Marta Wojtuszek: Drewno stawia opór, możemy się siłować

Marta Wojtuszek:

Drewno stawia opór, możemy się siłować

Autor: Aleksandra Koperda
Zdjęcia: Michał Lichtański
Data: 11.11.2021

Odwiedzamy artystkę Martę Wojtuszek – drzeworytniczkę, absolwentkę grafiki na krakowskiej Akademii Sztuk Pięknych. Mieszkanie ma dwa pokoje. Jeden to sypialnia, drugi jest pracownią. Przestrzeń wypełniają kawałki drewna, matryce, dłuta, farby drukarskie. Marta dorastała w otoczeniu natury i to ona w przeróżnych formach gości na jej pracach: „Często wracam do motywu koni, który jest mi bardzo bliski. To moja forma pokazania tęsknoty”.

Lubiłaś tworzyć, gdy dorastałaś?

Wtedy bardzo fascynowało mnie malarstwo, ale później równolegle zaczęłam szyć. Szyłam obiekty. Miałam naście lat, byłam w liceum. Po liceum walczyłam i próbowałam założyć swoje miejsce – sklepik. Jeszcze w Bielsku-Białej i 10 lat temu, więc nie był to czas i miejsce na takie działanie. Od małego uwielbiałam spędzać czas na zewnątrz, co zresztą się nie zmieniło. Przy każdej możliwej okazji dawałam dyla. Brałam książkę i chodziłam w pole, przesiadywałam na pastwiskach z końmi. Bardzo lubiłam szkicować zwierzęta w ruchu. Miałam taką jedną klacz, której towarzyszyłam. Często czytałam lektury na głos, a ona pasła się tuż obok mnie i podgryzała trawę. Spędzanie czasu w naturze miało duży wpływ na to, jak się ukształtowałam.

Już w trakcie studiów zaczęłaś tworzyć techniką drzeworytu i tak jest do dziś.

Mam słabość do naturalnych materiałów. Zarówno do lnu, kamienia, jak i do drewna. Z początku działałam z litografią i to z niej zrobiłam dyplom. A drzeworyt pojawił się w trakcie, ponieważ trafiłam do Pracowni Drzeworytu, w której, co ciekawe, robiono głównie linoryty. Bardzo nie polubiłam się z linoleum, kompletnie nie jest to mój materiał. Gdy wbijałam w nie dłuto, ostrze przechodziło na drugą stronę. Bez przerwy dziurawiłam linoleum, wszystko mi falowało. Istny koszmar. Więc dalej drążyłam temat i szukałam idealnego surowca.

I jak wpadłaś na drewno?

Odwiedzałam rodziców na weekend i w piwnicy trafiłam na bukową klepkę parkietową. Była okrutnie twarda. Gdy brałam dłuto, to praktycznie nie dało się nim ruszyć, stało na sztorc. Stwierdziłam, że to jest to! Idealny materiał! Stawia opór i możemy się siłować! Aczkolwiek w samej pracowni na początku spotkałam się z odwodzeniem od zamysłu pracy w drewnie. Później przyniosłam swoją pierwszą próbkę i rzuciłam: „Popatrzcie. Zrobiłam, da się”. Wtedy zaskoczyło. Byłam chyba jedyną osobą, która pracowała w drewnie. W pewien sposób działałam sobie z tym samodzielnie i bardzo lubiłam fakt, że nie musiałam siedzieć w pracowni. Mogłam ciąć, gdzie chciałam. Często wiązało się to z chodzeniem po górach albo z byciem gdzieś na zewnątrz, gdzie można spokojnie wiórować.

Pracujesz i mieszkasz w jednej przestrzeni. Kiedy tu trafiłaś?

Żyję tu trzy lata. Wprowadziłam się zaraz po ukończeniu akademii. To mieszkanie spadło na potrzebę chwili. Nie miałam czasu przeglądać ogłoszeń, okazało się, że znajoma znajomej miała tę przestrzeń. Weszłam tutaj i w zasadzie przekonał mnie pokój, którego najbardziej teraz nie lubię! Skusił mnie dwoma oknami. Gdy je zobaczyłam, ucieszyłam się, że w pomieszczeniu będzie dużo światła. Teraz okna są zasłonięte, żeby docierało do mnie jak najmniej bodźców. Nie brałam pod uwagę hałasu. Pierwsze piętro, tramwaje – to daje trochę w kość.

Od początku byłam też nieszczęśliwa z powodu mebli, z którymi walczyłam i które starałam się skrzętnie ukryć. To kilkuletnie oswajanie tego pieroństwa. Był czas, kiedy wszystko było tutaj przykryte tkaninami. Mieszkanie wyglądało jak z filmu – opuszczone, przykryte białymi prześcieradłami. Po prostu nie miałam możliwości działania i urządzenia tego mieszkania jakkolwiek pod siebie.

Domyślam się, że praca w przestrzeni, która nie odpowiada estetycznie, to dla artysty niełatwa sprawa.

Nie utożsamiam się z tym miejscem, to bardzo robocza przestrzeń. Chwilowo niestety nie sposób tego zmienić. Staram się żyć ze swojej twórczości, aczkolwiek to taka nieustająca walka i zapieranie się, żeby jednak robić to, co lubię. To się wiąże z dużą destabilizacją i życiem z miesiąca na miesiąc.

Opowiedz, jak pracujesz. Jak wygląda u ciebie proces projektowy? Czy najpierw powstają szkice?

Raczej nie. Wszystko zależy od konkretnego kawałka drewna. Mam bardziej indywidualne podejście i zazwyczaj jest to proces. Często też dużo psucia, z którego później coś zaczyna się klarować. Spontaniczne działanie. Bardzo lubię to, że ja do końca nie wiem wszystkiego – to seria kroków i podejmowanie decyzji na bieżąco.

 

 

Czyli masz kawałek drewna…

I lubię go sobie dosłownie podotykać, posiedzieć sobie z nim. Uwielbiam rysować nożem po drewnie, drapać. W zasadzie zaczyna się od jakiegoś szkicu, tyle że od razu nożem na drewnie. Deski są moim szkicownikiem.

I potem dalej robisz wszystko na tym samym kawałku?

Tak. Choć bywa i tak, że zupełnie go zetnę i już się go nie da odbić. To taki proces otwarty, rzadko można powiedzieć „stop”. Później na gotową deskę nakładam wałkiem farbę, a na to papier. Moje ulubione narzędzia do drukowania to kości introligatorskie. Cała siła idzie od ręki, trzeba wzór wyciskać centymetr po centymetrze. Przy dużych formatach jest trochę zabawy.

Używasz różnych rodzajów drewna w zależności od tego, co chcesz osiągnąć?

Pracuję głównie w lipie. Miałam okazję wiórować w wielu rodzajach drzew. Np. czereśnia jest bardzo twarda i działanie w niej jest utrudnione. A o dąb można dłuto złamać. Najlepiej pracuje mi się w miękkim drewnie i właśnie lipa takim jest.

Kiedy i jak lubisz pracować?

Działam raczej spontanicznie i nadal bardzo lubię pracować na zewnątrz. Jeżeli mam okazję być w górach, np. podczas odwiedzin u rodziców, to bardzo lubię wziąć kawałek drewna i szukać swojego miejsca. Nie zdarza się to zbyt często, ale to forma najbardziej przeze mnie lubiana. Zwykle wióruję tutaj i wióry są wszędzie. W ostatnim czasie bardzo lubię ciszę. Lubię też siedzieć na jakimś niskim stołeczku-zydelku. W mieszkaniu mam krzesełko samotnego rybaka – tak je nazwał sprzedawca. Byłam z tym meblem kilka razy na wycieczce.

Próbowałaś kiedyś robić formy trójwymiarowe? 

Nie, ale chciałabym, myślę o tym.