Rzeczy No. 01: Maciek Lebiedowicz

Wazon, lampa, patera, krzesło – rzeczy, które nam towarzyszą, służą na co dzień. Te zaprojektowane dobrze, dostają drugie, a nawet trzecie życie. Trwają. Polskie wzornictwo użytkowe wpisane w krajobraz mieszkań w latach 50., 60. i 70. pojawia się w naszych domach i dziś.

Te ikoniczne projekty, formy, kolory skłoniły twórców marki Pan tu nie stał do współczesnej reinterpretacji i tak powstała kolekcja ubrań Rzeczy”, której premiera już dziś. Ubrania zostały zaprojektowane przez Paulinę Połoz i pokryte grafikami Oli Niepsuj. Wszystko jak zwykle szyte w Łodzi, w której tradycje włókiennicze sięgają lat 20. XIX w. 

To pierwszy z dwóch materiałów, które przygotowaliśmy wspólnie – Pan tu nie stał & Hygge.

Do Łodzi z Zamościa Maciek Lebiedowicz przyjechał na studia, dlatego że, jak mówi: „Z tego, co słyszałem, były tutaj świetne imprezy techno”. W tym mieście dłużej niż techno zatrzymała go Justyna. Poznali się 18 lat temu. On przy gramofonach, ona z mikrofonem. Z połączenia tych dwóch umysłów szybko powstało przedsiębiorstwo Pan tu nie stał z artykułami „dla zdrowych i chorych, czyli dla wszystkich”.

Maciek wiezie nas przez podłódzkie wioski, opowiadając m.in. o działce Davida Lyncha, drużynie piłki nożnej z klasy B (8. lidze KP Byszewy, której kibicuje), jedynym budynku w Łodzi, którego kod to 90-210 (tak jak w amerykańskim serialu Beverly Hills 90210 z lat 90.), ponadtysiąckilometrowej trasie przejechanej z kolegami na rowerze z GPS-em tak, by powstał rysunek największego penisa (jego rekord został niestety pobity, ale Maciek ma kolejne plany).

Dojeżdżamy do domu, w którym żyje z Justyną oraz dwoma synami: Guciem i Tymonem. Wita nas początkowo nieufna znajda Żaba, stado kur rasy Silka (które później Maciek karmi ich ulubionymi ziemniakami) i mnóstwo przedmiotów stanowiących ucztę dla oka dla osób wychowanych w latach 80. i 90.

I o tych właśnie rzeczach, które są w życiu Maćka ważne, będziemy rozmawiać, bo dziś premierę ma nowa kolekcja PTNS „Rzeczy” inspirowana polskim wzornictwem użytkowym wpisanym w krajobraz mieszkań w latach 50., 60. i 70.

Opowiedz mi o swoim pokoju, który nazywasz „kanciapą”.

Kiedy wprowadzaliśmy się do tego domu, wiedziałem, że chcę mieć swój pokój. Początkowo przygotowywałem do tego inny pokoik, ale zostałem z niego eksmitowany, bo syn stwierdził, że on go bierze. Musieliśmy zrobić roszadę pokoikową. Trafiłem tutaj i stwierdziłem: „Koniec, już się stąd nie ruszam!”. Chciałem mieć pokój nastolatka, pełen rzeczy zbędnych i dziwnych, ale mających swoje historie, ściany zaklejone od góry do dołu, miejsce na moje mniej lub bardziej ważne kolekcje. Tu się chyba nie da odpoczywać. Mój mózg zresztą jest taki, że ja muszę coś cały czas robić, wymyślać głupie głupoty i durne durnoty.

Końcowy efekt powstawał długo? Puste ściany znikały z czasem?

Nie. Pewnego razu wziąłem się za to i zakleiłem prawie wszystko. Tych papierków, etykiet, opakowań, okładek czy ilustracji mam mnóstwo. Ale jaki sens ma to, by wszystko było schowane w szafie i nikt nie mógłby tego podziwiać.

Rzeczy, które tu są, to są rzeczy, które zbierałeś od lat?

Tak. To taki miszmasz wszystkiego. Starocie, które kupiłem na Bałuckim Rynku, plakaty, w tym ten z Krzysiem Antkowiakiem trzymającym pieska, który pochodzi z domu rodzinnego mojej żony Justyny, lub te rozwieszane na słupach informujące o szczepieniach psów, które zbieram każdego roku. Fantazyjne etykiety po dżemach, opakowania po mąkach, resoraki. Nasze zdjęcie ślubne, zdjęcie syna Gucia zrobione po porodzie. Są tu również stare ulotki, materiały promocyjne z Pan tu nie stał, projekt Malwiny Konopackiej, który nam zrobiła na tuniki. Są też jakieś moje produkcje, wykwity. O każdej rzeczy można by coś opowiedzieć.

Czy jest tu coś z czasów twojego dzieciństwa?

Sporo. Ważny jest malutki obrazek, który namalował mój tata, gdy dorastał. Opakowanie z cukierka Agarka, etykieta Oranżady Wyborowej z Terebińca, który leży obok Werbkowic, gdzie mieszkają moi dziadkowie i tam się właściwie wychowałem. Jest trochę płyt winylowych, których słuchałem będąc dzieckiem, np. Lampa Alladyna. Są też rzeczy, które pamiętam z dzieciństwa, ale nie są z mojego domu rodzinnego, tak jak choćby te puszki, które kiedyś się zbierało. Udało mi się dorwać małą kolekcję po napojach, które pijałem – Kinder Cola, Topstar Cola, Jaffa, Jojo.

Na drzwiach wisi też pierwszy biznesplan Pan tu nie stał – wykonany przez Ciebie i Justynę na kartce z zeszytu.

To było równo 15 lat temu, chcieliśmy stworzyć takie miejsce, coś na zasadzie komisu, sklepiku z dizajnem, to było bardzo nieokreślone… Stwierdziliśmy: „Nooo, za 1000-1060 zł to damy radę cały sklep wyposażyć. Damy radę. Bez problemu. Zamkniemy się w tej kwocie”. Rozrysowaliśmy plan sklepu: „Tu będzie stać kanapa, tu kibelek, na podłodze jakiś turecki dywan”. No i jest i utarg. Zapisaliśmy, że musi być 1000 zł dziennie. Wtedy było dużo sklepów z antykami. My chcieliśmy stworzyć coś innego. Udało się tego dokonać, po jakimś czasie zrobiliśmy też pierwsze koszulki z napisami „Dziadostwo” i „Cześć”. Tak się to zaczęło i trwa do dziś.

 

Skąd wziął się pomysł na słowo „Dziadostwo”?

To powiedzenie mojego dziadka Janka: „Panie, proszę ja ciebie, panie, co to jest za dziadostwo”. Mój dziadek mówi tak do wszystkich, niezależnie od płci.

Wtedy te polskie napisy to był chyba totalnie zwariowany i dość ryzykowny pomysł.

Okazało się, że nikt nie próbował z takimi nieoczywistymi pomysłami zacząć. Bo firma to, jak wiadomo, jest poważna sprawa. Tutaj nie można sobie żarcików robić. To nie jest sklep ze śmiesznymi rzeczami. Postanowiliśmy, że będziemy się trzymać trzech zasad: ma być po polsku, dwuznacznie i z humorem. I to chwyciło. Poszliśmy w tę stronę.

Wymyślasz dużo. Także poza PTNS.

Wymyślaniem zajmowałem się już od podstawówki. Latałem ze sprayem, robiłem graffiti w Zamościu, z kolegami wydawaliśmy ziny. Jednak szybko się nudzę i skaczę z jednego pomysłu na drugi. Takie Pan tu nie stał to ja sobie wymyśliłem jeszcze w liceum. To było coś bardzo nieokreślonego. Byt, który miał polegać na tym, że będę mieć jakieś pomysły i z ludźmi będziemy je realizować. I to mniej więcej powstało. Zatem zrealizowałem swoje marzenie.

Twój ostatni pomysł, który bardzo mnie rozśmieszył, to zamieszczanie ogłoszeń w Tygodniku Zamojskim”.

Moi rodzice mieli nas odwiedzić, stwierdziłem, że przekażę mamie prośbę o przywiezienie dwóch butelek soku malinowego za pomocą takowego właśnie ogłoszenia. Mama przyjechała, przywiozła mi tygodnik, o który zawsze ją proszę. Pytam: Gdzie soki?”, mama na to: Nic nie mówiłeś”, a wtedy ja pokazuję jej ogłoszenie. Nie poprzestałem na jednym. W kolejnym anons brzmiał: Moja babcia Irena z Werbkowic robi najlepsze ruskie pierogi”. Babcia była bardzo zadowolona. 

Jako PTNS tworzycie też youtubowy dramatyzowany serial dokumentalny” Pretensje, w którym poruszacie przeróżne wątki związane z firmową codziennością.

To jest bardzo życiowy serial. O prowadzeniu firmy i wszystkich związanych z tym bolączkach. Jednocześnie musisz być konserwatorem, informatykiem, księgowym, socjologiem, psychologiem. Trzeba sprawdzić, czy już czas wywieźć szambo, zrobić przelewy, pogodzić skłóconych sprzedawców. Ludzie mówią, że to śmieszny serial, a to jest po prostu film dokumentalny.

Przejdźmy do twoich kolekcji. Co zbierasz i jakie muszą być przedmioty, by tu trafiły?

Urocze. Np. kartka z napisem Uśmiech przynosi radość”. Muszą coś w sobie mieć – historię, wywoływać jakieś uczucia. Zbieram rzeczy przeróżne. Ciekawe proporczyki, stare pocztówki, gazety. Mam np. wszystkie numery magazynu Ty i ja”, stare bilety z imprez sportowych, breloki, kasety magnetofonowe, dyskietki.

Przenieśmy się do lat 80. Jak wtedy wyglądał twój pokój?

Miałem straszny bajzel. Biureczko z naklejkami, dyskietki, płyty CD, plakaty z kotkiem i pieskiem, później ze Schwarzeneggerem. W sumie wyglądał podobnie do tego teraz. Książki, modele samochodów, nawet rośliny są takie same.

Czy już wtedy coś zbierałeś?

Głupie rzeczy, tzw. karteczki z notesików. Figurki dinozaurów ustawione w odpowiedni sposób na meblościance. Nie można było ich ruszać, a tata często to robił. No i obrazki z gum Turbo, które niesłusznie zostały posądzone o rakotwórczość. Miałem komplet, który wyszedł w Polsce w latach 1989-1991, numery od 51 (Ferrari) do 120 (chyba BMW). Kiedyś tata przywiózł mi cały karton tych gum, rozdawałem je dzieciom na osiedlu, ale obrazki zabierałem.

Jakie rzeczy są w waszym domu poza kanciapą”?

Lubię rzeczy podniszczone, czasem wykonane nieudolnie, ale szczere. Z domu dziadków przywiozłem sporo drobiazgów: radziecką porcelanę, drewniany zegar, ślubne monidło. W salonie stoi komoda vintage, nad nią wisi kaseton Peron 2, który wylicytowałem na aukcji, gdy z dworca Warszawa Centralna pozbywano się starego wyposażenia. Na sporym regale oprócz książek stoją przedmioty vintage, jak metalowe puszki, opakowania po mydłach, herbatach, słoiki po przetworach. Na ścianach wiszą plakaty polskich projektantów. Lubię styl duchologiczny”, bo są to przedmioty, z którymi się wychowałem i które dobrze mi się kojarzą.

Czy jest coś, co lubisz robić, kiedy nie pracujesz i nie wymyślasz czegoś nowego?

Lubię oglądać piłkę nożną z Guciem. 8. liga jest idealna, bo stoisz przy samej linii bocznej, obok często jest góra piachu, w której dziecko się bawi, kiedy ty oglądasz mecz. Lubię te mecze w niskich ligach piłkarskich. Słychać sędziego, dokładnie widać grę i wtedy dociera do mnie, że to bardzo trudny sport.

A sam też grywasz?

Nie, to nie dla mnie. Jak powiedziałem, to bardzo trudny sport! Lubię jazdę na rowerze. Ustalam sobie trasy. Np. objechałem wszystkie ławki rezerwowych w okolicy, wszystkie drogi i dróżki w gminie, co skrupulatnie zaznaczyłem na mapie. Mam też pomysł na zrobienie rowerowo-owocowej mapy Łodzi, która pozwala na ustalanie trasy na jabłka” albo na śliwki”. Dobrze, jak ma się jakiś cel.