Iza Koczanowska: Powoli wychodzę z minimalizmu

Ikea z lat 90., polski vintage, klasyki dizajnu z lat 60. i trochę sztuki. Jesteśmy przy warszawskim Placu Zbawiciela w kamienicznym mieszkaniu Izy Koczanowskiej – projektantki i artystki wizualnej. To wnętrze, choć wypełnione wieloma ciekawymi meblami i lampami, pozostaje minimalistyczne, dość surowe w charakterze. Na podłodze leży parkiet i beton, na ścianach widać pozostałości po kilku warstwach farb. Choć, jak mówi Iza, by powstała ta przestrzeń, nie został przygotowany żaden projekt, ten mix przypadkowych przedmiotów tworzy ciekawą historię. 

Od kiedy tu mieszkasz?

Trzeci rok. Szukałam mieszkania w okazyjnej cenie. Bardzo lubię szukać ciekawych mieszkań, robię to też dla znajomych. Mogę siedzieć nad tym godzinami. Szukałam, znalazłam to i jestem. W Warszawie mieszkam sześć lat. Wcześniej przez okres studiów mieszkałam w Krakowie. 

Jakiego mieszkania szukałaś i co musiałaś tu zrobić?

W kamienicy, z parkietem, w dość dobrym stanie, takiego, które ma potencjał do remontu. Wyrzuciłam wszystko, co tu zastałam. Wyburzyłam kilka ścianek. Od wejścia mamy teraz jedną otwartą przestrzeń: salon, miejsce do pracy i malutką, można powiedzieć prowizoryczną kuchnię. Bez zmian w układzie pozostała moja sypialnia i pokój syna. Brak tu jakichkolwiek zabudów, bo nie bardzo je lubię. Na paru ścianach przez trzy tygodnie próbowałam pozbyć się kilku warstw farb, co nie było łatwe, więc zostało tak, jak jest, niedokończone. Ale ja lubię takie niedokańczanie. 

 

Równolegle robisz dwie rzeczy, łączysz działalność artystyczną i projektową. Jak to się zaczęło?

Bardzo usilnie przez długi czas planowałam je połączyć lub zrezygnować z jednej z tych rzeczy. Myślałam, że lepszym rozwiązaniem jest skupić się na jednej działce. Ale ostatecznie robię to jednocześnie, jestem architektem wnętrz i prowadzę swoją praktykę artystyczną. Najpierw studiowałam architekturę wnętrz. Czułam jednak, że to dla mnie za mało. Szukałam czegoś i tak trafiłam na intermedia, choć wtedy nie do końca wiedziałam, co to jest. Studiowałam więc dwa kierunki, jeździłam po Europie, czas z synem spędzałam głównie w weekendy. Mogłam robić to wszystko dzięki ogromnej pomocy mamy. Zaraz po studiach przeniosłam się do Warszawy. 

W związku z tym, że wcześnie zostałam mamą, nie mogłam sobie pozwolić na bycie jedynie artystką, bo to wiąże się z nieregularnymi dochodami. Skupiłam się wtedy na architekturze wnętrz. I po trzech, czterech latach zaczęłam wracać do sztuki. W zeszłym roku byłam na rezydencji w Atenach. I teraz jestem na wymarzonych studiach w Holandii, na które w końcu mogę sobie pozwolić i czasowo, i finansowo. Studia dotyczą szeroko pojętej interdyscyplinarnej pracy z przestrzenią w kontekście społecznym, praktyk postkolonialnych i kryzysu klimatycznego.

 

Jak pojawiła się w tobie chęć tworzenia?

Od dziecka ciągle coś wymyślałam. A to pisałam opowiadania, a to robiłam teatrzyk albo tworzyłam układy taneczne. Ciągle musiałam działać. Około 10 lat, jeszcze przed studiami, byłam związana ze środowiskiem rave’owym. I przez tamten czas moja działalność artystyczno-kreacyjna polegała na robieniu wizualizacji na imprezy. Po czasie zaczęłam myśleć, że może warto to pokazywać gdzieś indziej. Moja obrona magisterska na intermediach była video performance’em. Po studiach, kiedy tylko mogłam, podejmowałam się działań artystycznych. 

 

A jak to jest z projektowaniem? Pracujesz sama?

By zdobyć doświadczenie, przez półtora roku pracowałam dla studia projektowego. Później zaczęłam wszystko robić na własną rękę. Projektuję, ale i koordynuję, nadzoruję prace remontowe. Doprowadzam projekt do etapu realizacji. Każdy etap od pierwszych rozmów z klientem, do koncepcji, zbierania materiałów, rysunków technicznych, wizualizacji jest po mojej stronie, ale współpracuję ze wspaniałą ekipą wykonawców, na którą można zawsze liczyć i której ufam w stu procentach. Dobra realizacja jest równie ważna, jak sam projekt.

Powiedz trochę o tym, co jest w mieszkaniu.

Bardzo często się przeprowadzam. I teraz, choć to mieszkanie jest moje, już jestem w trakcie przeprowadzki. Na dwa lata przeprowadzam się do Rotterdamu na studia na Piet Zwart Institute. Nie wiem, jak wpłynie to na moje dalsze życie, bo dopiero zaczynam. Ale, że ponoć wieje i pada tam sporo, na pewno w miejscu stać nie będę.

To, co jest w tym mieszkaniu, to często pozostałości po sesjach zdjęciowych. Coś musiałam zorganizować, coś dodać, ktoś czegoś nie potrzebował i mi to zostawił. Więc to jest taki patchwork tych rzeczy, niekoniecznie zawsze pasujących do siebie. Wnętrze poza zmianami funkcjonalnymi nie jest zaprojektowane. Ostatnio trafiły do mnie lampy. Znalazłam je w opuszczonym budynku, przed jego wyburzeniem. To model Polam D-156, z lat 70. Przepiękny space age. Mam je tu, choć nie wiem jeszcze, co mam z nimi zrobić. Gromadzę. Sporo rzeczy mam w piwnicy. Pomocnik biurkowy to Boby Trolley projektu Joe Colombo z lat 70. Lustro projektu Zięty, wygrałam w konkursie. Stolik projektu Petera Ghyczy dostałam od znajomego. Jestem w trakcie robienia swojej kolekcji ceramicznych uchwytów, w moich szafkach kuchennych są prototypy. W sypialni wisi lampa duetu Muller Van Severen. Rzeczą, która jest ze mną najdłużej, jest kotek, mam go jeszcze z czasów dzieciństwa.

Jest tu dużo przedmiotów, które lubię, ale one bardzo często migrują, nie przywiązuję się do nich. Powoli wychodzę z minimalizmu, bo kiedyś nie miałam niemal absolutnie nic, było tu jeszcze bardziej surowo. Dziś pozwalam sobie na drobiazgi przywiezione z podróży. Matrioszka z Kijowa, nakręcany mechaniczny piesek ze Stanów, kamienny ptaszek, znaleziony na strychu sklepu ze starociami z Grecji.

 

Mówisz, że jesteś w trakcie wyprowadzki. Jaki masz plan?

Bardzo lubię się ruszać, nie mogę usiedzieć w miejscu. Witek ma prawie 18 lat, więc może podróżować sam i kursować między miejscami, kiedy będzie miał ochotę. Ja wcześniej nie miałam takich możliwości, więc bardzo się cieszę, bo to tak jakbym sama miała znów 18 lat. A co dalej? Zobaczę, bo studia, które wybrałam, są niesamowicie ciekawe i zmieniające perspektywę. Kocham dizajn i sztukę i nie wyobrażam sobie tego nie robić, ale będę się specjalizować w jakimś kierunku i z pewnością zmieni się moje podejście do wielu kwestii i większość rzeczy, które robię, zostanie przeorganizowana tak, by były robione z większą świadomością i sensem.

Dzięki temu, że na miejscu mam fajną ekipę, która wie, co robić, mogę projektować i prowadzić projekty z Holandii. Bardzo to lubię i na pewno chcę działać dalej, ale w ulepszonej i przeorganizowanej formie. Chciałabym bardziej świadomie podchodzić do materiałów, z którymi pracuję oraz ulepszyć swoją metodykę pracy z wnętrzem i człowiekiem, który będzie z niego korzystał tak, aby nie była to jedynie estetyka i dizajn, tylko faktyczna praca z przestrzenią traktowana w indywidualny sposób. Lubię pracować z ludźmi, daje mi to satysfakcję i uczę się od nich bardzo dużo. Ciekawi mnie, jak różni potrafimy być i co oznacza dla każdego z nas pojęcie domu.