Łukasz i Stefan: Lubimy nieoczekiwane zestawienia, kontrasty

Łukasz i Stefan:

Lubimy nieoczekiwane zestawienia, kontrasty

Autor: Aleksandra Koperda
Zdjęcia: Łukasz i Stefan, portret Anne Schwarz
Data: 23.03.2024

Berlińskie mieszkanie Łukasza Drgasa, Stefana Kornatowskiego i Kreski zachwyca bezpretensjonalnością, kolorem i wyjątkowym doborem przedmiotów. To wynajmowana przestrzeń, którą urządzili po swojemu. Kochają sztukę oraz dizajn i to właśnie u nich znajdziecie. Łukasz pochodzi z Włocławka, Stefan z Warszawy. W Berlinie żyją już 10 lat.

Gdzie dokładnie mieszkacie?

Łukasz: Jesteśmy w dzielnicy Schöneberg, na granicy z Kreuzbergiem. Nasz kawałek dzielnicy nazywa się Rote Insel, czyli Czerwona Wyspa. Bardzo lubimy to miejsce. Niedaleko nas urodziła się Marlene Dietrich, mieszkała wybitna piosenkarka Hildegard Knef. To stara dzielnica. Mieszkamy przy cichej, spokojnej ulicy. Budynek wybudowano w 1938 roku. Mamy tu 62 m2. To dwa pokoje i kuchnia. Mieszkamy w tym miejscu już osiem lat. Jak to w Berlinie, mieszkanie znalezione było z trudem. Wcześniej żyliśmy na Neuköllnie, chcieliśmy znaleźć coś lepszego. W Berlinie szukanie mieszkania wygląda w ten sposób, że agencje nieruchomości ogłaszają tak zwany Besichtigung, czyli zwiedzanie w konkretny dzień, w konkretnych godzinach. Wszystkie lokale, które trafiają na rynek, są prezentowane na jednej stronie internetowej. Żaden agent nie bawi się w indywidualne pokazywanie mieszkania. Szukaliśmy więc interesujących nas na tej stronie lokalizacji i jeździłem je oglądać.

Stefan: Procedura polega na tym, że po tym, jak zwiedzisz mieszkanie i chcesz je wynająć, musisz wysłać swoją aplikację. Na nasze mieszkanie było ich około 100! Na oglądanie czasami przychodzą tłumy ludzi, więc zwiedza się je na przykład razem z 50 innymi osobami. Niektórzy od razu wręczają agentowi nieruchomości swoją aplikację i on z tych wszystkich aplikacji wybiera tego delikwenta, który wydaje mu się najlepszy. 

Ł: Jest to wszystko dosyć skomplikowane, ale nam udało się wynająć mieszkanie całkiem szybko. Obejrzałem około 40 mieszkań. Trwało to jakieś 2–3 tygodnie. Kiedy wjechałem na tę ulicę na rowerze, to mnie zachwyciła. Październik, złote drzewa, wszystko wyglądało magicznie.

A jak to się stało, że trafiliście do Berlina?

Ł: Wcześniej mieszkaliśmy w Warszawie. Prowadziliśmy sklep Magazyn Praga, jeden z pierwszych concept store’ów zajmujących się polskim dizajnem. Ja z wykształcenia jestem historykiem sztuki. Sztuka współczesna to moja pierwsza pasja. Wcześniej mieszkałem w Krakowie i pracowałem w galeriach sztuki, między innymi długie lata u Andrzeja Starmacha. Po różnych perturbacjach życiowych trafiłem do Warszawy, gdzie poznałem Stefana. 

S: Magazyn Praga założyliśmy w 2007 roku. Był to concept store, w którym chcieliśmy promować młodych polskich dizajnerów, ale też sprzedawać meble vintage. Nie było to specjalnie łatwe, gdyż młody polski dizajn wtedy raczkował, a vintage nie był czymś oczywistym; na przykład fotele Chierowskiego, które poddawaliśmy renowacji, kojarzyły się wielu klientom negatywnie – jako relikt epoki komunizmu. Nasz sklep mieścił się na Pradze, w Fabryce Wódek „Koneser”, długo przed rewitalizacją, która uczyniła z tego terenu modne miejsce. Było trudno, ale dziś mamy satysfakcję, że przecieraliśmy szlaki. Żeby się utrzymać, szukaliśmy kolejnych ścieżek rozwoju, zrobiliśmy między innymi wystawę czeskiego Studia Qubus, co okazało się strzałem w dziesiątkę. Ich porcelana i szkło było naszym przebojem sprzedażowym. Jako pierwsi mieliśmy też w kraju produkty marek duńskich, na przykład Muuto czy HAY. Pamiętam, że produkty Muuto zobaczyliśmy w sklepie przy Moderna Museet w Sztokholmie, a jakiś tydzień po powrocie dostaliśmy od nich maila z pytaniem, czy nie chcielibyśmy sprzedawać ich produktów u siebie. Później zrobiliśmy jeszcze jedną dużą prezentację uznanych projektantów z zagranicy – francuskiego kolektywu 5•5 Designers. Nasz koncept się więc rozwijał i szedł w różnych kierunkach.

Ł: Ale po mniej więcej siedmiu latach działalności byliśmy już trochę wypaleni. Szukaliśmy nowych wyzwań i pomyśleliśmy o tym, żeby założyć sklep w Berlinie. Poszło szybko. W marcu pojawił się pomysł, a w listopadzie mieliśmy już sklep. Nazywał się 11 Design Store. Po dwóch latach zdecydowaliśmy się go zamknąć. Byliśmy tutaj kompletnie obcy, na samym początku nie mówiliśmy po niemiecku. Okazało, że prowadzenie takiego biznesu nie jest takie proste na rynku berlińskim. Szybko przeprowadziliśmy cały ten wyjazd do Berlina, nie byliśmy przygotowani na to wszystko, co nas tutaj na początku czekało.

 

Czym zajmujecie się dziś?

Ł: Na emigracji początki są zawsze trudne. Po różnych próbach, pracach w knajpach i sklepach powoli wszystko się ułożyło. Stefan najpierw trafił do Canona, potem ponad cztery lata zajmował się obsługą rynku francuskiego w manufakturze produkującej okulary – Mykita. Obecnie zaś pracuje w niemieckim przedstawicielstwie firmy produkującej szampana.

S: Z wykształcenia jestem romanistą, więc to pomogło mi odnaleźć się w tej niszy. 

Ł: Ja zaś pracuję w firmie, która zajmuje się sprzedażą produktów dla artystów plastyków. 

 

Pogadajmy o mieszkaniu, o tym wnętrzu, o tym, co tu macie.

Ł: W Niemczech jest taka zasada, że mieszkania wynajmuje się kompletnie puste. Jedyna rzecz, którą wynajmujący ma zapewnić osobom, które wynajmują mieszkanie, jest to, że w kuchni musi być zlew i kuchenka. Więc to tu było, ale byle jakie. Musieliśmy wszystko urządzić od podstaw. Podłoga jest od sasa do lasa, bo w każdym pomieszczeniu jest inna. W sypialni mamy stare deski, które przez poprzednich właścicieli były już wielokrotnie malowane na różne kolory. W przedpokoju i kuchni jest stary beton, również wielokrotnie malowany. Z czasem farby schodziły i wygląda to naprawdę super. W salonie zaś mamy panele w kolorze wenge – z chęcią byśmy je zdjęli, niestety mieszkanie wynajmujemy i dlatego nie możemy przeprowadzać w nim zbyt wielu radykalnych zmian. Na szczęście nikt nie ingeruje w to, jak je urządzamy. 

S: To, co tu jest, to totalna mieszanka przedmiotów. Jest tu dużo rzeczy, które jeżdżą z nami od lat. Mamy naturę zbieraczy. Szczególnie Łukasz.

Ł: Ja bardzo bym chciał być minimalistą, ale mi to kompletnie nie wychodzi. Więc tak, jest tutaj dużo rzeczy, nawet te, które sprzedawaliśmy w Magazynie Praga. Są rzeczy, które kupowaliśmy podczas naszych podróży, ale i takie, które kupiliśmy specjalnie do tego mieszkania. Jedną z rzeczy, która jest z nami od lat, jest prosty stół z litego dębu. To piękny, minimalistyczny mebel, który jest z nami od momentu założenia naszego sklepu. Przy stole stoją dwa krzesła Alvara Aalto – jedno z lat 50., drugie zapewne z 70. Tydzień temu doszło krzesło Standard Jeana Prouvé z Vitry. Nowe, choć wolałbym vintage, ale są trudne do upolowania, a ich koszt jest też niebagatelny. Po kątach mamy porozstawianych sporo innych krzeseł – dwa metalowe Oskara Zięty, jedno Marcela Breuera, zaś za projekt fotela Senator jest odpowiedzialny duński projektant Ole Wanscher.

Jednym z moich ulubionych mebli jest regał 606 Dietera Ramsa; marzyłem o nim od bardzo dawna – kiedy tu zamieszkaliśmy, w końcu stwierdziliśmy, że zostaniemy na dłużej i go kupiliśmy. Rams jest moim idolem, a jego techniczne projekty dla firmy Braun uważam za doskonałe: piękne i nowatorskie.

S: Lubimy lata 50., 60. i 70. Do tego dodajemy trochę nowoczesnych rzeczy. Więc nasze mieszkanie to jest taki miszmasz. Zbieranina z różnych okresów, różnych stylów. No ale staramy się, żeby to wszystko było jednak spójne, nasze. To mieszkanie zresztą ciągle się zmienia. To widać na naszym instagramowym profilu @hallofromberlin, który jest pasją Łukasza. Pokazujemy tam nasze cztery kąty, ale też dużo relacji z muzeów i wystaw dizajnu, polecamy książki o wnętrzach i projektantach wnętrz, zamieszczamy relacje z naszych podróży. Często jeździmy do miejsc, w których można zobaczyć architekturę współczesną, na przykład do Marsylii pojechaliśmy oglądać projekty Le Corbusiera.

Ł: Lubię zmiany i przemeblowania. Kolory ścian też zmieniają się często. Kiedyś salon (który teraz jest sypialnią) był intensywnie niebieski; potem – ponieważ obaj lubimy Le Corbu – pomalowałem ścianę na trzy kolory, inspirowane marsylską Unité d’Habitation. Niedługo Stefan wyjeżdża na ponad tydzień i mam na ten czas jasno określony plan: przemaluję sypialnię!

S: Bardzo lubimy rzeczy z historią, podniszczone, przechodzone. Czasami zakup czegoś planujemy długo, czasami to impuls. Czasem łut szczęścia, czasem przypadek. Do pewnych rzeczy mamy sentyment, ale też czasem pozbywamy się czegoś, by zrobić miejsce nowemu. Ciągle kupujemy też książki. Łukasz jest maniakiem czasopism o dizajnie, mamy ich całe stosy.

Czasem myślę, że podoba nam się wszystko, ale jednak mamy określone preferencje i wybory. Modernizm we wzornictwie i architekturze, żadnego glamour, raczej nie postmodernizm, bez zbędnych ozdobników. Bardziej skandynawska prostota niż włoska fantazja, choć pewnie i w Murano znaleźlibyśmy coś dla siebie!

Ł: Ja, kiedy mówimy o naszym domu, nie mogę nie wspomnieć o balkonie. Jest duży i bardzo dla nas ważny. Po pierwsze widać od nas wieżę telewizyjną, więc jest wyjątkowo berlińsko. Po drugie od wiosny do jesieni zamieniamy się w balkonowych maniaków i sadzimy, podlewamy, nawozimy… Hodujemy głównie rozmaite trawy, wszelkie odmiany, rozmiary i kolory, ale i dla kwiatów, i pomidorów znajdzie się miejsce. Do siedzenia wybraliśmy krzesła braci Bouroullec.

Macie też sporo szkła i porcelany.

Ł: Och tak, kochamy ceramikę – starą i współczesną. Moi rodzice nadal mieszkają we Włocławku, gdzie dorastałem i mam wielki sentyment do figury hokeisty, którą dostałem od nich na urodziny. To w zasadzie nie figurka, a rzeźba z fajansu – spora, bo ma prawie 30 cm, została zrealizowana dla klubu sportowego. To unikat i cieszę się, że jest w moim posiadaniu. Jest jeszcze żółty wazon – też z historią. Moi rodzice dostali go w prezencie ślubnym w roku 1966. To już prawie 60 lat!

S: Lubimy też porcelanę Moniki Patuszyńskiej. Współpracowaliśmy z Moniką już w Magazynie Praga i od tego czasu budujemy naszą małą kolekcję jej prac. Cieszymy się, że zyskała uznanie na świecie.

Ł: Naszym najnowszym nabytkiem jest wazon Barva projektu Pani Jurek. Uwielbiamy go stylizować – z kwiatami lub bez, bo jest to bardzo interesująca forma. Bardziej rzeźba niż wazon. Podoba nam się nawiązanie do grupy Memphis i to, że można z innymi wazonami z kolekcji budować kompozycje przestrzenne. Ale doskonale o tym wiesz, bo dokładnie ta kolekcja trafiła na okładkę twojej książki!

S: Ale najważniejsza jest sztuka. Kolekcjonujemy sztukę współczesną. Ciągle coś dokupujemy, zdejmujemy, przewieszamy. 

 

Co trafiło do was ostatnio?

Ł: Rysunek Edwarda Dwurnika z aukcji Refugees Welcome i obraz Jędrzeja Bieńko, młodego artysty z Warszawy. Ale zupełna świeżynka to akwarela Alex Urban – Likier.

S: To o tyle ważny zakup, że od Alex zaczęło się nasze wspólne, świadome kupowanie. Bardzo podobały nam się jej obrazy, ale ciągle czekaliśmy na coś wyjątkowego dla nas.

Ł: I któregoś dnia na jej Instagramie pojawił się piękny, nieduży obraz zatytułowany Trofeum. To było to. Skontaktowałem się z Martą Kołakowską z Galerii Leto, która reprezentuje Alex i obraz trafił do nas. Do dziś jest to nasza ulubiona praca – tajemnicza, intrygująca, niejednoznaczna. Wisi w sypialni i jest to jedyna praca, która nie jest chowana.

 

Jak zaczęło się wasze kolekcjonowanie? 

Ł: U mnie zaczęło się wcześnie, jeszcze kiedy pracowałem w galerii Teresy i Andrzeja Starmachów. Z tego okresu pamiętam kontakty z wybitnymi twórcami – Nowosielski, Panek, Krasiński, Tarasin. Szczególny ważny jest dla mnie niewielki kamień z górskiego strumienia, na którym Jerzy Nowosielski namalował dwie postaci świętych. W jego domu znajdował się kosz, w którym leżały te ikonki; rozdawał je tylko przyjaciołom, stąd mój sentyment. Kiedy przeniosłem się do Warszawy i poznałem Stefana, na ścianie miał obraz Anki Czarnoty.

S: Obraz wciąż jest z nami. Rzadko pozbywamy się prac, najczęściej niektóre na jakiś czas chowamy i jak zatęsknimy – wracają na ścianę. Jest ciągła rotacja. Jak wspomniał Łukasz, świadomie zaczęło się od Alex, już w Berlinie, potem przyszły inne wybory.

Ł: Lubimy nieoczekiwane zestawienia, kontrasty. Czasem dzieło sztuki czy dizajnu zmienia wyraz lub znaczenie w dialogu z innym. Ostatnio zaaranżowałem tak zwaną ścianę petersburską, czyli prace wiszą gęsto jedna obok drugiej. Ale zapewne za jakiś czas zatęsknimy za pustą przestrzenią na ścianach i będę łatał dziury po gwoździach. 

 

Macie jakiś klucz doboru dzieł? 

Ł: Kupujemy to, co bardzo nam się spodoba. Polska sztuka to jest pierwszy klucz. Sztuka figuratywna drugi. Najczęściej młodzi artyści. Lubimy znaleźć takiego, który nie jest jeszcze bardzo znany. Czasem się okazuje, że zyskuje na uznaniu i na wartości. Wydaje mi się, że kierujemy się trochę w stronę sztuki kobiecej. Ale bardzo często pojawia się miłość od pierwszego wejrzenia i musimy to coś mieć, choć nie wpisuje się w założone kryteria.

S: Obraz musi nas zachwycić, to oczywiste. Łukasz wspominał, że interesuje nas polska sztuka, ale od tego robimy małe wyjątki. Kupiliśmy litografię szwedzkiej artystki czeskiego pochodzenia Klary Krystalowej. Uwielbiamy jej duże rzeźby ceramiczne. Prawie w ogóle za to nie posiadamy prac abstrakcyjnych. Dwie, które mamy, to prezenty od twórczyń – Anki Czarnoty i Iwony Delińskiej. Obie mimo niewielkich rozmiarów są dla nas bardzo ważne.

Ł: Ach, zapomniałeś o małej abstrakcji Jarosława Flicińskiego; ale ja mam wrażenie, że kupiliśmy go bardziej dla mnie. Wracając do klucza, to zabawne jest, że ja sam pewnych rzeczy nie dostrzegam. Jakiś czas temu przyjechała do nas nasza znajoma z Gdyni, artystka Iwona Delińska, która popatrzyła na nasze ściany i powiedziała: „U was to są same głowy”. Jakoś mi to umknęło… Od tego czasu nie tylko widzę te głowy, wydaje mi się to ciekawym motywem kolekcji, ale i podążamy tym tropem. Kupiliśmy dwa obrazki z serii „Głowy z Alcatraz” Sebastiana Winklera. No i Dwurnika. Jak tylko go zobaczyłem na przedwyborczej wystawie w MSN-ie, to od razu pomyślałem, że musi być nasz.

 

Opowiedzcie trochę o waszej okolicy. Jakie miejsca lubicie?

Ł: Nasze mieszkanie jest położone centralnie – między wschodem a zachodem, stosunkowo niedaleko placu Poczdamskiego. Nasza suczka Kreska jest szczególnie zadowolona z trzech parków obok naszego mieszkania – Park am Gleisdreieck, Victoriapark i Nelly-Sachs-Park. Pół godziny autobusem mamy też nad jezioro Grunewald, które jest oficjalnie przeznaczone dla czworonogów. Od wiosny do jesieni bywamy tam przynajmniej raz w tygodniu.

S: W licznych galeriach sztuki ciągle coś się dzieje – w wolne dni, kiedy nie jeździmy pływać, robimy sobie rundki po galeriach. Rzut beretem od nas mamy prawdziwe zagłębie galeryjne – Potsdamer Strasse i okolice. Zawsze zaglądamy do galerii: Max Hetzler, Judin i Esther Schipper. W tej ostatniej trwa obecnie wystawa Karoliny Jabłońskiej, świetnej młodej malarki z Krakowa. Zarówno ona, jak i malarz Tomek Kręcicki, są od niedawna przez ową galerię reprezentowani, co świadczy o sporym sukcesie. Często jeździmy też „na galerie” w okolice Savignyplatz. Tam zawsze zaglądamy też do Hetzlera (jest to bardzo renomowana galeria, która ma w Berlinie cztery oddziały) i fantastycznej galerii z dizajnem Jochum Rodgers. Do tego koniecznie kawa z drożdżowym ciastem sprzedawanym prosto z blachy w Zeit fur Brot. Polecamy wersję z białą czekoladę i malinami. Mniam, mniam.

 

Co, poza oczywistymi turystycznymi wyborami, polecilibyście w Berlinie komuś, kto interesuje się architekturą i dizajnem?

Ł: Głównie berliński modernizm i galerie sztuki. Perła architektury powojennej, czyli Neue Nationalgalerie projektu Miesa van der Rohe została niedawno otwarta po pięcioletniej renowacji. To dla nas ikona. Miejsce obowiązkowe. Z muzeów polecę również Neues Museum. To tam jest Nefretete, ale mnie urzeka, w jaki sposób wybitny architekt David Chipperfield przebudował i unowocześnił to miejsce. Zresztą to nie jedyna jego fantastyczna realizacja na wyspie muzeów.

S: Z mniej oczywistych miejsc na pewno osiedle Hansaviertel położone w centrum miasta, zaraz obok Tiergarten. Piękne założenie z roku 1957. To osiedle powstało jako wystawa architektury Interbau można tu zobaczyć budynki tak wybitnych twórców modernizmu jak Aalto, Gropius, Niemeyer. 

Ł: Uwielbiam „naszego” Niemeyera. Ale też zawsze zawozimy naszych gości do berlińskiej Unité d’Habitation Le Corbusiera. To jedyna poza Francją realizacja tego budynku. Nie jest może aż tak efektowna jak marsylska, ale warta odwiedzenia.

S: W Berlinie jest dużo interesujących osiedli mieszkaniowych. Oczywiście dla fanów architektury wczesnego modernizmu. Pięć z nich wpisanych zostało na listę dziedzictwa UNESCO. My polecamy Hufeisensiedlung, czyli Osiedle Podkowa Bruno Tauta.

Ł: Ja najbardziej lubię osiedle-ogród Onkel-Toms-Hütte (Chata wuja Toma) tego samego architekta. W ogóle Taut jest wspaniały! Jeśli zaś chodzi o naszą drugą pasję, czyli sztukę współczesną, to polecamy kolekcje prywatne udostępniane publicznie: Boros, Hoffmann, Feuerle. I znów musimy wspomnieć o architekturze zarówno Boros, jak i Feuerle to bunkry z okresu wojny, które zostały fantastycznie zaadaptowane dla celów wystawienniczych przez wybitnych architektów: Arno Brabdlhubera (pierwsza) i Johna Powsona (druga). Moglibyśmy zresztą ciekawe miejscówki wymieniać bez końca.

S: Często podróżujemy tropem architektury. Jakiś czas temu pojeździliśmy po Niemczech śladami Bauhausu. Zaczęliśmy od Dessau, potem pojechaliśmy do Weimaru, Jeny i Gery, a dwie noce spędziliśmy w niewielkiej miejscowości Probstzella, w której znajduje się hotel urządzony w oryginalnym domu ludowym z okresu pierwszego Bauhausu. Jeździmy po dalszej i bliższej okolicy, lubimy Lipsk, Hamburg, właśnie zrobiliśmy weekendowy wypad do Drezna.

 

Macie plany na kolejne wyprawy?

Ł: Stefan leci do Stanów zobaczyć całkowite zaćmienie słońca. To jest jedno z jego marzeń. Ja zostanę z psem i jak wspomniałem, przemaluję sypialnię. Lubię to robić sam, we własnym rytmie, więc bardzo mi pasuje, że Stefan nie jest entuzjastą remontów. W każdym razie lecorbusierowska czerwień już mi się nieco znudziła. Ale ten Le Corbu to moja mała obsesja. W czerwcu planujemy wycieczkę do Francji, by zobaczyć jego realizacje w okolicach Lyonu. Z naszych marzeń wymienię też Chandigarh w Indiach, gdzie zbudował miasto-ogród. I Brasilię Niemeyera. Wszystko wciąż kręci się wokół modernizmu.

S: Ale to już plany na przyszłość. Wracając do malowania – prosimy, nie pytaj o kolory. Na pewno ma być spokojniej, ale nie na biało. To czasem wychodzi w trakcie, choć mamy jakieś pomysły, jednak podczas malowania dużo może coś się zmienić.

Ł: Efekty pokażemy od razu na Instagramie.