Kasia Kmita: Często zastanawiam się, kto żył tu wcześniej?

Kasia Kmita:

Często zastanawiam się, kto żył tu wcześniej?

Autor: Aleksandra Koperda
Zdjęcia: Agata Maziarz
Data: 24.07.2023

We wrocławskiej kamienicy z 1900 roku odwiedzamy artystkę Kasię Kmitę. „Mieszkam tu od 1996 roku. Często zastanawiam się, kto żył tu wcześniej? Zachowałam stare, skrzynkowe okna, sztukaterie. Porusza mnie to, że mieszkali tu inni ludzie i że to miejsce ma duszę. Mieszkam w mieście, które jest posklejane z warstw, polskich i niemieckich miejsc. Wszystko się tu miesza. Taki jest Wrocław”. 

Kasia studiowała malarstwo na Akademii Sztuk Pięknych we Wrocławiu. Charakterystyczne dla jej twórczości jest sięganie po papierową wycinankę; tę tradycyjną technikę łączy z motywami z kultury popularnej, opowiadając o współczesnym życiu i społecznych przemianach. 

Czy obraz wiszący w salonie jest namalowany przez ciebie?

Tak. To obraz namalowany na wystawę „Survival”, odbywającą się cyklicznie we Wrocławiu. Tytułem edycji, w której brałam udział, był „Warsztat pracy” i moja praca ma tytuł 40 lat warsztatu. Postanowiłam powiększyć mój rysunek z dzieciństwa formatu A4, na którym było napisane Kasia 3,5 roku pierwsza praca farbkami. „Survival” odbywał się równo 40 lat później, więc stwierdziłam, że zrobię coś, czego nie mogą zrobić inne dzieci zajmujące się w przyszłości zawodami innymi niż artystyczne. Ponieważ wychodzę z założenia, że każde dziecko rysuje. Nie ma dziecka, które by nie rysowało, które by powiedziało, że dla niego sztuka to nie, on się nie zna, on nie będzie się za to brał. Twórczość jest w każdym z nas, rysowanie to pierwszy sposób wyrażania się. Nawet zanim dzieci zaczną dobrze mówić, rysują. Wszystkie dzieci tworzyły w dzieciństwie, a ja zrobiłam z tej czynności moją pracę, mój zawód. Ten obraz to ukłon do nas wszystkich, dla naszej dziecięcej twórczości. A przedstawia moją babcię Władzię, która do czasu powstania warszawskiego żyła w Warszawie. To była dla mnie bardzo ważna postać, pod koniec jej życia mocno się zaprzyjaźniłyśmy, zaczęłam rozumieć, że to jest przecież nadal ta młoda Władzia, która teraz ma więcej lat. Wszyscy się zmieniamy i z upływem lat czujemy, jak to jest, gdy inni na nas patrzą inaczej, a my w środku jesteśmy tacy sami. 

KODRY, 2017

Skoro wspomniałaś o Warszawie, w Muzeum Powstania Warszawskiego do niedawna można było oglądać wystawę „Hello Helka”, na której prezentowane były papierowe laleczki tworzone podczas okupacji przez artystkę Janinę Giedroyć-Wawrzynowicz dla swojej córki Róży. Ty, również z papieru, przygotowałaś dla nich kamienice i wnętrza. 

To taki wielki domek dla lalek ciągnący się przez 16 metrów. Muzeum Powstania Warszawskiego jakiś czas temu kupiło kolekcję 500 elementów, które mama Janina z papieru malowanego akwarelami wykonała dla córki, by pokazać jej wszystkich mieszkańców ich kamienicy sprzed wojny. Dziewczynka zabierała te laleczki do schronu i się nimi bawiła. To uświadamia, jak ważna jest sztuka, że może ratować, ocalić psychikę. Odezwała się do mnie kuratorka wystawy Ania Grzechnik z Muzeum i zaproponowała, żebym przygotowała elewacje i wnętrza czterech konkretnych warszawskich kamienic. W tych wnętrzach eksponowane są laleczki. W mieszkaniach, sklepach, bibliotekach, kawiarniach. Wszystko to składa się na obraz przedwojennej Warszawy. Pani Róża, córka autorki, przyszła na wernisaż i opowiadała o poszczególnych postaciach. Między innymi jest tam niejaka Kasica, córka właściciela sklepów mięsnych, który stroił ją, zakładając jej na szyję serdelki, którymi miała kusić chłopców.

 

Wróćmy do początku. Rysunek, na którym się wzorowałaś, malując obraz, powstał, gdy miałaś 3,5 roku. Nie przestałaś rysować. Studiowałaś malarstwo. 

Pochodzę z rodziny z artystycznymi zapędami. Mój brat Piotr też jest artystą. Rodzice są uzdolnieni plastycznie, jednak poszli w innych kierunkach. Ale chęć tworzenia zawsze się przebije i w pewnym momencie, gdy mieli po trzydzieści parę lat, czyli w latach osiemdziesiątych, w Nowej Rudzie kupili 400-letni młyn, który sami wyremontowali. Tata, gdy była już możliwości założenia własnej firmy, czyli w czasie przemian, zaczął zajmować się metaloplastyką, a dziś zajmuje się muzyką, gra na akordeonie, ma ponad 70 lat i kanał na YouTube. Sztuka zawsze była dla mnie najważniejsza. Sama wybrałam malarstwo, bo chciałam tylko malować i rysować, tego w życiu pragnęłam.

 

Kiedy zaczęłaś wycinać, tyworzyć obrazy za pomocą nożyczek i papieru? Czy robiłaś to równocześnie z malowaniem?

Wycinanki traktuję jak malarstwo. Uważam, że malarstwo jest tam, gdzie jest kolor, gdzie są rozstrzygnięcia kolorystyczne. Czy ja plamę maluję pędzlem, czy ją wycinam z papieru, który wcześniej przygotowałam w odpowiednim kolorze, spreparowałam go, umieszczałam, położyłam taki, jak chcę, to dla mnie jedno i to samo. Wycinanki pojawiły się dlatego, że dawały mi możliwość opowiedzenia o tym, co działo się na moich oczach, czyli o przemianach, jakie zaszły w Polsce po ’89 roku. Ja wtedy wchodziłam w dorosłość, a kraj się zmieniał totalnie. Od dziecka byłam bardzo podatna na to, co mnie otacza i bardzo mi się to nie podobało. Nie miałam porównania, ale po prostu czułam, że coś jest nie tak, że to nie powinno tak wyglądać. Czasami, kiedy weszłam do poniemieckich miejsc, przykładowo zabytkowej apteki w Kłodzku, myślałam: no tu mi się wreszcie podoba. No i przyszedł ’89 rok i wszystkie zmiany. To, o czym żeśmy marzyli jako dzieci, nagle się ziściło, nagle wszystko jest i jesteśmy zachwyceni. Powstają bardzo kolorowe, pozytywne prace. Dlaczego właśnie wycinanki? Dlatego, że pomyślałam, że zamiast malować lepiej będzie, jak wezmę coś bardzo typowego polskiego, czyli wycinankę łowicką i przez nią pokażę, jak zmienił się nasz świat. Wychodzimy przed nasz dom i nie widzimy kogucików i drzewek, tylko McDonald’s i hip-hopowców. Postanowiłam wpleść w te symbole czysto polskie elementy popkulturowe. Nie uczyłam się zasad wycinanki polskiej, ponieważ nie chciałam być ograniczona. Uważam, że artysta tym się różni od rzemieślnika, że może, a nawet powinien łamać reguły. Pierwsze wycinanki zrobiłam w 2003 roku. Wiązało się to i z tym, że zostałam mamą. Nie chciałam przerywać tworzenia, musiałam jednak robić coś, co nie będzie wpływać na dziecko. Zapach terpentyny w mieszkaniu nie wchodził w grę. Ale mogłam wycinać. Pierwsze były okrągłe wycinanki, czyli gwiozdy, dawniej wieszane między oknami w chałupach. Po paru latach zajęłam się drugą częścią wycinanki polskiej, tak zwaną kodrą. Kodra to podłużna wycinanka, którą wieszało się na belkach stropowych. 

Wycinankę robię już długo, dlatego, że ciągle pojawiały się nowe tematy. Ale teraz mam ochotę znowu malować, tak po prostu pędzlem. Nie chcę się niczym ograniczać. Teraz już to widzę, w moim podejściu i społecznym, i damsko-męskim, w wychowaniu dziecka – żyję po swojemu. Zawsze starałam się wydobywać z siebie indywidualizm i innych zawsze też będę do tego dopingować. 

KODRY, 2017

Opowiedz, jak pracujesz. Czy lubisz samo wycinanie?

Bardzo to lubię, choć trzeba być przy tym cierpliwym. Staram się wstawać wcześnie, nawet o 4–5, wcześnie chodzę też spać. To się zmieniło z latami. Zaczęłam o siebie dbać. Lepiej się czuję, gdy pracuję od rana. Zawsze lubiłam jako kobieta i mama mieć pracę na miejscu, w mieszkaniu. To mi bardzo odpowiadało. Jestem po rozwodzie, więc dużo wyzwań, jakie były przy wychowaniu dziecka, spadło na mnie. Praca z domu pozwoliła mi zajmować się dzieckiem. Dzień w pracy dla artysty to dzień bycia samemu ze sobą. Jako artyści jesteśmy samotnikami. Trzeba wiele godzin, żeby coś powstało. Potem z tym wychodzimy do świata, chodzimy na wernisaże, które są spotkaniami z naszą społecznością, innymi artystami i odbiorcami. Ale tak naprawdę to po prostu siedzimy w domach czy w pracowniach i tworzymy. 

 

Spora część tego, co robisz, to portrety wycinane z papieru.

Bardzo lubię ludzkie twarze i portret zawsze był dla mnie najważniejszy. Uwielbiam patrzeć na ludzi, uwielbiam oglądać rodziny albo stare zdjęcia i patrzeć jak dana cecha przechodzi z osoby na osobę. Mogę wziąć album i patrzeć, że ktoś ma np. nos po babci. Mogę tak godzinami siedzieć i oglądać. Zrobiłam bardzo dużo portretów z papieru. Obecnie przygotowuję też serię portretów malowanych na płótnie, a wyglądających jak wycięte. Mam potrzebę sportretowania jak największej liczby ludzi. 

 

Opowiedz, czym zajmowałaś się ostatnio. 

Od wielu miesięcy przygotowywałam się do wystawy Contrafactur” pokazywanej w czasie tegorocznego festiwalu Nowe Horyzonty. To mapa Wrocławia, do powstania której zainspirowało mnie najstarsze przedstawienie miasta z 1562 roku, namalowane przez Barthela i Georga Weihnerów – Contrafactur der Stadt Breslau. Oryginalny obraz będący darem dla cesarza Maksymiliana II Habsburga zaginął, ale zostało jego zdjęcie z 1929 roku. Pierwotna mapa była na tyle piękna, że postanowiłam wyciąć to wszystko, co na niej widoczne, te domeczki, te kościółki i mury gotyckie. Z taką myślą, co by było, gdyby w mieście takim jak Wrocław nie było wojny i gdyby pozostały tu wszystkie przepiękne budynki. Zestawiłam ze sobą budowle, powstające w przestrzeni miasta w różnych epokach, te, które nigdy nie mogły się spotkać. Miasto zmieniało się przez wieki. Nadal czuć w nim wojnę. Urodziłam się na Dolnym Śląsku, gdzie bardzo wyczuwało się polskość i niemieckość. Jako dziecko nie do końca to rozumiałam. Pamiętam, że kiedy było Wszystkich Świętych, to my nie mieliśmy do kogo iść na groby. Nie czułam osadzenia. Może dlatego też pojawiła się ta wycinanka. Łączę te dwa światy: polski i niemiecki, a wycinanka łączy elementy kultury, która do nas przyszła. 

 

Mapa, tak jak oryginał ma 186 × 187 cm. Sporo wycinania.

Tak, to duże przedsięwzięcie, ale pracuje mi się nad nią cudownie. Mam tu poszczególne kawałki. Tutaj np. Ostrów Tumski, czyli pierwsze miejsce, gdzie było osadnictwo. On został przeze mnie ponownie odkryty, a już 30 lat mieszkam we Wrocławiu. W czasie pandemii chodziłam tam na spacery, to jest naprawdę magiczne miejsce. 

Mieszkam w śródmieściu Wrocławia. Mój dom jest w obrębie tej mapy, czyli najstarszej części miasta. Przez wiele lat z moim partnerem Tomkiem, który świetnie się zna na mieście, chodziliśmy na spacery i on opowiadał mi o Wrocławiu. Nasza miłość i miłość do tego miasta się łączyły. Wzięliśmy też mapę i chodziliśmy z nią, analizowaliśmy, oglądaliśmy. To bardzo ekscytujące. Poznawanie miasta, historii, oglądanie starych zdjęć. To jest ta jedna część, którą musiałam zrobić przy wykonaniu tej mapy. A potem jest ta druga część, robienia tego, co poprzedni artysta, który nad nią pracował. Ja czuję, że maluję takie same domki, takie same daszeczki, wieżyczki. Maluję to, ale też mogę po tym dosłownie chodzić, kiedy np. idę po zakupy. 

Pomyślałam sobie, że ta mapa to mój projekt i pojawią się na niej budynki, których nie ma już dziś we Wrocławiu. To będzie mapa moich marzeń. Nie jestem kartografem, architektem ani urbanistą, ja jestem artystą i chcę przedstawić Wrocław taki, jaki chciałabym, by był. Ten projekt pokazuje też to, że budujemy, a potem niszczymy. Ludzie się narobią, żeby coś powstało, a potem się narobią, żeby coś zburzyć. I tak w kółko. Może czasem nie trzeba burzyć. Może wystarczy zachować, zadbać o to, co jest. 

KIM BYŚ BYŁA, GDYBYŚ BYŁA KIM CHCESZ, 2013, fot. Olga Jasnowska