Zosia i Kornel: Kolekcjonowanie to sposób na inne bycie w świecie

Zosia i Kornel:

Kolekcjonowanie to sposób na inne bycie w świecie

Autor: Aleksandra Koperda
Zdjęcia: Michał Lichtański
Data: 24.05.2021

Dziś wpadamy z wizytą na krakowski Kazimierz. W jednej z kamienic mieszkają kuratorka Zosia Małysa-Janczy oraz artysta Kornel Janczy. Przestrzeń, w której żyją od 5 lat, jest wynajmowana, oswoili ją przez wprowadzenie drobnych zmian. W mieszkaniu meble z historią przeplatają się z tymi współczesnymi, a ściany zdobi kolekcja sztuki.

Jak tu trafiliście?

Zosia: Na jednym z portali znaleźliśmy ogłoszenie o mieszkaniu w tej kamienicy. Lokal mieścił się w oficynie i był przerażająco ciemny. Zapytałam właścicielki, czy w budynku są może dostępne inne mieszkania. Powiedziała, żebym odezwała się za tydzień. Próbowała mnie kulturalnie zbyć, jednak udało się ją przekonać, by pokazała nam drugie mieszkanie! Jak się okazało, ono też było w nienajlepszym stanie. Zauroczyły mnie jednak piękne, podwójne okna. Ustaliliśmy z wynajmującą, że zrobimy mały remont i pozbędziemy się rozpadających się meblościanek. Początkowo ściany w mieszkaniu były czerwono-żółte, a sufity bordowe! W przedpokoju jest z 10 pawlaczy. Każdy był wypełniony rzeczami po poprzednich właścicielach. Znaleźliśmy zdjęcia, wezwanie do wojska z lat 80., ozdoby choinkowe z PRL-u, a nawet frytkownicę z olejem!

To wasze pierwsze wspólne mieszkanie?

Kornel: Tak. Wcześniej Zosia mieszkała dwie ulice dalej. Bardzo lubimy tę okolicę. Wszystko, czego potrzebujemy, jest dostępne w odległości 15 minut spacerem.

Jak się poznaliście?

Z: Na wernisażu jednej z wystaw Miesiąca Fotografii w Krakowie. Pracowałam wtedy w galerii sztuki.

K: Ja w tamtym czasie mieszkałem w Limanowej, gdzie wróciłem na jakiś czas po studiach. Często przyjeżdżałem jednak do Krakowa. Przyszedłem zobaczyć wystawę i tak się spotkaliśmy. Kolejny raz zobaczyliśmy się dopiero po roku, znów na wernisażu. A potem wszystko potoczyło się dość szybko!

Oboje zajmujecie się sztuką, każde od innej strony.

Z: Studiowałam historię sztuki. Po drugim roku, w czasie objazdu naukowego po Francji zakochałam się w tym kraju i stwierdziłam, że chcę nauczyć się języka. Zdałam na romanistykę. Nie planowałam długiej kariery na filologii, a właśnie kończę doktorat! W ramach pracy naukowej (a także kuratorskiej) staram się łączyć zainteresowanie sztuką współczesną z badaniami z zakresu literaturoznawstwa. W czasie pandemii niezwykle brakuje mi możliwości oglądania i przygotowywania wystaw, ale na szczęście powoli wszystko wraca do normy. Już nie mogę doczekać się wernisażu wystawy „Nowhere”, którą będę kuratorować w ramach Cracow Art Week.

K: Ja ukończyłem malarstwo na ASP. Podczas studiów byłem rasowym malarzem niewychodzącym poza własną dziedzinę. Po studiach, kiedy wróciłem do rodzinnego miasteczka, zacząłem tworzyć prace wykraczające poza tradycyjnie rozumiane malarstwo. Sporo wtedy spacerowałem po Beskidzie Wyspowym, w którego lasach tworzyłem efemeryczne interwencje. Do dziś sama wędrówka jest dla mnie bardzo ważnym elementem procesu twórczego. Chodzenie to coś w rodzaju rzeźbienia w przestrzeni. Aktualnie tworzę prace, w których odwołuję się do makiet architektonicznych, dioram, modeli naukowych, zjawisk naturalnych, ale także malarstwa romantycznego.

 

 

Za parę dni wyjeżdżacie do Szwajcarii na rezydencję artystyczną Kornela. Gdzie będziecie mieszkać i czy ty, Kornel, masz jakiś plan na ten czas?

K: Najbliższe miesiące spędzimy w Fundaziun Nairs, to instytucja kultury położona w Engadynie w Gryzonii. Ten czas planuję spędzić głównie na górskich wędrówkach i tworzeniu nowych prac. Ważnym aspektem rezydencji wydaje mi się też możliwość poznania artystów z innych środowisk oraz prezentacji własnej sztuki w ramach planowanych wizyt studyjnych. Prace, które planuję wykonać na rezydencji, będą odnosiły się do lokalnego krajobrazu. Góry to piękne przeszkody, z którymi muszą mierzyć się mieszkańcy. Fascynuje mnie zderzenie pragmatyzmu z romantyzmem.

To wasz pierwszy wyjazd od początku pandemii, wcześniej sporo podróżowaliście.

Z: Niemal zawsze, kiedy Kornel miał zagraniczną wystawę, wspólnie jeździliśmy na wernisaże, to bardzo przyjemny sposób podróżowania. Poznajemy innych artystów, kuratorów.

K: Kiedy podróżujemy, staramy się nie szukać wcześniej informacji o danym mieście w Internecie. Zwiedzamy leniwie, nie mamy napiętego planu. Lubimy nietypowe kierunki. Miejsca, do których dostanie się wymaga trochę wysiłku. Dobrze wspominamy Bułgarię. Wyjątkowo lubimy położone na klifach miasteczko Achtopol, gdzie architektura wygląda, jakby nie była modernizowana od lat 70. To miejsce, w którym można zapomnieć, że żyjemy w XXI wieku.

Z: Często wyjeżdżaliśmy do Francji, choć Kornel nie przepada za tym krajem, a szczególnie za Paryżem. Jednak mnie ściągały tam moje zainteresowania naukowe i praca. W czasach studenckich podczas wakacji układałam bukiety w średniowiecznym zamku w Bretanii. To była najlepsza praca, jaka mogła mi się wtedy trafić. Właścicielem posiadłości był pewien baron, który jesienią i zimą mieszkał w stolicy. Po porannej pracy mogłam po prostu korzystać z lata. Gospodarz był mistrzem kuchni, najważniejszymi punktami dnia były celebracje wspólnych posiłków, rozmowy o jedzeniu i planowanie, co zjemy jutro. Sporo się od niego nauczyłam. Nasza domowa kuchnia jest pod wielkim wpływem tamtych doświadczeń.

K: Raz udało nam się wspólnie trafić do zamku – już nie do pracy, a na krótki urlop. Później gospodarz odwiedził nas w Krakowie. Z wyjazdu przywiózł polskie kiełbasy i wędliny, którymi był zachwycony.

Ta historia brzmi bajkowo! Wróćmy do Krakowa. Opowiedzcie coś o swoim mieszkaniu.

Z: Po tym, jak zrobiliśmy mały remont, przemalowaliśmy ściany w pokojach i boazerię w przedpokoju, zaczęliśmy się urządzać. Gdybyśmy mieli z Kornelem urządzić przestrzeń, bazując tylko na swoich gustach, byłyby to radykalnie odmienne wnętrza. Kornel jest minimalistą, ja lubię francuskie, eklektyczne, bogatsze wizualnie pomieszczenia. Staramy się, żeby nasze mieszkanie zgrabnie łączyło te upodobania.

K: Podczas podróży do Tokio stwierdziliśmy, że oboje lubimy japońskie wnętrza i w takiej przestrzeni żadne z nas nie musiałoby iść na kompromis.

Z: Choć mamy sporo przedmiotów, to dzięki wysokim sufitom i białym ścianom mieszkanie nie jest przeładowane. Część mebli dostaliśmy od przyjaciół i rodziny. Pierwszym wspólnym zakupem było drewniane biurko znalezione pod krakowską Halą Targową. Trochę mebli, jak i niebieski sekretarzyk, który kiedyś wydawał mi się najpiękniejszym meblem, pochodzi jeszcze z moich czasów studenckich. Fotel i stoliki kawowe z salonu kupiłam w Internecie podczas pandemii. Kuchenne krzesła z podwójnymi podłokietnikami znaleźliśmy w komisie w Sosnowcu. Niestety do dziś nie udało nam się zidentyfikować ich producenta. Terakotowe donice przyjechały z nami z podróży poślubnej z Włoch. Komoda w sypialni to projekt E.W. Bacha znaleziony na Olx. Stoją na niej prace Kingi Nowak i wazony pamiątkowe z czasów PRL-u, które kolekcjonuje Kornel.

K: Chodzę po targach staroci i szukam takich z napisami. Zosia zawsze odwraca je w drugą stronę! Większość (razem z talerzami, które też zbieram) trzymam w pracowni. Kolekcjonuję również stare atlasy i przyrządy naukowe. Poza tym bardzo lubię zwykłe, papierowe mapy turystyczne. Zawsze mamy taką ze sobą, kiedy gdzieś wyjeżdżamy.

Z: Ja za to mam kolekcję filiżanek. To rodzinna tradycja – zbierały je też babcia, która lubowała się głównie w rosyjskiej porcelanie, i mama, która ma piękną kolekcję Łomonosowa. Picie herbaty w moim domu rodzinnym nie jest może celebrowane tak jak w Japonii, ale przywiązujemy dużą wagę do sposobu jej podania.

Na ścianach wiszą dzieła młodych artystów, to część waszej kolekcji. Jak ją tworzycie?

Z: To głównie prace naszych przyjaciół, pamiątki po mojej współpracy kuratorskiej lub prezenty. A także dzieła Kornela, które on niechętnie eksponuje w domu, ale ja je uwielbiam. W salonie wiszą m.in. tondo Grzegorza Siembidy, prace Magdaleny Lazar i Michaliny Bigaj, w sypialni zaś dzieła Jakuba Glińskiego, Tomka Barana czy Bolesława Chromrego. Najnowszą pracą w naszej kolekcji jest fotografia młodego krakowskiego twórcy Michała Malińskiego. Lubię, kiedy dzieła sztuki mają trochę przestrzeni, wtedy mogą wybrzmieć, dlatego nie eksponujemy wszystkich prac, które mamy. Kiedy wiszą zbyt blisko siebie, tracą autonomię.

K: Nie mamy klucza do kolekcji, to głównie artyści naszego pokolenia. Czasami trafiają do nas na zasadzie moich „wymianek” z innymi artystami.

Z: Dla mnie kolekcjonowanie stało się sposobem na inne bycie w świecie. To próba zakotwiczenia w przestrzeni i czasie, ale też pragnienie stworzenia czegoś, co składa się w całość, ale wciąż ewoluuje. Kolekcja to coś niepowtarzalnego, co można zostawić jako dziedzictwo. To mikrokosmos stworzony z prac artystów, których znamy, cenimy i którzy patrzą na świat czasem w podobny, a czasem zupełnie odmienny od naszego sposób.