Kolaż No. 22

Tekst: Ola Koperda / Zdjęcia: materiały prasowe producentów

 

Przyszedł wrzesień, początek jesieni (jak i początek lata) często skłania mnie do przemyśleń i małych postanowień. Pewnie u was jest podobnie. Robi się chłodno, więcej przebywamy w domach i mamy większą potrzebę, by zadbać o siebie. Jednak w odróżnieniu od lata, kiedy to myślimy głównie o fizyczności, jesienią spadające z drzew liście sprawiają, że myślimy o samopoczuciu, o tym, by było nam ciepło i dobrze. O ruchu zero waste i rozważnych zakupach napisano wiele i nie chciałabym za bardzo się wymądrzać. Kupuję mniej i rozsądniej, staram się jeść zdrowiej i nie marnować. Czasem jednak coś mnie skusi i nowy produkt pojawi się w szafie lub łazience. Tej jesieni pierwszy raz od dłuższego czasu wymieniłam poszewki na poduszki (poduszka, jak wiadomo, jesienią bardzo się przyda), wypróbowałam organiczną szminkę i pierwszy raz od czasów dzieciństwa związałam włosy czymś innym niż gumka.

 

YASSEN

 

 

Najbardziej moje “kupowanie mniej” widać w wystroju mojego mieszkania. Od 10 lat wygląda ono mniej więcej tak samo, przez ostatnie lata dorzucałam do niego przeróżne świeczniki, wazony, ramki, kubki czy inne ozdoby. Jednak jakiś rok temu przestałam. Nie jest to związane z żadnym trendem, po prostu zupełnie przestał mnie ten temat interesować (być może dlatego, że chodzę po tylu pięknych mieszkaniach, choć może powinno być odwrotnie). To, co czasami sprawiało mi przyjemność, to zmienianie poszewek na poduszki. Zazwyczaj były to tanie, kolorowe poszewki z sieciówek. Jednak pojawiły się już małe polskie marki, które robią poduszki. Jedna z nich to yassen. Tworzy ją Joanna Kosior to ona projektuje, wybiera materiały i kolory: 

Wyznaję zasadę, że lepiej mieć mniej, ale lepszej jakości. Nie mogąc znaleźć czegoś, co by mnie zadowoliło i co byłoby ze mną dłużej niż tylko do pierwszego prania, pomyślałam, że zrobię poduszkę sama dla siebie. Ten mały element o prostej formie potrafi całkowicie odmienić wnętrze. Zanim oficjalnie rozpoczęłam przygodę z yassen, minął prawie rok. Przez ten czas wybierałam odpowiednie tkaniny i przeprowadzałam próby, aby mieć pewność, że każda poszewka będzie prawidłowo odszyta. Nazwa yassen powstała w oparciu o pierwsze istniejące określenie na poduszkę, czyli yastyk. Chciałam, aby nazwa marki była lekka, trochę tajemnicza i melodyjna.

W tym momencie w yassen dostępna jest kolekcja Basic. Subtelne i stonowane odcienie poszewek stanowią odwołanie do naturalnej palety barw obecnej w przyrodzie i mają wprowadzać do wnętrza poczucie harmonii i wyciszenia. Nazwy poszewek odnoszą się do poszczególnych elementów natury. Mamy np. Hederę w kolorze bluszczu, Laureę w kolorze suszonych liści laurowych czy Argillę w kolorze gliny. Te piękne kolory możemy łączyć w wielobarwne kompozycje. Poszewki są szyte ręcznie w jednej z podkrakowskich szwalni, a każda z nich jest wykonywana na zamówienie. Joanna podobno ma w planach kolejną kolekcję poszewek we wzory oraz minikolekcję wełnianych koców! 

 

 

 

 

DUDO 

 

 

Rozsądne kupowanie to m.in. kupowanie tego, co wystarczy nam na dłużej. W przypadku mody to jasne: lepiej kupować mniej rzeczy, a z lepszych, naturalnych materiałów. Takim materiałem na pewno jest len. Od paru sezonów widoczny także w projektach polskich marek, m.in. w pracowni dudo. Tworzą ją dwie kobiety: Dorota (mama) i Monika (córka). Marka powstała 3 lata temu, gdy Dorota poczuła, że ma potrzebę być bardziej niezależna, a jednocześnie stworzyć coś, co nie będzie kolidować z jej sposobem patrzenia na życie. Sama też chciała nosić ubrania z naturalnych i trwałych materiałów, które nie są jednosezonowym produktem.

Jak mówi: Nasze ubrania noszą japońskie imiona, bo inspiracją dla krojów jest właśnie japońska moda. Japonki nie mają potrzeby nadmiernego eksponowania swojego ciała. Noszą klasyczne, luźne stroje i dbają o to, by były wykonane z dobrych materiałów to jest składowa minimalizmu, który i my lubimy.

W dudo znajdziecie np.: lnianą, dziewczęcą sukienkę Kodomo-Tachi w idealnym na jesień kardamonowym kolorze, lniane kuloty Taro i coś, co bardzo przypadło mi do gustu lnianą gumkę do włosów Kuki, zrobioną ze skrawków materiału. Każdy z projektów jest na tyle uniwersalny i klasyczny, że możemy go nosić zarówno dziś, jak i za parę lat. 

Dziewczyny same projektują i szyją ubrania. Każda sztuka jest odszywana dopiero po otrzymanym zamówieniu. Kolekcje nie powstają sezonowo. Kiedy do głowy wpadnie im pomysł na nowy wzór, po prostu go realizują. 

 

 

UND GRETEL

 

 

 

Od dłuższego czasu używam naturalnych kosmetyków do twarzy i ciała, trafiły się też naturalne cienie do oczu. Skoro wiele z nas przerzuciło się na kosmetyki bez konserwantów i parabenów, warto również zerknąć na skład tego, co nakładamy na usta czy powieki.

Ostatnio odkryłam berlińską markę Und Gretel. Założyły ją makijażystka Christina Roth i specjalistka od marketingu Stephanie Dettmann. Chciały stworzyć organiczne kosmetyki do makijażu, które jednocześnie będą miały intensywne kolory i luksusowe formuły. I to im się udało. Co znajdziemy w Und Gretel? Wszystko to, co potrzebne do makijażu: od podkładu, przez róże, aż po szminki. I taką właśnie szminkę miałam okazję sprawdzić. Pomadka Tagarot jest dostępna w pięknych, wyrazistych kolorach, a usta po jej użyciu są nawilżone, jak po skorzystaniu z balsamu do ust (to dzięki olejowi z awokado i masłu babassu). No i ma piękne, metalowe opakowanie! Żaden kosmetyk nie zawiera syntetycznych barwników, aluminium, silikonów. Produkty i ich składniki nie są testowane na zwierzętach.