Marcin Szałański: Każda nowa rzecz to przypływ adrenaliny

Jesteśmy pod Warszawą, odwiedzamy Marcina Szałańskiego, który mieszka tu z partnerem Adamem Malinowskim i pieskiem Blue. Wnętrze domu wypełnione jest polską współczesną sztuką, cała kolekcja powstała w ciągu kilku ostatnich lat. Dzieła sztuki wyeksponowane są w każdym pomieszczeniu i na każdej ze ścian. I to one grają tu pierwsze skrzypce. Choć jest też kilka przedmiotów z historią: „Zegar to rodzinna pamiątka Adama. Wyprodukowany w latach 30. przez niemiecką firmę prawdopodobnie wisiał na poczcie na podlaskiej wsi. Potem trafił do wujostwa Adama, kolejno do jego rodziców. Aparat telefoniczny jest ze starej elektrowni Powiśle. Pracowałem w firmie deweloperskiej, zanim w elektrowni powstało centrum handlowe. Wewnątrz zostało mnóstwo artefaktów z epoki. Telefon stał na biurku w gabinecie dyrektora”.

Która praca trafiła tu jako pierwsza? 

Wszystko zaczęło się od obrazu przedstawiającego naszego pierwszego wspólnego psa – Oskara, zabranego ze schroniska Na Paluchu. Dostaliśmy go w prezencie od sąsiadki Joanny Sułek-Malinowskiej, kiedy jeszcze tu nie mieszkaliśmy. Joanna jest malarką, poznaliśmy się przez przypadek na warszawskim Tarchominie i chwilę przed pandemią podarowała mi ten obraz jako prezent urodzinowy. Potem kupiliśmy od niej jeszcze kilka obrazów.

Czyli pierwszy obraz z kolekcji pojawił się raptem cztery lata temu. Jak dużo uzbierało się ich od tego czasu?

Dziś w kolekcji jest ponad 300 obiektów. Dostałem pierwszy obraz, wiosną przyszedł lockdown, a ja zacząłem sporo czytać o sztuce i bardzo mnie to wciągnęło. Jednym z ostatnich zakupów jest linoryt Teresy Jakubowskiej, neon od Aleksandra Prowalińskiego oraz prace Włodzimierza Pawlaka z serii „Dzienniki”.

 

Czy zanim dostałeś pierwszy obraz, to interesowałeś się sztuką?

Czasem chodziłem do muzeów. Do Zachęty czy do Narodowego. Wiedziałem, że są galerie sztuki. Ale tak jak pewnie większość ludzi w tym kraju, myślałem, że płaci się za wstęp, że to nie są miejsca dla mnie. Mogę powiedzieć, że nie interesowałem się sztuką współczesną. Kiedy sąsiadka dała mi obraz, dostałem do przeczytania też kilka książek o sztuce. Wiedziałem, że Aśka sprzedaje swoje obrazy między innymi na aukcjach sztuki. Wszedłem w internet, patrzę, są aukcje sztuki. No dobra. O, taki obrazek fajny. O, ten też fajny. Zacząłem to zgłębiać. Patrzyłem na ceny, a mój próg bólu był wtedy bardzo niski. Z aukcji zacząłem wchodzić na strony galerii. Sprawdzałem, co to są za miejsca, co sprzedają. A kiedy już można było wyjść z domu, to artysta Bartek Kiełbowicz, którego poznałem na Instagramie, zaprosił mnie do swojej pracowni. Wyszedłem od niego z dwiema pracami. Z czasem zacząłem poznawać więcej artystów, studentów, wykładowców ASP, galerzystów i przede wszystkim kolekcjonerów, tak samo jak ja zapalonych do sztuki.

 

Jak tworzysz kolekcję? Czy są zasady, według których dobierasz prace?

Na pewno bliżej mi do abstrakcji niż do figuracji. Co zresztą widać na ścianach. Ale klucza nie ma żadnego. Większość prac, które mam, kupiłem bezpośrednio od artystów. Tylko kilka przez galerie. Galerie współpracują z kilkoma wybranymi artystami. A ja jako kolekcjoner potrzebuję cały czas nowych podniet. Mógłbym skupić się na jednym artyście, ale wtedy przestałbym się rozwijać. Poznaję kolejne osoby, nowe historie, to wszystko mnie wzbogaca. Kiedy idę do pracowni artysty, po tym, jak obejrzałem jego prace na Instagramie i wiem, że jego twórczość mi się podoba, to czuję, czy jest jakiś vibe między nami. Bez sensu kupować pracę kogoś, kogo nie polubiłaś. Potem, patrząc na obraz w domu, będziesz to czuć. Jak już żyjesz ze sztuką, to to musi być sztuka, na którą pozytywnie reagujesz. Przebudzisz się rano, patrzysz i się uśmiechasz. Chociaż doceniam figurację i tematy związaneemocjami, to trudno mi wyobrazić sobie powieszenie takiego obrazu w domu. Mam takich kilka, ale stoją w magazynie. 

Lubię ekspresjonizm, głównie przez Tomka Partykę. Są tu cztery jego prace. Między innymi ten niebieski obraz z czaszką o tytule Brother. To praca o jego bracie. Kupowałem ją trzy lata, bo nie chciał jej sprzedać, była dla niego bardzo ważna pod względem emocjonalnym, ale w końcu się udało. Jeden wykonał dla nas na zamówienie, używając prochów naszego psa, Oskara. To ten czarny z napisem Look at me, play with me, feed me, hug me. Ten obraz żyje. Obsypuje się codziennie po trochu. Powyżej wisi obraz Ani Rutkowskiej, jednej z moich ulubionych malarek. Mamy kilkanaście jej prac i jesteśmy nią zauroczeni. 

Zielony klejnot to Wojtek Zubala. Profesor na ASP w Warszawie. Ubóstwiam jego twórczość. Na lato wystawiam dzieło na sztalugę w salonie. Bo w świetle dziennym jeszcze zyskuje. W domu wisi też kilka obrazów młodego artysty z Gdańska – Adama Stępnia, który zaczynał od mało popularnego color field painting, a obecnie poszedł drogą obraną niegdyś przez Richtera. Obu ich – i Zubalę, i Stępnia – łączy miłość do koloru. A to jest też nasza miłość. W kolekcji mamy głównie prace polskich artystów: cudowny obraz o praniu Kingi Nowak, Przemka Mateckiego z serii pokazywanej kilka lat temu w Zachęcie, Weroniki Teplickiej, która jest obecnie kuratorką w Bałtyciej Galerii Sztuki w Słupsku; Gosi Bartosik z Poznania, którą kochamy za jej neoekspresjonistyczną kreskę – jej wielki obraz Ofiara Czerwonego Kozła wisi w naszej łazience i ma nietuzinkowy różowy kolor; Teresy Panasiuk, Anny Szprynger, Pawła Dunala, Ramana Tratsiuka, Marty Pokojowczyk, Julii Kowalskiej, Adriany Konopka, Kuby Słomkowskiego, Michała Slezkina, Penera, rzeźba Olgi Prokop-Miśniakiewicz. Ale są też prace studentów: Ani Radzimińskiej, Jędrka Bieńko, Janka Kalmana, Karola Wanata, Angeliki Rudak… Wierzę, że za kilka lat to oni będą świecić na scenie świata sztuki. W kolekcji jest obecnych ponad 100 artystów. Trochę czasu zajęłoby wymienienie wszystkich.

Co daje ci kolekcjonowanie?

Każda nowa rzecz to przypływ adrenaliny. Ale i kolejny powód do tego, żeby wysilić mózg do szukania informacji o danym artyście, poznania jego twórczości. To jest wielka frajda. Nie wyobrażam już sobie domu bez sztuki. Sztuka jest na ścianach, a nie pochowana. Choć są kolekcjonerzy, którzy oglądają swoją kolekcję jedynie w katalogu. Co jakiś czas coś przewieszam i życie jest bardziej kolorowe. Są obrazy, które wiszą w danym miejscu na stałe, część zmienia się w zależności od pory roku, od nastroju. Zimą było bardziej niebiesko, wiosną robi się kolorowo. W zasadzie wszystkie pieniądze inwestujemy w te obrazki, żeby nam się fajnie żyło. Aczkolwiek z tyłu głowy jest myśl, że może to też zabezpieczenie emerytury.

Od jakiegoś czasu działam jako wolontariusz w Towarzystwie Przyjaciół Muzeum Sztuki Nowoczesnej. Odpowiadam tam w tej chwili za social media. Przy każdym większym muzeum istnieje takie Towarzystwo Przyjaciół. A jako że ja się poruszam w kręgu sztuki współczesnej, to mi najbliżej było właśnie do Muzeum Sztuki Nowoczesnej, gdzie i tak często bywałem. Do Towarzystwa może zapisać się każdy. Wystarczy opłacić roczną składkę i niesie to za sobą pewne profity. Dla członków organizowane są wyjścia do galerii, oprowadzania kuratorskie, zwiedzanie pracowni artystów.

 

Jakie wystawy pokazywane obecnie w Warszawie polecasz?

Bardzo lubię wystawy, na których pojawiają się prace zagranicznych artystek i artystów – jest to zawsze okazja do poznania czegoś nowego, skonfrontowania swoich wyobrażeń o sztuce z różnych zakątków świata z rzeczywistością i porównania jej do tej naszej lokalnej. 

15 maja w Galerii Studio otworzy się wystawa „Opór motyla: Haiti” pokazująca obok siebie prace z Haiti i z Polski mówiące o duchowości, działaniu wspólnotowym i oporze społecznym – myślę, że będzie to bardzo ciekawe zestawienie.

Oczywiście polecam wystawę w Muzeum Sztuki Nowoczesnej – ostatnią w Pawilonie nad Wisłą przed przeprowadzką do nowej siedziby na Placu Defilad. Pokazano na niej gwasze bardzo znanej i cenionej na całym świecie artystki ludowej Marii Prymaczenko. Wystawa kolorowa, baśniowa, a jednocześnie mówiąca o otaczającym artystkę świecie, poruszająca takie tematy jak między innymi katastrofa w elektrowni w Czarnobylu, obok której całe życie mieszkała.

Bardzo polecam wystawę trwającą w Fundacji Galerii Foksal stworzoną w kooperacji z Galerią Emalin z Londynu. Pokazano na niej ikoniczną już pracę Moniki Sosnowskiej oraz Daigy Grentiny. Ciekawa wystawa otworzyła się w Galerii Aspekty – są tam prace Tadeusza Brudzyńskiego, który większość życia spędził we Francji. Jego ostatnia duża wystawa odbyła się w Zachęcie w latach 90. Do dziś wielu artystów (m.in. Tomasz Dominik, Olga Wolniak czy Marek Sobczyk) wspomina go z sentymentem, gdyż pomagał w rozwinięciu ich karier. Dla mnie to okazja do odnalezienia schowanych i troszkę zapomnianych wybitnych osobowości ze świata sztuki.