedyś zaczynałam jeden i ciągnęłam go do końca. Teraz staram się robić kilka prac naraz. Tu już coś mam zaczęte, a tu sobie buduję kolejne podobrazie. Kiedy mam gotowe, zagruntowane płótno, sam proces malowania jest u mnie dość sprawny. Pracuję „mokre, w mokre”, więc mam ograniczony czas na to, by wszystko sobie rozetrzeć tak, jak chcę, bo jak mi już zaczyna przysychać farba, to nie jestem w stanie pracować. Wszystko mam dobrze rozplanowane. Do większych obrazów muszę mieć wolny cały dzień, nie mogę zacząć po południu, bo musiałabym zostać do rana.

 

Jak to jest skończyć obraz, jakie myśli pojawiają się w twojej głowie?

Czuję, że to już, że jest gotowe, trzeba odstawić wszystkie narzędzia i zostawić pracę. Wtedy opadają emocje, presja. Nie zawsze jestem zadowolona od razu, potrzebuję czasu, by zaakceptować obraz, a czasem od razu czuję, że udało mi się uzyskać to, o czym myślałam. 

 

Czy rozstanie z obrazem jest trudne?

To zdecydowanie niełatwe momenty. Zwłaszcza kiedy obraz jest w moim odczuciu przełomowy, ważniejszy niż inne. Czuję przywiązanie do moich prac. Zostawiam sobie te wybrane. Fajnie jest móc wrócić do swoich prac, zobaczyć, jak coś było zrobione. 

widok z wystawy PRZEŚWIT Galeria Szara Kamienica z Krakowie fot. Filip Rybkowski
widok z wystawy PRZEŚWIT Galeria Szara Kamiemica w Krakowie fot. Filip Rybkowski

Emilia Kina – ur. w 1990 r., absolwentka Akademii Sztuk Pięknych w Krakowie, dyplom z malarstwa pod kierunkiem prof. Adama Brinckena, aneks z fotografii w pracowni Tomáša Agata Błońskiego, regular­nie wystawia, między innymi realizując wspólne projekty z Filipem Ryb­kow­skim.