Marta Nadolle: Stawiam poprzeczkę jeszcze wyżej

„W moich pracach nigdy nie wychylam się poza osobiste doświadczenia. Zapisuję wszystkie emocje i reakcje na otaczającą rzeczywistość” – mówi artystka wizualna Marta Nadolle. Marta studiowała na Akademii Sztuk Pięknych w Gdańsku i Akademii Sztuk Pięknych w Warszawie, zajmuje się przede wszystkim malarstwem. Poza klasycznymi płótnami tworzy obiekty malarskie, rzeźbi, haftuje. W 2023 roku została laureatką Paszportów „Polityki” w kategorii Sztuki wizualne. 

Spotykamy się w jej pracowni, mieszczącej się naprzeciwko mieszkania. Przestrzeń wypełniają prywatne przedmioty artystki: obrazki, drewniane figurki, albumy.

Tu pracujesz od niedawna.

Ponad rok. Wcześniej mieszkałam z partnerem na Bielanach w dwupokojowym mieszkaniu. Jeden pokój był przeznaczony na moją pracownię. Jeszcze wcześniej mieszkałam sama w kawalerce i malowałam tam, ale były to o wiele mniejsze prace. Przez chwilę pracowałam w jednym miejscu z innymi artystami, ale to nie dla mnie. Muszę być sama, bo po prostu nie mogę się skupić.

 

Jak często bywasz w pracowni?

Do czerwca miałam trzy dodatkowe prace zarobkowe. Uczyłam dzieci plastyki na etacie, prowadziłam zajęcia dla dzieci w spektrum autyzmu w Muzeum Sztuki Nowoczesnej i zajęcia z malarstwa w Fundacji Atelier. Było naprawdę ciężko. Swoją twórczością mogłam zajmować się w określonym czasie, wtedy gdy miałam wolną chwilę. Gdybyśmy się teraz nie spotkały, to najprawdopodobniej robiłabym kulki do pracy leżącej na podłodze. To praca, którą tworzę, przyklejając kolejne kulki z krepy, bibuły, wytłoczek po jajkach. To scenka, którą zaczęłam tworzyć przed Paszportami Polityki”. Gdybym miała jednak nie wygrać. To miało być pocieszenie. Moi rodzice mają charty hiszpańskie i widzimy tu sukę, która wygrywa wszystkie możliwe zawody. Tutaj będzie ścianka, gdzie są jej puchary, medale. Praca będzie mieć tytShe was the fastest dog.

Moja twórczość to dla mnie forma spędzania wolnego czasu. Jestem do tego przyzwyczajona. Kiedy wieczorami jest sporo wydarzeń, wykładów to najczęściej nie mogę z nich skorzystać, bo pracuję. Choć z drugiej strony zawsze miałam tak, że ważniejsze było dla mnie tworzyć, niż iść na wernisaż. Myślę wtedy: O Boże, stracę tyle czasu, a mogę coś zrobić”. Ciąg do tworzenia jest silniejszy niż wszystkie dodatkowe sytuacje, w których uczestniczenie pozwala nawiązywać relacje. No, ale to jest w zgodzie ze mną. Zdecydowanie mam problemy ze small talkiem. 

Uczysz dzieci. To wydaje się naturalne, jednak domyślam się, że w środowisku artystów nie jest to zbyt popularne zajęcie. 

Kiedy dorastałam, zawsze miałam poczucie, że dobrze się porozumiewam z dziećmi, że mamy swój język. Kiedy byłam na studiach, nie widziałam nic złego w tym, że po Akademii mogę uczyć dzieci. Wszyscy reagowali negatywnie, że to jest najgorsze, co może być. Początkowo, kiedy zaczęłam pracować w pracowni plastycznej, bywało różnie. Czasem zajęcia były satysfakcjonujące, czasem rodzice ze względu na mój wiek traktowali mnie protekcjonalnie. Bywają jednak sytuacje, kiedy dzieci mnie inspirują. Albo inspirujemy siebie nawzajem. Ja podejmuję jakiś problem w obrazie i im zadam to samo. Tak z ciekawości, jak oni to zrobią. 

 

Sama rysowałaś od małego?

Moją mocą zawsze było to, że jestem ultrawrażliwa. I ta moja wrażliwość się różnie objawiała. Lubiłam rysować, ale nie mogę powiedzieć, że byłam nie wiadomo jakim talentem. Bo widziałam jakieś dzieciaki, które na gazetkę szkolną robiły fajniejsze rzeczy. Myślę, że ta duża wrażliwość i poczucie, że jestem nie dość dobra, sprawiają, że cały czas chcę udowadniać i światu i sobie, że mogę być lepsza.

Liceum plastyczne wybrałam dlatego, że rozstałam się z moim pierwszym chłopakiem i bardzo nie chciałam iść do szkoły, do której szli wszyscy znajomi. Mój ojciec powiedział: Wiesz co, lubisz rysować, może liceum plastyczne w Poznaniu?”, a ja na to: Tak, doskonale, ucieknę od tego wszystkiego”. No, ale przyszło co do czego, zaczęłam chodzić na kurs i wyszło, że nic mi kompletnie nie idzie. Ale poczucie, że jestem taka kiepska, tak mnie zdeterminowało, że dostałam się na pierwszym miejscu. Tak się zawzięłam, żeby zwiać do innego miasta. 

 

Początkowo malowałaś. Rzeźbiarskie formy przyszły później?

Tak, malowałam i były to sytuacje całkowicie z głowy. Chciałam zacząć tworzyć swój własny język malarski. Zaczęłam więc malować zdarzenia z mojego życia, przede wszystkim po to, by wyrzucić dużo rzeczy z przeszłości. Malowałam na malutkich formatach, 20 × 20 cm. Pamiętam, że jakoś na czwartym roku studiów zaczęłam słyszeć, że powinnam tworzyć duże formaty, że małe to są tylko takie szkicowe, że nikt cię nie zauważy z takimi formatami. Wymyśliłam wtedy jakiś sposób na siebie i te duże formaty. Ale miałam poczucie, że to mi szkodzi, że malowanie trwa bardzo długo, że to jest ciągłe babranie się w jednej emocji. I przez to powstaje takie zniekształcone coś. Stwierdziłam, że w tych małych pracach jest więcej prawdy. No i wróciłam do nich. Powoli zaczęły się one zmieniać, zaczęły pojawiać się nowe inspiracje, nowe odkrycia.

Byłam w tym czasie w Budapeszcie, na wystawie Fridy Kahlo. I strasznie mi się podobało, że malowała na deskach. Miałam poczucie, że ten materiał jeszcze podbija emocjonalność pracy. Że ta deska jest niedoskonała. I zrozumiałam, że to bardzo współgra z moim charakterem. Płótno wydawało mi się za idealne, za bardzo akademickie.

Rzeźby to jest wyższa szkoła jazdy. Najpierw była ceramika. Ale strasznie długo się to robiło, coś zawsze pękało w wypale. Postanowiłam, że spróbuję rzeźbienia w drewnie. Wydaje mi się, że to jest jeszcze bardziej pierwotne.

 

 

,,She was the fastest dog” 2024 110×80 bibuła i cekiny

Show me – 2022

Trittico i Egzysta – 2022

Nowa technika – 2022

Do dziś to, co pojawia się na twoich pracach, to sytuacje zaczerpnięte z życia. Jak je wybierasz?

Widzę jakieś bliskie mi osoby i dostrzegam jakiś problem. Mam dużą empatię. I to są takie preteksty, żeby poruszyć jakieś kwestie. Żeby coś namalować, muszę w danej sytuacji zobaczyć jakąś moc. To, co widzimy na obrazie, scenografia, krajobraz to trochę przeniesienie jeden do jeden rzeczywistości, ale też jej zdeformowanie. Często korzystam z Google Maps i odwzorowuję to, co widzę. Kiedy gdzieś coś zobaczę, usłyszę, zapisuję to, robię notatkę – najczęściej w telefonie i wrzucam na Facebooka tak, żebym tylko ja to widziała. 

Silne inspiracje daje mi sztuka wotywna, ludowa. Przez tę niedoskonałość to jest mój wewnętrzny realizm. Pamiętam, że kiedy jeździłam do babci na wieś, silne wrażenie robiły na mnie dożynki. Kiedy w liceum przechodziło się przez całą historię sztuki, najpierw podziałał na mnie Aleksander Gierymski, potem Wojtek Bąkowski. W każdym szukałam prawdy. Najsilniej działa na mnie, kiedy ktoś pokazuje jakąś prawdę, naturalizm. I to później dostrzegłam w postawie twórców naiwnych. Zauważyłam, że jesteśmy w pewien sposób podobni.

 

Czy praca twórcza daje ci przyjemność?

Bardzo dużą, ale był czas, że tak nie było. Bo jakoś sobie ubzdurałam, miałam fałszywe przekonanie, zainspirowane opiniami profesorów z Akademii, że artysta musi cierpieć. Grzęzłam w takim dziwnym dyskomforcie. Naprawdę nieprzyjemnie się czułam, kiedy pracowałam. Satysfakcja była na koniec, ale cała ta droga była kiepska. Dziś też są takie sytuacje, że są trudniejsze dni, etapy danej pracy, również frustrujące. Ale kiedy skończę, to jest totalna euforia. To jest tak, że człowiek się czuje, że tyrał i tyrał długo. Wszystko wokół się wali, mój chłopak sprząta i gotuje, bo ja nie robię nic i wyglądam paskudnie. A nagle jest takie wow! Skończyłam. I mogę zrobić inne rzeczy, jest chwila celebracji i duże poczucie satysfakcji.

 

Pracujesz nad jedną rzeczą czy kilkoma jednocześnie?

Zawsze muszę robić przynajmniej dwie, bo wtedy nie wpadam w pułapki, że będę robiła jedną w nieskończoność, że przemęczę. Cały czas musi być świeża energia. 

 

Masz w pracowni jakieś przyzwyczajenia, rutyny?

Chyba szkic. Musi być dobry. Nie mogę sobie pozwolić na całkowity spontan albo korzystanie w 100% tylko z Google Maps, bo wtedy będzie to bez emocji, będzie zimne. Musi być szkic. Muszę wiedzieć, co w którym miejscu będzie i jakie jest najważniejsze przesłanie danej pracy. No a poza tym na pewno muszę mieć benzynę lakową i olej lniany. Najczęściej puszczam sobie jakiś film. Ale nie oglądam go. To są filmy, które znam i lubię ich klimat, muzykę. 

 

Opowiedz o przedmiotach, które tu masz, które towarzyszą ci przy pracy. 

To są moje takie skarbełki. Często z lumpeksów z używanymi przedmiotami, z wyprzedaży garażowych. Mam tu niemieckie kolekcjonerskie figurki, które znalazłam w sklepie przy granicy polsko-niemieckiej, dzbanek ze śmietnika, malunki na szkle. Drewniana skrzynia jest z mojego pokoju w domu rodzinnym. To są takie rzeczy, które mnie rozczulają. Mam taki swój pokoiczek, jest mi to po prostu potrzebne, bo wtedy się dobrze czuję.

Maluję na podłodze. Wtedy zawsze się otaczam zdjęciami z albumów, reprodukcjami.W zależności od obrazu, nad jakim pracuję, rozstawiam sobie te prace wokół siebie. Kiedy byłam na studiach, miałam poczucie, że wszyscy, którzy tam są, są tacy inspirujący. Cały czas chciałam się starać im dorównać. Potem kiedy wspóldzieliłam pracownię z innymi artystami, już nie miałam takiego poczucia. Wolałam zostać w domu, otoczyć się albumami, czułam, że to są ludzie, którzy mnie motywują, że chcę dojść do tego levelu.

 

Co czułaś, gdy okazało się, że zostałaś laureatką Paszportu „Polityki”?

Początkowo był to tak duży szok, że prawdziwe szczęście pojawiło się dopiero następnego dnia. Byłam w kompletnym amoku. Wcześniej dowiedziałam się, że jestem nominowana. I to było już dużo, bo zawsze miałam poczucie, że to muszą być ultrapopularne osoby, biorące udział w prestiżowych wystawach. A ja cały czas miałam poczucie, że jednak nie zaliczam się do tej kategorii. Ucieszyłam się, ale w momencie, kiedy dowiedziałam się, kto jeszcze jest nominowany, mówię: „No dobra, Marta. No trudno. Ciesz się tym, co masz”. Później zaczęłam myśleć: „Po co ty sobie tak mówisz. A może wygrasz”. Wiem, że robię coś dobrego, ale świat sztuki i nie tylko tak nie działa. Było sporo sytuacji w moim życiu, kiedy coś mi się udało i mówiłam sobie: „No dobra, to teraz wszyscy czapki z głów!”. Ale wiem, że jest wystawa, coś się dzieje i muszę się bardzo postarać, żeby to ciągnęło się dalej. Bo w przyszłym roku będzie już ktoś inny. Ktoś inny wygra. Więc chyba nigdy nie poczuję totalnego spokoju, pewności, że za rok będzie jeszcze lepiej. Uważam jednak, że w tym myśleniu jest metoda. Każdą zakończoną pracę chowam, by nie robić podobnej, by się nie powtarzać. Stawiam poprzeczkę jeszcze wyżej, żeby mieć poczucie, że się rozwijam.