Jan Możdżyński: Przy malowaniu towarzyszy mi wiele emocji, czasem nawet płaczę

Jan Możdżyński:

Przy malowaniu towarzyszy mi wiele emocji, czasem nawet płaczę

Autor: Aleksandra Koperda
Zdjęcia: Ład Studio
Data: 15.08.2023

Pracownia w centrum Warszawy. Kilka sporych pomieszczeń z wieloma płótnami w intensywnych kolorach, tymi skończonymi i tymi dopiero rozpoczętymi, uporządkowanymi pędzlami i farbami, setkami figurek do Warhammera, workiem treningowym i innymi sprzętami do treningu. To przestrzeń, w której pracuje Jan Możdżyński tworzący obrazy, rysunki i obiekty. Jan ukończył malarstwo na Akademii Sztuk Pięknych w Warszawie. Porusza tematy związane z tożsamością płciową, płcią kulturową oraz stygmatyzacją związaną z preferencjami seksualnymi. 

Co rysowałeś, gdy dorastałeś?

Dinozaury, postaci z komiksów. Byłem fanem gry komputerowej Worms i maniakalnie rysowałem tytułowe robaki w zeszytach szkolnych. Później miałem etap martwych natur. Ceniłem hiszpańskiego malarza Francisca de Zurbarána. W liceum próbowałem go kopiować. 

 

Twoja droga do bycia artystą była niestandardowa. Zanim trafiłeś na ASP, ukończyłeś studia prawnicze. 

Wkrętkę w rzeczy związane z wizualnością, rysowanie, malowanie miałem od dziecka. W liceum wybrałem klasę o profilu plastycznym, jednak do tego, by zająć się tym profesjonalnie, zniechęciła mnie nauczycielka plastyki. Za namową rodziców poszedłem na studia prawnicze. Na własnej skórze odczułem to, że nie były dla mnie. Dokończyłem je jednak, by mieć jakiś dyplom. Przez trzy lata po studiach tułałem się po agencjach reklamowych, zajmując się grafiką i PR-em. Po pracy zasiadałem do płótna i próbowałem szkolić się na własną rękę. Zanim zdecydowałem się zdawać na Akademię, zapisałem się na kurs przygotowawczy. Dostałem się za pierwszym razem. Byłem wtedy przekonany, że by być szanowanym artystą, konieczne jest ukończenie kierunkowych studiów. Choć sam nie wiem, czy te studia otwierają człowieka, czy bardziej zamykają. Studia rozczarowały mnie na wielu poziomach, choć też wiele zajęć było rozwijających. 

Master of Puppets, 180 x 230 cm, 2023, olej na płótnie

Istotną rolę w twoim życiu odgrywa boks, w liceum rozpocząłeś nawet profesjonalne treningi. 

Byłem dość agresywnym i niepokornym dzieckiem. Po tym, jak parokrotnie zostałem wyrzucony ze szkoły, rodzice zapisali mnie na boks, licząc, że przekieruję agresję gdzie indziej. Trenował mnie Sebastian Skrzecz, syn medalisty igrzysk olimpijskich. Zobaczył, że mam do tego smykałkę i przyjął mnie do klubu Gwardia Warszawa. Na boksie skupiłem się na tyle mocno, że zacząłem mieć problemy w nauce. Racjonalność wzięła górę, za głosem rodziców postanowiłem przerwać treningi i iść na studia. Ten okres w moim życiu wydaje się ciemną plamą, nie wspominam go dobrze. Boks towarzyszy mi do dziś. Mam różne ekipki, które wpadają tu do mnie na treningi, znajomych i nieznajomych. Wcześniej robiłem otwarte treningi w Ogrodzie Krasińskich. 

 

Od kiedy malujesz w tej pracowni?

W tej przestrzeni pracuję 1,5 roku. Z poprzedniej pracowni zostałem wyrzucony. Było to wnętrze na ostatnim piętrze budynku, w którym się wychowałem. Wcześniej znajdowała się tam pralnia. Pomieszczenie miało zakratowane okna. Ja ściągnąłem kraty i wychodziłem na dach. Co niestety zostało zauważone. Zostałem wyrzucony pod pretekstem tego, że stwarzam zagrożenie. Zacząłem szukać nowego miejsca. Udało mi się znaleźć mieszkanie, które właściciel chciał remontować. Namówiłem go, żeby wstrzymał się z remontem, a wynajął przestrzeń za niższą cenę. Udało się. 

 

Jak często tu jesteś? Jak wygląda twój dzień w pracowni?

Przychodzę tu codziennie po porannym graniu na gitarze. Staram się być tu od 13 do 21. Zaczynam malować albo najpierw robię trening siłowy lub bokserski. Niemal wszystkie najprzyjemniejsze rzeczy dnia codziennego odbywają się w pracowni. Malowanie. Bo uwielbiam malować. Boks, figurki. Ostatnio przyniosłem tu jedną z gitar, co jakiś czas robię przerwę i brzdąkam. 

Raz w tygodniu gram tu ze znajomymi w Warhammera. Mam ze 30 armii, co jest dość sporą liczbą. Całe szczęście figurki zyskują na wartości. Można powiedzieć, że jest to inwestycja, a nie wyrzucone w błoto pieniądze. Choć moi rodzice uważają inaczej. W kolejnym roku chciałbym znaleźć się w reprezentacji Polski. Do wszystkiego podchodzę kompetytywnie, lubię wygrywać, co czasem gubi mnie w życiu. Walczę z tym, bo potrafi to być towarzysko nieprzyjemne. Jakiś czas temu przygotowywałem wystawę o oswajaniu zjawiska porażki. Punktem wyjścia była postać Andrzeja Gołoty. Pokazywałem wtedy ten wielkoformatowy, monochromatyczny, czarny obraz. 

Po przyjściu do pracowni przebieram się. Co jest istotne, bo w mojej głowie działa to tak, że jak już jesteś przebrany, to trzeba się wziąć do roboty. Choć odwlekam moment rozpoczęcia samego malowania. Biorę pędzle i stwierdzam, że trzeba je drugi raz umyć. Robię to niespiesznie i myślę. Kiedy siadam do płótna, chcę, by była to już egzekucja pomysłu. 

Rocket Queen, 180 x 150 cm, 2023, olej na płótnie

The Curse of The Blackened Eye, 180 x 220 cm, 2023, olej na płótnie

Czyli samo malowanie nie przychodzi ci łatwo?

Mam różne blokady psychiczne. Trudno zabrać mi się za nową rzecz. Kiedy czuję, że nie mogę czegoś zrobić, nie działam na siłę. Czasami potrzebuję trochę porysować, żeby wyobrażenie tego, co chcę namalować, zobaczyć na kilku planszach, rysunkach. Zawsze najpierw rysuję markerem. Później staram się to namalować. 

Ostatnio przygotowywałem prace na wystawę „Avec Plaisir” towarzyszącą Festiwalowi Nowe Horyzonty. Wystawa budowana była wokół filmów przewodnich. Najpierw oglądałem więc filmy, zapisywałem słowa klucze, impresje, które przychodziły mi na myśl. O tym, co mam namalować, myślę cały czas. Myślę o kolorach, o tym, jak ma to działać formalnie, konceptualnie. Czuję, że nigdy nie wychodzę z pracy. Jeśli mogę to nazwać pracą. Tych rysunków flamastrami jest znacznie więcej niż końcowych obrazów. Część z nich kończy jako tatuaże. Tatuuję bardzo rzadko, tylko znajomych i tylko za darmo. 

Kiedy mam wyznaczony termin na ukończenie danego obrazu, rozpoczęcie pracy przeciągam, jak tylko mogę. Większy dyskomfort czuję, kiedy mam duży zapas czasowy. Czuję wtedy, że mogę pozwolić sobie na błędy. Kiedy mam nóż na gardle, to decyzje malarskie są dużo lepsze. Tak mi się wydaje. Kiedy nie mam żadnego deadline’u, czuję rozluźnienie i trudno mi rozpocząć malowanie. Maluję wolno, zazwyczaj kilka obrazów jednocześnie. Jeśli można określić w procentach stopień namalowania obrazu, to namaluję, powiedzmy, 60% i nudzę się nim. Odstawiam go i wracam do niego za parę miesięcy. 

 

Wydaje się, że dużą wagę przywiązujesz do kolorów.

Mam swoje ulubione zestawy kolorów, kolory niosące jakąś symbolikę, takie, które są dla mnie istotne. Często przemalowuję obrazy, zmieniam kolory. Czasami robię zdjęcie płótna, wrzucam je do Photoshopa i dodaję jakieś elementy czy kolory, żeby sprawdzić, jak będzie to wyglądać. 

Maluję przy sztucznym świetle, w ciągu dnia zaciągam rolety. Naturalne światło się zmienia, sztuczne jest jednostajne, co sprawia, że kolory wyglądają cały czas tak samo. Ostatnio zacząłem trochę inaczej malować, wcieram farbę. Powoduje to, że kiedy patrzymy na obraz, jest w nim więcej dynamizmu. Cieszy to moje oko. Wcześniej malowałem płaską plamą. 

 

Czy są motywy, które przewijają się w twojej twórczości niemal od początku?

Podejmuję tematy związane z tożsamością seksualną, niepewnością związaną z cielesnością, z niszowymi seksualnymi praktykami. Od zawsze kręciły mnie różnego rodzaju maski, ukrywanie tożsamości. Teraz wiem, z czego to wynika. Te motywy pojawiały się już w moich pierwszych pracach, jeszcze w teczce składanej na studia. Jakiś czas temu robiłem wystawę o muzyce „The Greatest Freaks vol. 1”, gdzie jednym z tekstów referencyjnych był film Martina Scorsese o trasie koncertowej Boba Dylana, który występował w masce. Z jego ust pada stwierdzenie, że ludzie są autentyczni wtedy, kiedy noszą maski. Coś w tym jest. 

 

Co czujesz, kiedy malujesz?

Przy malowaniu towarzyszy mi wiele emocji, czasem nawet płaczę. Może to pewnego rodzaju rozładowanie emocjonalne. Podczas pracy słucham muzyki. To dla mnie ważne. Ona zapewne potęguje towarzyszące mi stany emocjonalne. Od wzruszająco-płaczliwo-egzaltowanych, przez frustrację do poczucia sprawczości. Widać to też na poziomie formalnym, jak kładziona jest farba. Patrząc na obraz po czasie, jestem w stanie odtworzyć, jakie emocje mi towarzyszyły. To pewnego rodzaju dziennik. Dlatego pewnie z niektórymi pracami trudno mi się rozstawać. 

 

Co czujesz po skończeniu obrazu?

Ulgę. Ale i power. Oznacza to, że jestem w pewnym cugu. Wiem, że kolejny obraz będzie malować mi się lepiej.

 

Traveler in Time, 190 x 150 cm, 2022, olej na płótnie

You Can do Magic, 150 x 120 cm, 2023, olej na płótnie

Traveling Wilburys Vol. 2