Bieszczady

Parę miesięcy temu trafiliśmy w Bieszczady. A dokładnie do Wetliny i do Zatwarnicy. Jeśli w Wetlinie natraficie na miejsca gdzie można zjeść (i to całkiem dobrze), droga jest całkiem szeroka, a domostwa są rozrzucone w miarę niedaleko od siebie, to w Zatwarnicy nie znajdziecie nic z tych rzeczy. Tam droga się kończy (tak naprawdę!), jest zupełnie cicho i jedyne co nas otacza to natura.

W Wetlinie zostajemy na noc i tu odwiedzamy Chatę Wędrowca. Chata to dobre jedzenie oraz sklepik, w którym sprzedawane są produkty sygnowane ich logo, między innymi piękne szklanki i plakaty oraz wyselekcjonowane produkty regionalne, takie jak smażona brusznica z gruszką lub konfitura ze śliwek z cynamonem i goździkami.

Na miejscu spotykamy się z właścicielką – Ewą. Ewa zaprasza nas do swojego domu. Siadamy w dużej kuchni, popijamy wino i rozmawiamy. Ewa opowiada o tym jak z mężem Robertem zaczynali przygodę z Chatą. Robert trafił w Bieszczady w latach siedemdziesiątych jako przewodnik górski. Później prowadził schronisko górskie Bacówka pod Małą Rawką. Ewa trafiła do schroniska, zakochała się i bardzo szybko wróciła na stałe. Po tym jak oboje przez wiele lat prowadzili wspólnie schronisko, w 2003 otworzyli razem Chatę. Miejsce jest czynne przez 6 miesięcy w roku, w sezonie. Pozostałe 6 miesięcy, to czas na odpoczynek. Kultowym daniem Chaty jest Naleśnik Gigant z jagodami (pyszny!) i jest to jedyne danie, które jest w stałej ofercie. Reszta dań bazuje na sezonowych produktach. I są to proste, nieprzegadane dania, intensywnie pachnące ziołami i przyprawami. Od 2015 roku Robert jako Szef Kuchni zostaje doceniany w przewodniku Gault&Milau. Wpadajcie, jeśli macie szansę, bo jest naprawdę dobrze.

 

 

Kolejnego dnia jedziemy do Zatwarnicy, by odwiedzić kino na końcu świata. Kino założone w byłym parku konnym. Parki konne to miejsca, które były oddalone od osad ludzkich, skłaniały robotników leśnych do stacjonowania w miejscu pracy. Wozacy trzymali w nich swoje konie pociągowe. Tam odpoczywały, były karmione i podkuwane. Konie służyły do tzw. zrywki, czyli wyciągania drzew z lasów. Niegdyś takich parków było w Bieszczadach kilkanaście. I właśnie w ostatnim zachowanym parku powstało kino Końkret. To miejsce założone przez Jolę Jarecką i jej męża Roberta. Oboje urodzili się w Bieszczadach. W 2012 roku kupili ziemię ze starym tartakiem, kuźnią, stolarnią, rymarnią i stajnią. Budynki wymagały generalnego remontu. Oboje bardzo chcieli uratować to miejsce, nie wiedząc jeszcze co w nim zrobić. Jola po rzuceniu pracy w szkole, w starej kuźni stworzyła swoją rękodzielniczą pracownię. Po jakimś czasie wpadła na pomysł otwarcia małego kina. Droga do celu była długa. Na remont budynku udało się zdobyć dotację z Fundacji karpackiej. Dla obojga ważne było zachowanie jak największej ilości oryginalnych elementów w budynkach. Podczas remontu odnaleźli dużo ciekawych przedmiotów: zapiski wozaków, podkowy, dawne uprzęże oraz tablice z imionami koni. Kino powstało trzy lata temu, wyświetlane są tu niszowe filmy. Można też trafić na koncerty, przedstawienia teatralne, napić się herbaty.