Kalina i Patryk: Nie boimy się kolorów

Jesteśmy w krakowskim Podgórzu w kolorowym mieszkaniu Kaliny Tyrkiel i Patryka Szymańskiego. To otwarta przestrzeń: kuchnia z salonem z wydzieloną sypialnią i miejscem do pracy. Czeka na nas śniadanie. Owsianka i karmel daktylowo-orzechowy z przepisów przywiezionych z podróży do Kopenhagi, dżem dyniowy z Pragi, różany cukier utarty w lecie, jabłka i wędzona śliwka iwkowska, z okolic Brzeska, skąd pochodzi Kalina.

Czym się zajmujecie?

Patryk: Choć oboje studiowaliśmy psychologię i poznaliśmy się na studiach, to dziś zajmujemy się zawodowo projektowaniem produktów cyfrowych, czyli UX designem. Ja pracuję nad aplikacjami bankowymi, głównie ich stroną wizualną. Kalina obecnie pracuje w firmie Docplanner, czyli w ZnanyLekarz. 

Kalina: Zgadza się, zajmuję się UX writingiem, czyli dbam również o to, jak produkty są opisane, jakiego języka używają aplikacje. Dodatkowo uczę tego na szkoleniach, które regularnie prowadzę, jestem trenerką i nauczycielką akademicką. Zajmujemy się designem, ale cyfrowym, niematerialnym.

P: W dużym skrócie jesteśmy komputerowcami!

K: Klikamy w komputer zawodowo. To wpłynęło też na to, jak wygląda nasze mieszkanie. Duża część dnia to u nas praca z domu, dlatego ważne było, by pojawiły się blaty do pracy i żeby było sporo punktów świetlnych. Miało być też trochę jak w kawiarni, bo oboje cenimy tę część życia w mieście. Mamy tu więc kilka miejsc dobrych do pracy. W tym jedno, które można w całości zamknąć i prowadzić spotkania online bez przeszkadzania drugiej osobie.

Od kiedy tu mieszkacie? Jak znaleźliście to miejsce?

K: Wkrótce minie rok od naszej przeprowadzki. Kiedy szukaliśmy mieszkania, było kilka czynników nienegocjowalnych, przede wszystkim lokalizacja. W Krakowie żyjemy od około dekady i zawsze mieszkaliśmy po tej stronie rzeki. W Starym Podgórzu żyjemy od 2019 roku i czujemy się już z tą dzielnicą związani. Wiedzieliśmy, że chcemy tu zostać, bo to miejsce pasuje do naszego stylu życia. Dużo czasu spędzamy w miejscach trzecich, w okolicy, ale poza domem. 

Kiedy zaczęliśmy rozglądać się za mieszkaniem, nie trzeba było szukać daleko. Zaczęliśmy od poczty pantoflowej, od lokalsów, którzy dobrze się orientują w okolicy. Michał Targosz, właściciel Tworzywa, kawiarni nieopodal, podpowiedział nam, że tutaj, kilka ulic dalej, coś budują. Poszliśmy, zobaczyliśmy i od razu poczuliśmy, że to jest to.

P: To Stare Podgórze, nowe budownictwo, czyli wygoda, ale w starej tkance miejskiej, którą cenimy. Oglądaliśmy starsze mieszkania w kamienicach, ale zawsze coś było nie tak. 

 

Jak powstał projekt wnętrza? Ktoś wam pomógł?

K: Tak, potrzebowaliśmy kogoś, kto wie, jak dobrze zaprojektować przestrzeń, bo to nasze pierwsze mieszkanie. Szukaliśmy osoby, która zrobi to minimalistycznie, ale kolorowo, bo nie boimy się kolorów i byliśmy gotowi na wyraziste rozwiązania. Na Instagramie obserwowałam Zuzę Morawską z Warszawy. Bardzo podobały mi się jej projekty. Często bywam w Warszawie służbowo, bardzo lubię to miasto i czuję się tam w jakiś sposób jak w domu. 

Od słowa do słowa spotkałyśmy się na kawie. Okazało się, że mamy podobną wrażliwość i sposób pracy. Zuza bardzo szybko zrozumiała nasze potrzeby. Pracowaliśmy z narzędziem Miro, to taka internetowa tablica, którą wykorzystujemy na co dzień jako projektanci. Sprawdza się równie dobrze przy współpracy z architektką. Omówiliśmy kilkanaście wersji układu i spędziliśmy wiele czasu, dyskutując nad paletami kolorów.

Jedną z pierwszych rzeczy, jakie tu trafiły, był toster HAY Sowden, kupiony jeszcze zanim tu zamieszkaliśmy. Przywiozłam go pociągiem z Warszawy po pierwszym spotkaniu z Zuzą i to wokół niego zaczęło się budować to mieszkanie. 

W samym mieszkaniu zrobiliśmy sporo zmian funkcjonalnych. Obecna kuchnia stoi w miejscu sypialni, a pierwotnie kuchnia miała być tam, gdzie stoi obecna sypialnia, w głębi mieszkania. Do spania nie trzeba nam światła, za to do życia jak najbardziej – a życie kręci się wokół kuchni i pracy z domu. Miejsca, w których pracujemy, umieściliśmy jak najbliżej okien. Wiedzieliśmy, że potrzebujemy wydzielonej przestrzeni biurowej, ale nie chcieliśmy tracić światła przez ściany osobnego pokoju. Oddzieliliśmy więc szklano-stalową ścianką przestrzeń w loggii. Dzięki temu mamy wyraźnie określoną przestrzeń pracową. Po pracy tam nie bywamy, a podczas pracy mamy widok na zieleń i miejską okolicę.

Toster w kolorze baby blue wyznaczył odcień frontów szafek w kuchni. Na ścianie są zwykłe białe płytki z dodającą charakteru kolorową fugą. Zależało nam, by pojawiły się klasyki dizajnu, jak na przykład lampa PH5 wisząca nad stołem. To odnowiony vintage ściągnięty z Danii. Punktem wyjściowym był też kobalt. Zwiedzaliśmy muzea śladami prac Yves Kleina i tak Klein Blue pojawił się na jednej ze ścian. Te mocne punkty balansujemy drewnem, żeby nie było zbyt surowo. Z niebieskim kontrastują elementy w ciepłych barwach, takie jak pomarańczowy stolik marki Noo.ma. On też został kupiony jeszcze przed przeprowadzką.

P: No i luksfery. Podobały nam się od dawna i chcieliśmy, żeby gdzieś się pojawiły. Dywan w kratę to stara IKEA, nawiązuje do wcześniejszego projektu Zuzy, który wpadł nam w oko. Jest tu sporo rzeczy, które zobaczyliśmy w kawiarniach i stwierdziliśmy, że fajnie byłoby mieć je w domu. Tak było na przykład z kobaltowym (a jakże) kinkietem Lexavali. Jest tu też sporo kawiarnianych rozwiązań. Wysoki blat, stołki hokery, kącik kawowy. Lubimy nieoczywiste połączenia i ciekawe, mocne akcenty, jak kolorowa klamka czy czerwona bateria umywalkowa. Ściągaliśmy ją z Barcelony, było warto!



Czy macie jakieś przedmioty, które są z wami długo?

K: Z domu rodzinnego przyniosłam ceramikę z Łysej Góry. Moja ciocia pracowała w Kamionce, te przedmioty zawsze leżały u mojej babci, ale zaczęłam doceniać ich wyjątkowość dopiero jako dorosła, zainteresowana dizajnem osoba. Z poprzedniego mieszkania mamy też plakat reklamowy LOT-u projektu Janusza Grabiańskiego. Jesteśmy bardzo selektywni co do przedmiotów. Zdecydowanie nie jesteśmy zbieraczami. Jeśli coś ma zostać z nami na długo, musimy być tego pewni.

Ja jestem pewna Marimekko, uwielbiam wzory i historię tej fińskiej marki, stworzonej przez kobiety. Powoli, bez pośpiechu buduję swoją kolekcję, z Helsinek przywiozłam małe przedmioty ich projektu, które codziennie dają mi radość. Czytamy dużo, ale na czytniku e-booków, w formie papierowej mamy głównie książki kucharskie i kilka szczególnie dla nas istotnych tytułów. Na wierzchu trzymamy tylko naprawdę najważniejsze rzeczy, z których jesteśmy dumni.

 

Lubicie odwiedzać knajpy, jeść i gotować. Ty, Kalina, prowadzisz konto na Instagramie, na którym pokazujesz nowe kulinarne odkrycia. A co ciekawego można znaleźć w waszej lodówce?

K: Ostre sosy, zawsze! Mamy wysoki próg ostrości i zawsze dodajemy do jedzenia trochę ognia. Teraz mamy w lodówce sos Żółty Szalik marki Fermenthood, czyli od Maro Kafaro, innego podgórskiego lokalsa. Uwielbiamy też brukselską markę SWET, ich sosy można dostać między innymi w warszawskich Składnikach. Niedawno koleżanka z Wielkiej Brytanii przysłała mi mushroom ketchup, który nie ma nic wspólnego z konsystencją keczupu, jest bardzo płynny i doskonale dodaje smaku umami. Dziś mamy też tempeh od krakowskiej ekipy Temperempe. To białko roślinne z fermentowanych ziaren, w tym wypadku jest to komosa ryżowa, ale szczególnie lubię ich tempeh z gryki!

P: Oboje bardzo lubimy kawę. Kawa speciality to jeden z tematów, który połączył nas jako parę. Kraków jest w tym mocny, mamy swoje ulubione lokalne palarnie, takie jak BeMyBean, często przywozimy też ziarna kawy z podróży.

K: Ja mam słabość do retro słodyczy. Zawsze mamy w domu jakieś krówki, najczęściej krówki żywieckie, które są mi szczególnie bliskie. Lubię też ich opakowanie, a logo ze stokrotką mam wytatuowane na przedramieniu. Kiedyś przygotowywałam wypowiedź do radia na ich temat i nawet napisałam maila do producenta z pytaniem o to, kto zaprojektował logo. 15 minut później: telefon. Zadzwonił pan z zakładu produkcyjnego z odpowiedzią, że w latach 50. projekt stworzył lokalny plastyk i od tej pory się nie zmieniło. To bezimienny projekt, który przetrwał próbę czasu.

 

Jakie są wasze ulubione miejsca z kawą, jedzeniem lub ostatnie odkrycia?

K: Podgórze kocham za to, że cały czas powstaje coś nowego, a jednocześnie jest tu dużo miejsc, które istnieją od dekad i nie bardzo się zmieniają. Bary mleczne pod domem to ogromny przywilej: łatwy dostęp do prostego, dobrego, taniego jedzenia. Te miejsca są bardzo egalitarne, spotkasz w nich wszystkich i bardzo to cenię. Na kawę i wino Tworzywo, na śniadanie Targowa z ciekawą historią – to miejsce mieści się w budynku po starej fabryce soczewek. Jako nastolatka wykorzystywałam każdą okazję, żeby jeździć do Krakowa i chodzić do kin studyjnych. Podgórze też ma swoje, Kikę, kino i bar w jednym. 

Najlepsze krakowskie restauracje mamy pod nosem: Wietnam, Mazi, Luktung, Kropka, Euskadi. Pół kulinarnego globu w zasięgu spaceru, a nawet jeśli coś się zamknie, za chwilę otworzy się coś nowego, nie mniej ciekawego.

P: A dla balansu natura: Park Bednarskiego, Kopiec Krakusa, Krzemionki tuż za domem. Jesteśmy w sercu miasta, a okolica jest tak cicha, że w ciepłe miesiące słyszymy ptaki zza okna. Nie brakuje nam niczego. Wszystko mamy blisko. Od sklepu metalowego, jeśli zabraknie śrubki, po sklepy z ciuchami vintage. Prawdziwe 15-minutowe miasto.