Joanna i Jędrek: Przywieźliśmy sobie trochę Australii

Willa z lat 30. na warszawskiej Ochocie. W środku klasyczne formy, naturalne materiały, jasne ściany będące tłem dla sztuki. Mieszkają tu Joanna i Jędrek Orkiszowie z synem Leonem i psem Fridą. Po latach spędzonych za granicą wrócili do Polski. Joanna jest architektką, po powrocie założyła swoje studio projektowe, Jędrek dołączył do start-upu Booksy, gdzie odpowiada za globalne operacje.

Przez ostatnie lata żyliście w paru miejscach, a skąd jesteście?

Asia: Oboje dorastaliśmy w Warszawie. Poznaliśmy się jeszcze podczas studiów. Wspólnie dużo podróżowaliśmy i sporo się przeprowadzaliśmy. Miejsce, do którego zawsze wracam myślami, kiedy jestem daleko to Szumin, gdzie działkę miała moja babcia. Tam spędzałam każde wakacje i wolne dni.

Jędrek: Wychowałem się 300 metrów od miejsca, gdzie aktualnie mieszkamy. Teraz odkrywam to miejsce na nowo, z zupełnie innej perspektywy dorosłego człowieka i taty.

Kiedy pierwszy raz wyjechaliście z Polski na dłużej?

A: Naszym pierwszym wspólnym wyjazdem był rok spędzony na Erasmusie w Strasburgu. Kiedy nasz pobyt dobiegał końca, zaczęliśmy szukać możliwości zamieszkania w kolejnym kraju. W naszym związku jest tak, że co jakiś czas jedno z nas mówi, że chciałoby gdzieś wyjechać, a drugie mówi: OK, jedziemy. Ja na studia magisterskie przeniosłam się do Mediolanu, a stamtąd do Wiednia i to był jedyny czas, kiedy nasz związek funkcjonował na odległość. Przez kolejne lata cały czas było w nas poszukiwanie, łapanie możliwości, myślenie: co jeszcze, gdzie dalej? 

Wszystkie te podróże otworzyły nam głowy. Następnym krajem była Australia. Jędrek jeszcze w Polsce pracował w firmie, która miała tam jeden z oddziałów. Wyjechaliśmy do Melbourne, później ze względu na moją pracę przenieśliśmy się do Sydney. W Australii zostaliśmy na osiem lat. W międzyczasie pomieszkiwaliśmy w Singapurze i Francji, gdzie Jędrek był na rocznym programie MBA.

Asiu, od kiedy wyjechaliście, pracowałaś w zawodzie. Jak to było w każdym z krajów?

A: Na szczęście w moim zawodzie rysunek jest główną formą przekazu, a to sprawia, iż jest on bardzo uniwersalny. W gruncie rzeczy projektowanie sprowadza się do tego samego, oczywiście istnieją niuanse kulturowe, prawne oraz specyfika sposobu budowania budynków w danym regionie, ale tego można się szybko nauczyć. Dzięki naszym przeprowadzkom miałam okazję pracować w wielu biurach architektonicznych o różnej skali, od niewielkich kilkuosobowych po duże „korporacje” architektoniczne. Tworzyłam projekty od architektury wnętrz po stadiony sportowe. Te różne doświadczenia poszerzyły moje perspektywy, nauczyły różnych sposobów podejścia do problemów, nauczyły też pracy z różnymi ludźmi – zarówno z zespołem, jak i klientami.

Po powrocie do Polski długo zastanawiałam się, co chcę robić i postanowiłam założyć biuro architektoniczne. Zdałam egzamin na uprawnienia. Dla mnie architektura to całość budowli od zewnątrz do wewnątrz i dlatego zajmuje się kompleksowym projektowaniem budynków: architekturą oraz wnętrzami. Sama nazwa pracowni: plus 61 studio nawiązuje do naszych przygód na antypodach. +61 to numer kierunkowy Australii.

 

Co sprawiło, że zdecydowaliście się wrócić?

A: Do Polski ściągnęła nas głównie tęsknota za rodziną. Nie było nas osiem lat; stwierdziliśmy, że jeśli nie wrócimy teraz, to nie wrócimy nigdy. Są pewne aspekty, które mieliśmy tam, a tu ich nie mamy i odwrotnie. Jednak to była świadoma decyzja. Brakuje nam Australii, ale trochę sobie jej tu przywieźliśmy. Cieszymy się z powrotu. To, że Leon ma możliwość dorastać w kontakcie z rodziną, wynagradza wszystko. 

J: Każde z miejsc, w których mieszkaliśmy, było dobre na dany etap życia. Wróciliśmy trzy lata temu. Domu szukaliśmy, żyjąc jeszcze w Australii. Jak tylko podjęliśmy decyzję o powrocie, zaczęliśmy przeglądać portale z nieruchomościami. To dość niesamowite, bo dom, który zainteresował nas pierwszego wieczoru, jest teraz naszym domem. Z racji różnicy czasu Asia nie mogła skontaktować się z agentem, nie spała, myśląc o tym, iż do rana dom zostanie nam sprzątnięty sprzed nosa. Tak właśnie wyglądają realia zakupu nieruchomości w Australii. 

Ile trwał remont? Jakie były założenia i czy projektowałaś go sama, Asiu?

A: Na samym początku naiwnie zakładaliśmy minimalny zakres remontu: łazienki, kuchnia i odmalowanie ścian. Okazało się, że jak postanowiliśmy odnowić jedną rzecz, to efektem domina powinniśmy zrobić i następną. W ten sposób remontujemy dalej – tym razem tarasy. Choć pewnie zawsze będziemy coś zmieniać i przerabiać, w końcu jestem architektem.

Zmian było sporo, jednak zachowaliśmy architektoniczne detale, jak zaoblenia ścian, czy drewniane schody. Pozostała oryginalna stolarka drzwiowa, klamki czy parkiet. Tralki dodane przez poprzednią właścicielkę w latach 80. przy schodach prowadzących na piętro zamieniliśmy na zabudowaną balustradę. Pierwotnie kuchnia była zamknięta i w części domu, w której obecnie mamy małą łazienkę i garderobę na wierzchnie ubrania. A że bardzo lubię gotować, chciałam, by kuchnia była centrum domu. Zależało mi na tym, by bazowe materiały we wnętrzach były ponadczasowe i minimalistyczne. Wiele elementów jest w naturalnym kolorze drewna lub czarnych, charakteru nadaje sztuka, którą staramy się zbierać od lat. Z piętra aż na parter zwisa długa lampa mojego autorstwa. 

J: Sporo mebli i sztuki przybyło z nami z Australii. Dużo podróżowaliśmy w regionie, zawsze przywoziliśmy coś na pamiątkę. Mamy na przykład mosiężną rzeźbę byka z Mauritiusa, gałązkę zanurzoną w płynnej ceramice, pomalowaną złotem kupioną na wernisażu, na który trafiliśmy przez przypadek w Norwegii, obraz z Melbourne, który Asia dostała ode mnie na 30. urodziny po tym, jak stwierdziła, że woli go od pierścionka…

 

Za czym tęsknicie?

A: Najbardziej za cudowną pogodą – wiecznym latem, niesamowitymi widokami zatoki w Sydney, plażami… Mogłabym tak wyliczać chyba bez końca. Ale cóż, może tam jeszcze kiedyś wrócimy. Na razie zamykam oczy i przenoszę się tam na chwilę. 

J: Dla mnie najciekawsza była możliwość podróżowania w egzotyczne miejsca. Kolejnym elementem jest aktywne spędzanie czasu, wszechobecne sporty w naturze.

 

Co lubicie porabiać w wolnym czasie?

J: Ja dużo czasu spędzam na aktywnościach sportowych. Do czasu pandemii zawodowo podróżowałem bardzo dużo i bieganie było dla mnie świetnym sposobem na poznawanie okolicy. Wystarczyło spakować buty. Teraz mamy taką rutynę z Leonem: zamiast odprowadzać go do żłobka, biegnę z wózkiem. Podróże zawsze były dla nas ważne, więc samo planowanie kolejnych jest czymś, co lubimy robić.

A: Odkąd jest z nami Leon, to ja już niemal nie mam czasu wolnego… No ale jeśli uda się coś wygospodarować to lubię jogę, rolki oraz pieczenie własnego chleba, robienie kombuchy czy własnej musztardy!