Targowa 2: Od wytwórni szkieł optycznych do najlepszych śniadań w mieście

Dawid Zalesky:

Gdy coś nie wychodzi, nie frustruję się jak kiedyś.

Autor: Aleksandra Koperda
Zdjęcia: Michał Lichtański
Data: 19.04.2024

Krakowskie Stare Podgórze, ulica Targowa 2. Wcześniej był tu sklep z materiałami budowlanymi, a podczas II wojny światowej wytwórnia szkieł optycznych, którą kierował Feliks Dziuba, niosący, tak jak Tadeusz Pankiewicz prowadzący nieopodal Aptekę pod Orłem, pomoc Żydom w getcie. Dziś pod tym adresem działa bezpretensjonalne, pełne ciekawych przedmiotów i oryginalnych artefaktów miejsce spotkań z dobrym jedzeniem (w tym z jednymi z najlepszych śniadań w mieście) i idealnym na wiosnę oraz lato podwórkiem. Prowadzą je Dominik Koza i Michał Targosz. A za projekt wnętrza, które przyciągnęło moje oko od dnia otwarcia, odpowiada Anna Jurasz ze Stellar Studio. Spotykamy się właśnie na śniadaniu i próbujemy całą kartę. 

Dominik, Michał, powiedzcie, jak trafiliście do Krakowa, czym się zajmujecie i od kiedy się znacie?

Dominik: Ja przeniosłem się tu dość klasycznie, na studia. Po latach mieszkania w okolicach Plant wspólnie z moją partnerką, Martyną, zamieniliśmy je na Stare Podgórze. Nadmiar energii wymagał spożytkowania, więc mimo innych zajęć zawodowych, jak agencja reklamowa czy uczelnia, szukałem jeszcze czegoś. Z Michałem poznałem się w jego Tworzywie, często rozmawialiśmy o tym, co jeszcze ciekawego można robić i że Stare Podgórze to nasze miejsce w Krakowie. 

Michał: U mnie ta sama historia. Przyjechałem do Krakowa na studia. Przez cały okres studiów, jak i po nich pracowałem w gastronomii, byłem barmanem. W końcu zacząłem szukać czegoś dla siebie i otworzyłem swoje pierwsze miejsce, znajdujące się nieopodal Tworzywo. Po jakimś czasie pojawił się do wynajęcia lokal przy Targowej. Przyszliśmy tutaj razem, przeszliśmy przez dużą, metalową bramę, zobaczyliśmy tę przestrzeń i stwierdziliśmy, że ma potencjał.

D: Byliśmy zachwyceni miejscem i jego szczerością. Od pewnego czasu w Krakowie znikały ciekawe architektonicznie, przyjazne przestrzenie, a w ich miejsce powstawały nowe budynki, niekoniecznie z myślą o wspólnym spędzaniu czasu. Podobała nam się wizja adaptacji starej przestrzeni z historią, a niekoniecznie stawiania jej od nowa. Ostatecznie remont trwał rok, wymagał sporych wysiłków, ale udało nam się zachować charakter miejsca.

M: Historia tego miejsca jest faktycznie ciekawa. Po działającej tu kilkadziesiąt lat temu wytwórni soczewek zostało jedynie kilka sztuk szkieł optycznych. Leżą dziś na barze. Takich lokalizacji, naturalnie industrialnych, zaczynało w Krakowie brakować. Tu była przestrzeń z historią, mająca swój charakter, ale wymagająca od nas ogromnego nakładu pracy. Chcieliśmy w dużej mierze spróbować ją zachować. I jak się okazało, ta próba zachowania zajęła nam pewnie więcej czasu, niż zrobienie czegoś całkowicie od zera. 

D: Remont wymagał od nas na start wywiezienia kilku dużych kontenerów zalegających w lokalu rzeczy. Tu, gdzie dziś jest sala dla gości, była część magazynowa i kotłownia, w miejscu baru był rzeczywisty sklep, a obecna kuchnia jest w miejscu dawnego zaplecza. Okna, które musieliśmy wymienić, wyglądają jak te, które były tu wcześniej. Chcieliśmy odrestaurować stare, ale nie było na to szans. Po prostu się rozpadały. Część była zamurowana. Podłoga jest wylana na nowo. Dużo czasu zajęła nam praca ze ścianami. Podczas ściągania kilku warstw farb okazało się, że tworzy się ciekawy efekt. Zostawiliśmy je w tej formie, odpowiednio czyszcząc i lakierując. 

 

Jakie miejsce chcieliście stworzyć?

M: Zależało nam na stworzeniu miejsca spotkań na cały dzień. Takiego, w którym można znaleźć swoje miejsce rano, ale i wieczorem. Mamy dużą przestrzeń, a w ciepłe miesiące również podwórko ze schodami, na których można przysiąść. Organizowaliśmy tu różne wydarzenia. Od targów, przez kulinarne pop up-y, po wystawy. Obecnie na tak zwanej białej ścianie wiszą świetne prace Krystiana Ścigalskiego, czyli WhyDucka, na bramie wejściowej mural Oliwii Smołuch i Wvjota. A gościliśmy już na ścianach autorów takich jak Mateusz Kołek czy Maciek Malinowski. To miejsce się zmienia, żyje. Pozwala na coraz to nowe pomysły. Pojawiają się kolejni ludzie, artyści, osoby związane z kuchnią, każdy wnosi swój pomysł, a nam pokazuje możliwości, których nie wykorzystywaliśmy wcześniej. 

 

Jaki był pomysł na kuchnię?

D: Kuchnia miała być bezpretensjonalna, ale też nie nudna – coś, co z przyjemnością można zjeść, spędzając czas z przyjaciółmi. Z dobrej jakości składnikami i w towarzystwie dobrych napojów. Staramy się godzić tę jakość i jednocześnie przystępne ceny, przy tym lać do kieliszków więcej wina, niż typowo się leje. Chcemy, żeby to było szczere miejsce spotkań, tak jak przestrzeń. Obecnie w kuchni pracuje sześć osób, a kieruje nią Janek Słowiński. Właśnie wprowadziliśmy nowe menu śniadaniowe i wieczorne według pomysłu Janka, przez cały dzień dostępne są też autorskie wypieki i przekąski. Chcemy, żeby większość rzeczy powstawała u nas na miejscu, dzięki temu możemy pilnować jakości i eksperymentować. Niedługo wdrażamy kolejne pomysły, czekamy tylko na sezonowe, świeże składniki.

Ania, ty zajmowałaś się wnętrzem. Jaki był na nie pomysł i jak wyglądała ta przestrzeń na początku?

Ania: To miejsce, w którym teraz siedzimy, czyli dzisiejsza sala dla gości, była magazynem sklepu z materiałami budowlanymi, który działał tu od kilku dekad. Cała przestrzeń wymagała skuwania warstw ocieplenia, oczyszczenia, pozbycia się elementów takich jak mieszalniki farb, odkrycia otworów okiennych. Czyli poza oczywistościami, jak układ funkcjonalny czy instalacje, konieczne było otwarcie tej przestrzeni i jej doświetlenie. Ale ja po pierwsze trochę lubię taką „gruzową” fazę każdej inwestycji. Po drugie, widziałam, że jest tu potencjał. Choć przyznaję, że na co dzień nie poruszam się w stylu industrialnym i w swojej praktyce najczęściej dryfuję w zupełnie innych kierunkach, a chłopaki od początku mówili, że właściwie to interesuje ich szarość, cegła, że jesteśmy osadzeni w miejscu, które było fabryką i że lepiej nie odchodzić od tego, co tu jest. Myślę, że osiągnęliśmy satysfakcjonujący dla obu stron efekt. Starałam się przemycać swoje widzenie tej przestrzeni i swoją koncepcję, wiedząc, że nie chcemy tego miejsca zmienić w przestrzeń o zupełnie odmiennym od oryginalnego charakterze. Uważałam jednak, że żeby ludzie chcieli tu siedzieć, to musi być też przytulnie. I Dominik, i Michał są osadzeni w tej dzielnicy, więc było wiadomo, że będzie to przestrzeń lokalna, nastawiona na społeczność, na sąsiadów.

Najpierw pracowaliśmy nad tym, jak widzimy tu układ funkcjonalny. Wiedziałam, że bar musi być na wprost bramy. Potem zaczęliśmy porządkować przestrzeń i kiedy pozbyliśmy się tych wszystkich sufitów podwieszanych, okazało się, że jest tu całkiem wysoko. Początkowo myśleliśmy o tym, by podzielić salę dla gości na dwa pomieszczenia, ale odeszliśmy od tego pomysłu. Oddzieliliśmy jedynie toalety ścianką z luksferów. Luksfery widniały na moodboardzie wstępnej koncepcji i w momencie, kiedy stało się jasne, że była tu fabryka soczewek, było pewne, że muszą się tu pojawić. Jak w wielu moich projektach i tu zaproponowałam kolorowy sufit. Początkowo miał być to fiolet, ostatecznie jest ciemna czerwień. 

 

Skąd pochodzą meble i dodatki?

A: Praktycznie wszystko to vintage, którego szczególnie Michał jest wielkim fanem. Podsyłał mi różne znalezione propozycje. To było kompletowane stołów i krzeseł. Naszym ulubieńcem, którego jest tu najwięcej, jest krzesło Flototto, projektu Adama Stegnera. Przyjemna, giętka forma mebla to efekt uzyskany dzięki użyciu giętej profilowanej sklejki utwardzanej żywicą syntetyczną. Podstawę krzesła stanowią dwie metalowe płozy z giętych chromowanych rurek. Udało nam się skompletować kilkanaście sztuk z różnych okresów produkcji, które przemieszaliśmy z innymi ciekawymi siedziskami, takimi jak space-age’owe krzesła krywałdy”, czyli model 290 projektu Steena Ostergaarda. Model nr 290 stanowił pierwsze na świecie krzesło produkowane poprzez formowanie włókna szklanego wzbogaconego o nylon w jednym elemencie, a jego potoczna nazwa pochodzi od polskiej fabryki produkującej ten mebel, czyli Zakładu Tworzyw Sztucznych „Krywałd” w Knurowie.

Blat baru jest z naturalnego kamienia – jestem wielką fanką używania kamienia we wnętrzach. To zielony kwarcyt, który Dominik z Michałem wybrali sami podczas naszej wspólnej wyprawy po wybór kamienia na bar – a szukaliśmy wstępnie bardziej stonowanego materiału! Podstawa jest z blachy, którą traktowałam palnikiem, żeby osiągnąć benzynowe wykończenie. Duże zielone beczki służące za doniczki to opakowania po mydle. Ciekawa rzecz była z rurami od wentylacji, zastanawialiśmy się, jak je poukrywać. W końcu stwierdziliśmy, że właściwie pasują do tego miejsca i nadają mu charakteru. I wtedy już chyba tak ostatecznie zrozumieliśmy, że nie musimy niczego ukrywać, a wyciągać. Tak też zostawiliśmy żeliwne grzejniki, które nie są obecnie używane, ale zostały oczyszczone, pomalowane i położone na podłodze jako element dekoracyjny oryginalnej tkanki.

D: Okazywało się, że każdy element staje się osobnym projektem, który trwa i trwa. Myśleliśmy, że otworzymy szybko, a wszystko się przeciągało. W pewnym momencie informowaliśmy, że będziemy gotowi za dwa tygodnie, jednak przerodziło się to w lokalny żart, bo dwa tygodnie ostatecznie okazały się dodatkowym kwartałem. 

 

Opowiedzcie jeszcze, co z obecnej karty najbardziej lubicie?

A: Moim faworytem są przepyszne boczniaki z wędzonym sosem holenderskim. Ta kombinacja to coś niesamowitego!

D: Na śniadanie kasza jęczmienna z wegańskim beszamelem, a wieczorem młoda marchew na purée z kalafiora.

M: Klasyka – omlet francuski z warzywami i labneh.