Igor Przybylski: Człowiek, który zajmuje się sztuką, musi mieć dobrą intuicję

Igor Przybylski:

Człowiek, który zajmuje się sztuką, musi mieć dobrą intuicję

Autor: Aleksandra Koperda
Zdjęcia: Ład Studio
Data: 21.08.2023

W warszawskiej pracowni odwiedzamy artystę Igora Przybylskiego. Igor ukończył Wydział Malarstwa na ASP w Warszawie, gdzie obecnie prowadzi III Pracownię Rysunku, uprawia malarstwo, tworzy filmy, fotografuje. Od wielu lat fascynuje go transport publiczny i to on stał się głównym motywem jego twórczości. Zanim zacznie malować, sporo czasu spędza w podróży, fotografując lokomotywy, autobusy czy stacje kolejowe, dokumentując to, co przemija. Jego obrazy to najczęściej jednak nie dosłowne odwzorowania tego, co spotka w drodze, a abstrakcyjne kompozycje z poszczególnych fragmentów napotykanych maszyn, charakterystycznych znaków czy kolorystyki. Na wielu jego pracach trwa nieistniejąca już komunikacyjna rzeczywistość. 

Od kiedy pracujesz w tej przestrzeni?

Ta przestrzeń to taka historia rodzinna, bo kiedyś mieszkała tu moja ciocia. Później wprowadziłem się ja i jednocześnie miałem tu przez jakiś czas pracownię. Mieszkanie jest małe, dlatego mieszkać i pracować było tu dość trudno. Znalazłem więc pracownię w Instytucie Chemii. Później udało mi się przenieść do innego mieszkania i dzięki temu wróciłem tutaj i dziś jest tu tylko pracownia. Tutaj powstawały jeszcze pierwsze obrazy na mój dyplom około 2002 roku. 

„Doors”, 220×120 cm,  akryl na płótnie, 2022

„Dwory”,  30×80 cm, akryl na płótnie z cyklu „Tu jest Polska”, 2022

Jak zaczęło się twoje zainteresowanie środkami transportu, kolejami? Czy od składania modeli? 

Nie, modeli nigdy nie lubiłem składać. Wolałem obcować z transportem w skali jeden do jednego. Pierwszy raz jechałem pociągiem, kiedy miałem ze trzy czy cztery miesiące. Rodzice zabrali mnie nad morze i później bardzo dużo podróżowałem i do dziś podróżuję dużo, bo z reguły robię 30–40 tys. km rocznie. Dziś głównie w celach realizacji projektów. Myślę, że jest to dla mnie naturalna rzecz, tak samo naturalna, jak jedzenie chleba czy picie wody. Jeszcze na studiach robiłem np. rysunki lokomotyw w halach. Wolałem rysować to zamiast modeli. Wiadomo, że trzeba było tego człowieka jakoś tam przebrnąć, przerysować, nauczyć się. Natomiast nie było to moje największe zainteresowanie. Zawsze bardziej ciekawił mnie świat maszyn, świat technologii, świat urządzeń, które się poruszają, którymi można się przemieszczać, którymi można oszukać czas. Dyplom miałem zatytułowany Oblicza i na tym dyplomie były portrety lokomotyw.

 

Czy kiedy byłeś dzieckiem, to środki transportu były motywem pojawiającym się na rysunkach? 

Na wczesnych rysunkach pojawiały się jakieś futurystyczne pojazdy albo mapy. Mapy miast widzianych z góry. Mój dziadek na emeryturze został przewodnikiem wycieczek. Często pokazywał mi mapy, albumy z miastami. Wyobrażałem sobie, jak wygląda komunikacja, jak jeżdżą autobusy, co się dzieje na tych ulicach.

Kiedy miałem 2–2,5 roku byłem świadkiem, jak podczas protestów w Ursusie przyspawano pociąg do torów. Chyba uciekłem ojcu, znalazł mnie, jak byłem przy torach. Choć ja tego nie pamiętam. Może nie do końca świadomie, ale ta historia jakoś odcisnęła swój ślad w mojej pamięci. 

 

Pamiętam, że gdy jeździłam pociągiem w dzieciństwie, niektóre dzieci zapisywały w zeszycie nazwy mijanych stacji. Czy ty też tak robiłeś?

Ja miałem spis lokomotyw, który zacząłem prowadzić w ’84 roku. Zapisywałem tam wszystkie lokomotywy, które zobaczyłem. 

 

Każda z nich ma swój numer?

Każda lokomotywa ma swój unikalny numer, tak jak ty masz PESEL, więc nie pomyli się z żadną inną. Odkąd udało mi się kupić aparat cyfrowy, czyli chyba od 2004 roku robiłem dokumentację polskich lokomotyw, z których w tej chwili z tego, co mam sfotografowane, na torach zapewne pozostał nikły procent. Były np. spalinowe lokomotywy SU45, z których dziś jeżdżą dwie sztuki, a było ich ponad 200. 

 

 

 

„Grudziądz”, 80×110 cm,  akryl na płótnie, 2019
„H9-12”, 100×80 cm, akryl na płótnie z cyklu „Autosan H9”, 2017

„H9-05”, 70×50 cm, akryl na płótnie z cyklu „Autosan H9”, 2017

„H9-05”, 70×50 cm, akryl na płótnie z cyklu „Autosan H9”, 2017
„H9-04”, 80×100 cm, akryl na płótnie z cyklu „Autosan H9”, 2017

I żeby je fotografować, jeździłeś ich szukać?

Myślę, że to jest po prostu coś na zasadzie polowania. Wiadomo było, że w tym lesie są jelenie albo dziki. Jechało się i zawsze jakiś dzik wyszedł z tego lasu. Natomiast ja podchodzę do tego nieco inaczej niż typowy miłośnik kolei, bo celem miłośnika kolei jest sfotografowanie danej rzeczy i na tym jest koniec, a u mnie właściwie się od tego zaczyna. Fotografie są impulsem do tego, żeby potem coś stworzyć, więc dla mnie jest to taki materiał dokumentacyjny, na bazie którego potem powstają albo obrazy, fotomozaiki, albo jeszcze inne rzeczy. 

 

Opowiedz o paru cyklach, które stworzyłeś w ostatnich latach.

Większość moich prac jest związana z okresem, w którym się urodziłem, w którym żyję i zawsze interesowało mnie to, co żyło i umierało razem ze mną. Ważny był projekt czesko-słowacki o lokomotywie serii 230/240 zwanej Laminatką, która ma bardzo dziwny design. Byłem kiedyś w Bratysławie, zobaczyłem ją i pomyślałem, że to jest jakaś chińska lokomotywa, bo miała takie zagięcia dachów trochę jak na chińskich pagodach i lampy wsunięte do środka. Te lokomotywy były budowane z laminatów i stąd ich pseudonim. W latach 2009–2020 udało mi się sfotografować lokomotywy malowane w ’88, ’89 roku. Jeździłem wielokrotnie do Czech i na Słowację, ponieważ chciałem znaleźć jeszcze ślady wspólnego państwa w tych krajach, które już się rozdzieliły. W Czechach i Słowacji szukałem Czechosłowacji i właśnie te lokomotywy były takim przykładem, ponieważ były malowane jeszcze w czasach wspólnego państwa i mimo że jeździły na przykład albo u Czechów, albo u Słowaków, to były jeszcze w barwach czechosłowackich. Udało mi się sfotografować 97% tych lokomotyw, które tam jeszcze jeździły. Powstał potem bardzo fajny cykl obrazów „Laminatka” zainspirowany niesamowitym designem tych lokomotyw.

Kolejną istotną rzeczą było fotografowanie autosanów ze 180 polskich miast. Autosany jeździły w większości w PKS-ach. Cała dokumentacja to było około 2000 portretów tych autobusów, więc dość sporo roboty, ale dzięki temu dużo pojeździłem po Polsce. Poznałem bardzo ciekawe okolice i ciekawych ludzi. To był projekt, który w sensie socjologicznym i krajoznawczym i w wielu innych kontekstach bardzo dużo mi dał. Najpierw była dokumentacja. Później powstały obrazy. Choć to nie jest tak, że miałem jedno zdjęcie i je przemalowywałem. Często było tak, że z kilku zdjęć składałem jeden obraz, czy z jakichś moich wrażeń na podstawie pamięci, którą przywoływaniem dzięki zdjęciom, budowałem kompozycję obrazu. 

Ostatni cykl był poświęcony tablicom z polskich dworców kolejowych. Jeszcze ze zróżnicowanymi fontami. Dziś jest już niestety unifikacja. Tabliczki na każdym dworcu wyglądają tak samo. No i niedługo pewnie już tylko te obrazy będą śladem tego, jak te polskie stacje wyglądały, więc to mi się wydaje też dosyć ważne. W tym przypadku też pojeździłem po Polsce, ale po jeszcze innych miejscach, ponieważ nie zawsze tam, gdzie jeździ PKS, dojeżdża pociąg, więc to było dla mnie bardzo fajne i ciekawe przeżycie. 

 

Czy miałeś jakiś klucz, według którego wybierałeś miejscowości, których nazwy namalujesz?

Klucz jest taki, że nazwy stacji, które wybierałem, zawsze mają swoje dodatkowe znaczenia. Patrzyłem na mapę, którą udało mi się kupić, mapę sieci kolejowej w Polsce i tam było kilka tysięcy różnych stacji. Wyszukiwałem miejsca, do których chcę pojechać i stacje, które na pewno chcę zobaczyć. Więc są Kaczory, są Stróże, ale są też Miały. Powstało ponad 50 obrazów z nazwami stacji. Większość tabliczek wyglądała dość podobne: błękit, biel, czerń; pojawiały się właściwie trzy, cztery kolory i trzeba było w tym wszystkim znaleźć coś ciekawego. To było dobrze widoczne na wystawie „Polska jest wszędzie”, kiedy tych obrazów było zgromadzonych kilkadziesiąt koło siebie. Było widać, jak te błękity potrafią działać, mimo że na oryginalnych tablicach były dość podobne, czasami nawet takie same, ale przez to, że jeden jest na przykład wystawiony na słońce, tak jak tutaj Dwory, po latach blaknie. 

Ważne jest dla mnie to, że jeśli robię projekt o czymś, wycelowany w konkretny środek transportu, to lubię zetknąć się z tym pojazdem. Lubię ten pojazd zobaczyć na własne oczy, czasami dotknąć, powąchać. Tak samo, jak te miejsca, w których wisiały tabliczki. W każdym z tych miejsc byłem. To nie jest tak, że ściągnąłem sobie zdjęcia z Internetu. Każde to miejsce miało swój klimat. Na przykład w Nędzy byłem w zimowy wieczór. Stacja była oświetlona trupim światłem i to widać na tym obrazie. Ma troszkę inny odcień, taki zielonkawy. Więc często widać klimat światła, pory dnia czy erozji, wynikającej z czasu użytkowania.

 

Wspomniałeś, że sfotografowałeś 97% Laminatek. Czy jest u ciebie dążenie do tego, by jednak było to 100%? 

Wyznaczam sobie jakieś ramy czasowe, w których mam daną rzecz zrobić i jeżeli zrobię tyle, no to dobrze, jeżeli się uda zrobić więcej, to jeszcze lepiej. Natomiast przychodzi taki moment, że po prostu chcę zacząć malować i jeśli mam jeździć jeszcze trzy miesiące albo rok, żeby zrobić pozostałe 3% zdjęć, to dla mnie jest to mniej ważne, bo ja już chcę coś z tym materiałem zrobić. 

 

Jak często tu przychodzisz? Jak często malujesz?

Jeśli jestem w Warszawie, to staram się być w pracowni kilka razy w tygodniu. Stanem przygotowawczym do pracy jest to, że muszę tutaj przyjechać z drugiej strony miasta, a ponieważ mieszkam blisko stacji, to mogę sobie tu przyjechać pociągiem, więc już mam rozgrzewkę. Jadę albo autobusem, albo pociągiem. Dzisiaj na przykład przyjechałem pociągiem, potem się przeszedłem przez park, co zresztą też bardzo lubię, ponieważ bardzo dużo zajmuję się w życiu techniką, to mam niedobory przyrody. Dlatego tu bardzo lubię ten widok za oknem, to, że mam zieloną ścianę. Czasami wyjeżdżam na kilka dni i zaszywam się w lesie, odcinam od techniki. I tak też odpoczywam, żeby się troszkę naładować do tej pracy. 

 

Kiedy najlepiej ci się maluje? 

To też zależy od dnia. Czasami przyjeżdżam z rana, mam dużo energii i mogę coś zrobić, a czasami w ogóle mi się rano nic nie chce, więc przyjeżdżam po zajęciach i pracuję do wieczora. Czasami zdarza się, że maluję na przykład do 4 rano, więc tutaj nocuję. Prześpię się parę godzin i potem znowu maluję.

 

Nad czym teraz pracujesz?

Nad nowym cyklem inspirowanym pociągami, które przewożą kontenery. Sporo pojeździłem, fotografowałem różne pociągi kontenerowe w miejscach, gdzie bardzo dużo ich przejeżdża. Na przykład w Austrii jest taka stacja, gdzie przejeżdża koło 200 pociągów towarowych w ciągu doby, z czego duża część to kontenery, które jadą potem przez Alpy do Włoch i dalej na południe Europy. Byłem w Hamburgu, tam jest wielki kontenerowy port, robiłem dokumentację koło Gdańska czy Hannoveru. Większość rzeczy, ponad 80% towarów do Europy jest przywożonych właśnie w kontenerach.

 

Czy zanim powstanie obraz, to powstaje szkic? Czy to zdjęcie jest rodzajem szkicu?

Czasami robię szkice, ale z reguły to małe rysunki długopisem. Nie robię szkiców jeden do jednego i generalnie zaczynam obraz pędzlem. Nie robię podrysów ołówkiem. Wszystko robione jest z ręki bez linijki. Wydaje mi się, że dzięki temu te obrazy bardziej żyją, ponieważ jest w tych pracach coś w rodzaju odciśniętego elektrokardiogramu moich dłoni. 

 

Czy kolory to rzeczywiście te kolory, które zastajesz, czy tu jest jakaś ingerencja z twojej strony? 

Zawsze jest ingerencja z mojej strony, bo to jest widziane przeze mnie. Często jest tak, że widzimy to samo, ale będziemy kolory odbierać inaczej. Ja mam jakiś swój filtr i przez ten filtr wszystko widzę, natomiast staram się z grubsza trzymać zestawu kolorów, który jest w oryginale. Choć czasem jest tak, że wydaje mi się, że tu będzie taki kolor, ale potem coś mi się nie podoba, coś mi nie leży i to się zmienia, więc obraz żyje swoim życiem. Czasami namaluje się prawie cały obraz. I okaże się, że ten jeden kolor jest do niczego, a potem jak się przemaluje ten jeden kolor, to okazuje się, że trzeba resztę też przemalować, bo znowu to wszystko nie gra ze sobą. Bywa, że na płótnie jest i dziewięć czy dziesięć warstw. Ja maluję dość cienko, więc u mnie bardziej wyczerpują się pędzle niż farby, bo dużo macham pędzlem przy malowaniu. 

 

Masz charakterystyczną sygnaturę.

Wzięło się to z projektu EU07, który robiłem jeszcze przed dyplomem, który polegał na tym, że malowałem żywe lokomotywy. I tam właśnie pojawiła się ta sygnatura, którą potem zacząłem stosować w obrazach. To był mój rozpoznawalny znak. Chodziło o to, że lokomotywy, które przychodziły z naprawy, miały niemal niewidoczny numer. Postanowiłem, że chciałbym to zmienić, tak żeby lokomotywy z Warszawy wyróżniały się od tych z innych części kraju i postanowiłem te numery identyfikacyjne wyróżnić. Poszedłem po prostu do zakładu taboru i powiedziałem, że chciałbym zrobić właśnie taki projekt. Pan, który był decyzyjny, na początku zaczął się stukać w głowę, ale potem mówi: „A wie pan, to w sumie nawet jest fajne. No dobra, to niech pan robi”. No i udało mi się pomalować kilkanaście lokomotyw. To była spora robota, bo tablic identyfikacyjnych na lokomotywie EU07 jest sześć. Przemalowałem tablice z numerami, pozostawiając kolorystykę zastrzeżoną dla lokomotyw, ale wprowadziłem nowe odcienie tła i symboli. Było to coś niesamowitego, bo dzwonili do mnie ludzie na przykład z Jeleniej Góry albo z Gdańska i mówili „Widziałem twoją lokomotywę, tam na moście jechała. Taki numer i taki”. To był rodzaj działania artystycznego, którego granice były granicami Polski, bo te lokomotywy jeździły od Świnoujścia do Przemyśla. To było działanie malarskie natomiast na czynnym sprzęcie.

 

Masz jakąś swoją ulubioną stację w Polsce? 

O, to jest ciekawe pytanie. Ja każdą stację w Polsce lubię, ale bardzo, bardzo może też przez to, że stąd dużo jeżdżę, to bardzo lubię Powiśle. Mam sentyment do całej linii średnicowej. Od 2025 roku ma być przeprowadzony spory remont. Ciekaw jestem, co się z tym wszystkim stanie. Podobno stacja Powiśle zniknie i pojawi się stacja Warszawa Solec. Nie mam za dobrych doświadczeń z takimi remontami. 

Brałem kiedyś udział w takiej akcji, która miała uchronić dworzec w Hawierzowie przed rozbiórką. To jest piękny budynek w Czechach, blisko granicy polskiej. Namalowałem kilka obrazów tego dworca w cyklu „Czesko-Slovenska Moderna”, ale też zrobiłem tam plener z moimi studentami. Chcieliśmy pokazać, że ten dworzec żyje. We współpracy z organizacją „Dul Architektury” przygotowaliśmy tam wystawę, zapoczątkowaliśmy cały cykl wydarzeń. I wokół budynku, który miał być zlikwidowany, zrobił się taki szum, że stoi do dziś! Miał być przebudowany na galerię handlową w 2018 roku, a udało się go uratować.

 

Jakie emocje ci towarzyszą, kiedy kończysz dany cykl?

Jak kończę, to wydaje mi się, że zawsze jest takie pytanie, czy zrobiłem wszystko, co mogłem zrobić, czy czegoś ważnego nie przegapiłem. I na przykład mam poczucie, że jeszcze w cyklu ze stacjami chciałbym coś domalować, ale na razie jestem wciągnięty w coś innego, więc może jak ten cykl skończę albo zmęczy mnie to, wtedy jeszcze wrócę do tego. Bo jest parę miejsc, w których byłem jakoś niedawno i nagle jest coś takiego, co mnie ujmuje. I okazuje się, że jednak może warto byłoby się tym zająć. 

 

Fascynuje cię komunikacja miejska, kolej, ale co musi się pojawić, żeby był to temat, który zechcesz udokumentować i namalować?

Ja generalnie wierzę w intuicję. Po prostu człowiek, który zajmuje się sztuką, musi mieć dobrą intuicję i staram się z tego korzystać. Tym się kieruję i wiem, że to nie będzie zmarnowany czas. Zawsze interesują mnie rzeczy związane z latami mojego dzieciństwa, z moim dojrzewaniem, lata 70., 80., 90. to jest to, co jest mi najbliższe. W świecie techniki interesuje mnie to, co żyje i umiera razem ze mną. Ale to też zwrócenie uwagi na to, jak bardzo jesteśmy uzależnieni od komunikacji, jak bardzo ważny to dla nas element codzienności. Staram się też pokazać ludziom, że komunikacja zbiorowa też może być ciekawa, że transport publiczny, wycieczka pociągiem jest dużo fajniejsza niż na przykład jazda samochodem czy lot samolotem. To jest może zawoalowane za tym licem obrazu. Co jakiś czas ludzie mi mówią „O, wiesz co, gdzieś tam byłem” i wysyłają mi zdjęcia, że tu zobaczyli jakąś ciekawą stację. Ktoś tam zdecydował się na wycieczkę pociągiem, chociaż zawsze jeździł samochodem, ale mówi „A, zobaczę, może będzie też fajnie”. 

„240-096”, 100×140 cm, akryl na płótnie z serii „Laminatka”, 2011

Więcej prac Igora znajdziecie na @igor.przybylski.