Natalia Rybka:
Obraz jest dla mnie otwartą książką
W katowickiej pracowni odwiedzamy artystkę Natalię Rybkę. Natalia ukończyła malarstwo na Akademii Sztuk Pięknych w Katowicach, niemal od początku jej prace skupiają się na tematach związanych z metafizycznym wymiarem człowieka. Refleksje nad sensem i istotą naszego życia na płótnach ukazuje poprzez perfekcyjne przedstawienia natury. Rośliny i ich symbolika pozwalają jej opowiadać o filozofii, religii, historii sztuki i odnosić się do współczesnych wydarzeń.
Jak tutaj trafiłaś?
Pracownię znalazłam trochę przez przypadek. Mieszkam z rodziną w kamienicy naprzeciwko. Urodziło nam się drugie dziecko i do pracy oboje z mężem potrzebowaliśmy miejsca, które będzie maksymalnie blisko naszego mieszkania. Obejrzeliśmy kilka lokali, a pewnego dnia zauważyliśmy baner wiszący najbliżej naszego miejsca zamieszkania. Zadzwoniliśmy i udało się tę przestrzeń wynająć.
Studiowałaś malarstwo na ASP w Katowicach.
Tak, ale zanim to się stało, wybrałam architekturę wnętrz we Wrocławiu. To był mój pierwszy kierunek, ale już po pierwszym roku wiedziałam, że nie chcę studiować architektury, tylko chcę iść na malarstwo. Choć czułam, że to nie jest to, co chcę robić, dopiero po trzecim roku zdecydowałam się opuścić te studia i zdawać na malarstwo. Miałam też potrzebę powrotu na Śląsk, wychowałam się w Bytomiu.
Żołnierz i Jezus, 80×130, olej na płótnie, 2022
Czy kiedy zdawałaś na architekturę, to malarstwo miałaś już z tyłu głowy?
Nie, zupełnie nie. Myślę, że to była duża zasługa prowadzących, których miałam na pierwszym roku architektury. Rozwinęłam swoje zdolności malarskie i rysunkowe. Przed zdawaniem na Akademię zrobiłam trzymiesięczny kurs przygotowawczy, nie miałam doświadczenia, jeżeli chodzi o malarstwo olejne. Dostałam się jednak i pierwszy rok utwierdził mnie w tym, że to jest to. Praca na architekturze sprowadzała się głównie do pracy na komputerze, a mnie bardziej fascynowały manualne projekty, więc jak mieliśmy zrobić wizualizację jakiegoś pomieszczenia, to ja wolałam zbudować makietę, chociaż to zajmowało dużo więcej czasu.
Kiedy zaczęłaś studiować malarstwo, to właśnie natura była tym, co pojawiało się na płótnach?
Nie. Też to był proces. Zaczynałam oczywiście od klasycznych rzeczy jak martwa natura w pracowni, portrety, modele. Moje pierwsze projekty były w sumie bardziej związane z architekturą, bo malowałam miasto. Pierwszy skończony cykl odwoływał się do budynków z mojego miejsca zamieszkania. Wychowałam się w Łagiewnikach, w dzielnicy Bytomia, gdzie jest wiele nieruchomości z czerwonej cegły. Ale już wtedy miałam bardzo duży pociąg do drobiazgów, do szczegółów. To, że skupiłam się na naturze, zrodziło się z tego, że mój profesor Andrzej Tobis wyłapywał elementy, które mnie bardziej pociągają, w których widać, że moje malarstwo się rozwija, i to on zasugerował, że być może mogłabym spróbować malować rośliny. Spróbowałam, no i tak zostało. Końcówka trzeciego roku, czwarty, piąty to już były obrazy związane z naturą.
A jak wyglądał twój dyplom?
Mój dyplom to był cykl siedmiu obrazów formatu metr na 1,40 metra, na których były właściwie same lasy. W każdym z lasów pojawiała się postać, która miała gradację. Pojawiała się momentami bardzo dosłownie i z czasem przechodziła w bardziej efemeryczną postać, którą nie do końca widać, ale której zarys można odczytać w obrazie.
Jesteś sześć lat po dyplomie. Powiedziałaś, że masz dwójkę dzieci. Jak to wpłynęło na twoją karierę? Czy musiałaś iść na pewne kompromisy?
Pierwsze dziecko urodziłam już po dyplomie. Wiedzieliśmy, że chcemy mieć dziecko, ale dopiero jak skończę studia. Założyłam sobie, że chcę urodzić dziecko do trzydziestki. W moje 30. urodziny byłam w ciąży. Założyłam, że ten pierwszy rok poświęcę stricte na macierzyństwo. Choć był to gorący okres, bo mój dyplom dosyć fajnie wypadł i dzięki temu, że w tym świecie sztuki zaczęłam funkcjonować wcześniej, brałam udział w konkursach, wystawach, udało mi się w jakimś stopniu rozpromować moje nazwisko, więc po skończeniu Akademii miałam bardzo dużo ofert i mogłam wysyłać obrazy na wystawy. Złożyło się świetnie, bo przez pierwszy rok mojego macierzyństwa miałam obrazy w rozjazdach, choć właściwie nie pracowałam. Pod koniec potrzebowałam już wrócić do malarstwa. Kiedy minął rok, nasz syn poszedł do żłobka, a ja już wróciłam do pracy na pełen etat. Dziś pracuję, kiedy dzieci są w przedszkolu i żłobku. Mogę pracować wtedy, kiedy mam ciszę. Wcześniej też przychodziłam do pracowni rano, potem robiłam sobie jakąś przerwę i wracałam. Ale myślę, że teraz ten rygor też jest fajny, bo rano mam wypoczęty umysł i ciało.
Granica, 140×110, olej na płótnie, 2022
IMA, 90×80, olej na płótnie, 2023
Jej portret, 70×60, olej na płótnie, 2023
Ja, jarzębina, 140×110, olej na płótnie, 2023
Malujesz cyklami?
Tak. Niektóre są zamknięte, zakładam na przykład, że będzie to tryptyk. To dla mnie łatwiejszy system pracy. Wiem, co namalować, lubię też, kiedy coś ma początek i koniec, jest ujęte w pewnych ramach. Ważny był dla mnie tryptyk z trzema dużymi obrazami, który powstał w momencie, kiedy wybuchła wojna. Choć nie planowałam, że on będzie o wojnie, to jednak powstał cykl o cierpieniu. O tym, kim jest człowiek, jaka jest jego wartość. Trzy obrazy naturalnie ułożyły się w cykl o trzech krajach, które były wtedy na tapecie. Czyli Rosji, Ukrainie i Polsce. Sami mieliśmy kilka ukraińskich rodzin u siebie w mieszkaniu, to było dużym wyzwaniem emocjonalnym. Zaczęłam się wtedy zastanawiać, skąd biorą się pewne nastroje albo zachowania, skąd wynika narastająca nienawiść i agresja względem drugiego człowieka, drugiego kraju. Przeczytałam kilka książek, które dały mi dużo do myślenia. Myślę, że to nie bierze się znikąd. Że kiedy jeden kraj najeżdża na drugi, nie bierze się to tylko z teraźniejszych przyczyn politycznych, ale jest bardzo mocno zakorzenione w przeszłości tego kraju. Nastroje nie zmieniły się przez tyle lat, gorycz w ludziach, poczucie żalu, nieszanowanie jednostki, wartości człowieka ciągnie się przez dekady. Ten cykl był dla mnie trudny, ale też bardzo ważny, bo uważam, że wszystko może się zmienić. I przez to, że w moich obrazach od samego początku chcę też mówić o tym, kim jest Bóg dla mnie i o relacji między Bogiem i człowiekiem, w takich trudnych tematach o cierpieniu chcę pokazać, że jest przestrzeń na wybaczenie.
Cykl, nad którym pracowałam ostatnio, również dotyczy tego, kim jest człowiek. Wybrałam sobie kilka portretów, a właściwie zaczęło się od propozycji wzięcia udziału w projekcie damy z łasiczką, który został zapoczątkowany jakiś czas temu. Dostałam zapytanie, czy chciałabym namalować ten ikoniczny obraz Dama z łasiczką w swojej konwencji twórczej. Szukałam jakiejś drogi dojścia do tego, jak bym chciała, żeby ten obraz wyglądał, żeby wykorzystywał elementy mojej natury. Szukałam informacji o tym, czy rośliny mogą scharakteryzować człowieka. No i natrafiłam na kilka pozycji książkowych, w których rośliny opowiadają o tym, kim jest człowiek. Dana roślina jest przyporządkowana danej cesze człowieka czy emocji. Stwierdziłam, że zrobię rys psychologiczny tej postaci i ujmę to w obrazie kwiatów i roślin. Potem pomyślałam, że jest to ciekawy trop, żeby zrobić z kolejnymi postaciami tak samo.
Wspominasz, że jesteś osobą wierzącą. Czy to, że o tym mówisz, że twoja twórczość jest z tym związana, miało jakieś przełożenie na to, w jaką stronę szła twoja kariera, czy jak byłaś odbierana przez środowisko?
Myślę, że w środowisku artystów mówienie w otwarty sposób o swojej wierze jest tematem tabu. Myślę, że znacznie lepiej jest przyjmowane, kiedy twórcy angażuję się w wątki społeczne. Wątków religijnych w świecie sztuki jest sporo, ale raczej takich, które podważają pozycję Kościoła czy hierarchów. I ja to rozumiem, bo jesteśmy w kraju, który religijnie jest bardzo trudny i to też nie jest kompletnie moja bajka. W mojej sztuce nie mówię o religii, pojęcie religii jest mi obce, ponieważ nie uważam, że religia to wiara. Religia to jakiś zakres dogmatów, które ludzie kultywują, ale które nie do końca są przełożeniem na to, jak faktycznie wygląda ich życie. Ja chcę mówić o takim Bogu, który jest żywy, który rzeczywiście w moim życiu działa.
Spotkałam się z takimi opiniami, że moje malarstwo jest dosyć łatwe w odbiorze i myślę, że tak, że jest dosyć łatwe w odbiorze, ale to też jest dobre, bo dzięki temu może trafiać do wszystkich. Ktoś, patrząc na obraz, może mieć dowolność interpretacji, może odnieść coś do siebie. Być może będzie miał jakieś skojarzenia, być może nie.
Jak powstają twoje obrazy? Czy robisz dokładne szkice wcześniej, planujesz kolorystykę?
Właściwie różnie. Czasami jest to kwestia przypadku. Na pewno nigdy nie jest tak, że projektuję rośliny w układzie, w którym są ostatecznie, raczej robię to na tak zwanego czuja. Wiem, które rośliny chcę namalować, szukam ich zazwyczaj w Internecie i przenoszę je bezpośrednio na płótno. Na przykład na tym obrazie stojącym na sztaludze bardzo chciałam użyć różowego koloru, bo to jest trochę mój autoportret, a ja bardzo lubię różowy kolor. Zastanawiam się, jak to wyjdzie z moimi cechami charakteru, do których dopasowałam kwiaty. I właściwie przypadkowo wyszło tak, że jest tu dużo różowych kwiatów. Czyli zawsze wiem, których roślin użyję, ale nie robię szkiców, obraz z kwiatów układam już na płótnie, od razu maluję pędzlem.
Jednak zanim zacznę malować obrazy, to zawsze mam jakiś wstępny projekt. Nigdy nie jest tak, że siadam do pustego płótna i zaczynam malować. To jest proces, jest kilka etapów, które muszę zrobić do momentu, kiedy zacznę malowanie właściwego obrazu. Robię bardzo dużo zdjęć podczas spaceru w lesie czy w parku. Nie zawsze myślę o jakimś potencjalnym obrazie, ale zawsze jest w otoczeniu coś, co jest intrygujące. Lubię mieć bazę tych zdjęć, z których potem mogę czerpać. Czasem zbieram na przykład liście. Mam też sporo książek z ilustracjami roślin. Potem, jak już myślę o obrazie, to siadam do materiałów, które mam zgromadzone w komputerze. No i patrzę, co może mi się ułożyć w jakiś cykl albo co bym chciała zacząć malować od razu.
Kiedy już malujesz, to jakie ci emocje towarzyszą?
Bardzo się cieszę, kiedy kończę. Sam proces jest bardzo monotonny, obraz średniego formatu tworzę mniej więcej 2–3 tygodnie. To jest codzienna powtarzająca się praca. Czasem mi się bardzo nie chce, ale przychodzę i mam determinację, chcę skończyć. Lubię, kiedy na obrazie pojawiają się nowe rzeczy, sama jestem ciekawa tego, jak to się rozwinie. Obraz jest dla mnie otwartą książką, z każdym dniem widzę, że on się zmienia. W trakcie pracy słucham bardzo dużo książek, wykładów czy podcastów, ale czasami pracuję w ciszy. Lubię sobie pomyśleć w trakcie malowania obrazu.